czwartek, 26 marca 2009

834. Cudowne powitanie

Siedziałam w taksówce i tępym wzrokiem wpatrywałam się w kierowcę taksówki, który śpiewał hit Stereo Pony „Hitohira no Hanabira”. Właściwie wyglądał na Japończyka, nie powinnam się dziwić. Nowy Jork to miasto wielu narodowości. Myślami byłam dosyć daleko, w Los Angeles, gdzie mieścił się mój niedawny college. Nadal nie mogłam uwierzyć, że mnie wywalili. Opuściłam tylko kilka wykładów! Ygh. To pewnie ci donosiciele nagadali wykładowcom, że