James wpatrywał się pustym wzrokiem w kołyszące się na parkiecie pary, rzadko wpadał do tego klubu, ale teraz musiał się schlać, a tutaj nie powinien spotkać żadnych znajomych. Nie wiedział, który kieliszek dzisiejszego wieczoru opróżniał, ale żaden nie pomógł dostatecznie. Wódka, Whisky, Metaxa, drinki, a on był teraz tylko w bojowym nastroju. Normalnie miałby już mroczki przed oczami.
Podniósł się z miejsca i zachwiał dosyć mocno, a jednak alkohol zaczął działać. Kilka kroków w przód, pary bardziej wirują, obraz lekko się zamazał, kolejne kilka kroków, niezidentyfikowana postać przed nim ze szklanką w dłoni…Nie udało mu się jej wyminąć.
Złapał się za bar, aby nie upaść i zauważył, że zawartość szklanki znalazła się na koszulce chłopaka przed nim, zaczął bełkotać jakieś przeprosiny, ale gdy spojrzał w oczy Luke’a diametralnie zmienił zdanie:
-To ty? W takim razie…wcale nie jest mi przykro – powiedział pewniejszym głosem.
Luke uniósł tylko brew i zmierzył James’a z dołu do góry, uśmiechając się nieco kpiąco.
- A powinno ci być.
- A to niby czemu? – warknął prostując się w momencie.
- Bo kultura wymaga, aby przeprosić potrąconą osobę – odpowiedział spokojnie.
James prychnął zastanawiając się przez chwilę, czy Luke go kojarzy, bo on znał go aż za dobrze.
- Przepraszam, choć wcale nie jest ni przykro – odparł – Pasuje?
- Jak najbardziej, McGrath – odparł z dziwnym uśmieszkiem, Luke.
- Nie wiesz, że po nazwisku to po pysku? – spytał unosząc brew.
- McGrath, myślę, że nie mamy o czym dyskutować. Jesteś pijany.
James potrząsnął głową. Do jasnej cholery, czemu musiał go widzieć potrójnie?
- Wstawiony…- poprawił go choć ledwo trzymał się w pionie.
- Schlany? – zasugerował.
- A co tobie do tego? – warknął już lekko zirytowany James.
- Właściwie to nic, ale miło jest patrzeć jak ktoś niedomaga.
- To znajdź sobie kogoś innego – odparł – Poza tym zajęci faceci nie prowadzają się sami po klubach. Co na to powie Col?
- A co tobie do tego? – powtórzył jego wcześniejsze słowa.
- Martwię się o moją byłą dziewczynę – odparł z błyskiem w oku; najchętniej by go w tym momencie zabił.
- Dobrze powiedziane, kolego, byłą dziewczynę – przypomniał mu, wyraźnie z czegoś zadowolony – I nie masz, o co się martwić, jest ze mną.
- Właśnie tym się martwię, wątpię, że potrafisz się nią należycie zająć – odparł i zamówił kolejny kieliszek.
- Ale lepiej niż ty, ode mnie przynajmniej nie ucieka. Widać, się nie spisywałeś, McGrath.
- Kto powiedział, że ty się spisujesz? – spytał i wypił za jednym razem całą zawartość szklanki – choć nie powiem jest czego zazdrościć – zaczął – Ma wspaniałe usta…i nie tylko…
Luke nieświadomie ścisnął mocniej literatkę, tak, że ta aż trzasnęła złowieszczo. Łypną na Jamesa i najchętniej starłby mu z twarzy ten uśmieszek.
- A wy się w ogóle całowaliście? – spytał James zamawiając kolejny kieliszek – Obstawiam, że nie, bo wtedy razem już byście nie byli…
Luke parsknął śmiechem.
- Tonący się brzytwy chwyta, co? Zabrakło argumentów? Ach, tak, wybacz, zapomniałem, żeś wstawiony. James wypił kolejna porcję alkoholu.
- Znaczy dobrze obstawiłem…- mruknął jakby sam do siebie.
- Wyobraź sobie, że nie – odparł i zapłacił za drinka po czym nachylił się nad uchem Jamesa – Jest nam wprost wspaniale. Tak wspaniale, że od krzyków rozkoszy się nie obywa… James w momencie złapał chłopaka za przód koszulki i szarpnął w swoim kierunku.
- Chyba tylko ty krzyczysz…- warknął – Poza tym…gdyby było tak dobrze, to nie przyszłaby do mnie – dodał i puścił go.
- Co powiedziałeś? – Luke zamrugał zdziwiony i przygryzł wewnętrzną stronę policzka.
- Dokładnie to co słyszałeś – odparł spokojnie choć najchętniej roztrzaskał bu twarz na blacie.
- Czyli… Wy…
James parsknął śmiechem i pociągnął porządny łyk z postawionej na barze szklanki.
-Tak jest, twoje zdrowie – odparł opróżnił szklankę.
Luke nie wytrzymał i tak wiedział, że albo on pierwszy uderzy albo zrobi to McGrath, widział to wyraźnie w jego źrenicach; nie zastanawiając się długo nad tym co robi, zacisnął dłoń w pięść i uderzył Jamesa w szczękę.
Myślał osobiście, że atak nastąpi później, nie spodziewał się i nie zdążył się odsunąć. Uderzenie było na tyle mocne, że lekko nim zarzuciło i poczuł w ustach słodki smak krwi.
- Czyżby ktoś się zdenerwował, że jest niewystarczający? – spytał James łapiąc się blatu.
- Nie wiesz o czy mówisz, McGrath – warknął i złapał go za przód koszuli.
- Wiem lepiej niż ci się wydaje – odparł patrząc mu bezczelnie w oczy – To był wspaniały wieczór…- syknął z wrednym uśmieszkiem.
- Zamknij się – wykrzyknął Luke i nie zwracając uwagi na spojrzenia ludzi, uderzył go poraz kolejny, tym razem trafiając w brzuch; wiedział, że nie powinien dać się sprowokować, ale nie umiał zapanować nad gniewem. Duża ilość alkoholu we krwi James’a sprawiła, że ból nie był tak odczuwalny i dobrze, bo jego, żebra nie były w najlepszym stanie. Cudem utrzymywał się na nogach, złapał kurtkę leżącą na krześle zarzucił ją na siebie i podszedł do niego bez ostrzeżenia uderzając go w nos. Potrząsnął dłonią i przewrócił oczami.
- Dokończymy na zewnątrz – warknął kierując się do wyjścia.
Luke zaklął pod nosem, hamując płynącą krew, rękawem grubej bluzy i ruszył za chłopakiem; nawet gdyby chciał nie odmówił by, nie chodziło już tylko o Coleen, ale o jego dumę.
James stał przy wejściu opierając się o mur, aby w pełni utrzymywać równowagę. W głowie przeklinał się za to, że wypił aż tyle.
- Coś nie tak z noskiem? – spytał z udawaną troską.
- Nie udawaj, że się przejąłeś. Martw się lepiej o siebie – mruknął i z uśmiechem stwierdził, że James ledwo stoi na nogach.
- O siebie nie muszę – odparł, choć wiedział, że jego szanse są tu dosyć nikłe, o czym miał się za chwilę przekonać. – Powinieneś – odparł i podszedł do niego, na odległość kilku kroków.
- Jesteś mocny tylko w gębie…
- Żebyś nie poczuł, jak mocny jestem w czym innym – warknął, coraz bardziej rozeźlony, ponownie łapiąc go za przód kurtki.
To, że James trzymał się na nogach graniczyło z cudem – Nie poczułem, a wydawało mi się, że próbowałeś bić…Nie wytrzymał, po prostu nie dał rady. Popchnął go na ścianę i uderzył łokciem w twarz. To zabolało, James osunął się po ścianie i wypluł nadmiar krwi z ust, chwiał się na tyle, że miał problem z wyprostowaniem się
- Teraz przesadziłeś… – warknął.
- Myślisz? – spytał kpiąco i złapał go za materiał na ramieniu i podciągnął do góry, tylko po to by uderzyć go jeszcze raz – A teraz? – Złapał się za jego ramię, aby nie upaść, nie miał siły żeby oddać, a widział, że Luke wpada w furię. Zakręciło mu się w głowie.
- Może trochę lepiej… – mruknął i odkaszlnął.
- Cieszę się bardzo – odparł z dziwnym, nieco szaleńczym uśmiechem na ustach wciąż go trzymając i delektując się jego cierpieniem.
-Luke skończ… – James naprawdę poczuł się źle próbował się wyszarpnąć, ale to nie wyszło. – Teraz wymiękasz? I kto tu jest mocny tylko w słowach, co?! – spytał zaciekając dłonie na materiale jego kurtki; miał nieodparta ochotę go uderzyć, jeszcze raz, i znowu. Patrzeć jak zwija się z bólu na chodniku, jak błaga…Nie poddałby się, nie potrafił, tyle, że udał mu się tylko porządny kopniak w sam środek jego brzucha, Luke zgiął się w pół, a James chciał odejść. Mężczyzna odruchowo złapał się za brzuch, czując dziwny uścisk, jednocześnie wypuścił z uścisku Jamesa, co mu się nie spodobało, chociaż teraz nieco bardziej jego uwagę przykuwał ból.
- Tylko tchórze uciekają – zawołał za nim, i powoli się wyprostował. -Nie uciekam, idę do Col – odparł i to był błąd, w oczach Luke’a dostrzegł istną furię.
- Nigdzie nie idziesz, McGrath – warknął i zatrzymał go w połowie kroku, popychając na ścianę; gdy James zachwiał się i upadł, nie mogąc utrzymać równowagi, Luke zupełnie się zapominając kopnął go w żebra i uderzył z pięści twarz, nie zwracając uwagi na krzyki, które rozległy się wokół nich. Zaklął pod nosem i jęknął próbując się podnieść, potłuczone żebra bolały teraz jeszcze bardziej, a krew w ustach była coraz bardziej dławiąca. Próbował się podnieść, ale kolejny kopniak mu to uniemożliwił.
- Coś teraz nie jesteś skory bo bójki, co? – syknął mu nad uchem, gdy przytrzymał go kolanem, by nie wstał.
- Żebra mi się nie pozrastały, zabieraj tą nogę – warknął i zagryzł wargi.
- Ojoj… – parsknął śmiechem, zupełnie się nie poznawał – Mam się przejąć?
- Tak… kurwa – James szarpnął się, ale to tylko zwiększało nacisk na żebra – Złaź – warknął czując, że miejsce alkoholu zapełnia tępy ból.
- Z przyjemnością, ale najpierw dostaniesz nauczkę, masz się do niej nie zbliżać, jasne? – i nim James zdążył odpowiedzieć, nie panując nad tym co robi, uderzył jego głową o ścianę budynku. Przez chwilę miał mroczki przed oczami, a potem obraz kompletnie zanikł, ostatnie co pamiętał, to, to, że głowa cholernie go bolała.
Luke widząc jak McGrath traci przytomność, a po chwili już nie kontaktuje, odsunął się od niego, przez co wpadł na jakiegoś mężczyznę, nie zwracając uwagi, kto to taki. Zacisnął pięści i tępo wpatrywał się w zalaną krwią twarz Jamesa. Wcale nie żałował tego, co zrobił.
Z tego co działo się później, Luke niewiele pamiętał i był pewny, że McGrath zarejestrował jeszcze mnie, właściwie nic. Luke stojąc tak nad leżącym chłopakiem, usłyszał krzyk jakiejś kobiety, a po niespełna pięciu minutach sygnał karetki, mieszający się z innym, tym należącym do samochodu policyjnego. Słyszał jak przez tłum ludzki, który zebrał się wokół nich, próbując się przepchać mundurowi i w tej chwili, zaświtała mu w głowie pewna myśl. Niewiele myśląc nad tym, co robi, zaczął się wycofywać, chcąc znaleźć się nie jak najdalej od Jamesa, a z daleka od funkcjonariuszy policji, którzy byli coraz bliżej. W momencie, gdy odwracał się, by dać nogę, usłyszał za sobą, wyraźny, oschły głos:
- Stać, ręce na głowę!
Luke zatrzymał się w pół kroku i przygryzł wargę, robiąc to, co mu kazano, choć najchętniej by uciekł, ale wolał nie ryzykować spotkania z kulą.
- Jest pan aresztowany – usłyszał za sobą i poczuł jak na nadgarstkach zatrzaskują mu się kajdanki – Wszystko, co pan powie może być użyte przeciw panu.
Luke posłusznie dał się odprowadzić do radiowozu, rzucając jeszcze krótkie spojrzenie w stronę przenoszonego na noszach do karetki, James’a.
Ocknął się dopiero w szpitalu i pierwsze co poczuł to potworny ból głowy, zmrużył oczy chcąc uciec choć na chwilę od ostrego światła jarzeniówek. Przesunął dłońmi po twarzy i gdy powoli zaczął przypominać sobie co się stało dotarł do niego ból klatki piersiowej. Syknął cicho i podniósł się z trudem na przedramionach odnotowując, że w sali znajduje się jeszcze dwóch pacjentów.
-Luke…-mruknął sam do siebie pod nosem i opadł na poduszki. Obrazy zaczęły przelatywać mu przed oczami, myśli kłębiły się w głowie w zastraszającym tempie, ale wniosek był tylko jeden – Col ich obu pozabija, miał tylko nadzieję, że nie zacznie od niego…
_____________________________
Dzięki za pomoc Luke i trzymaj się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz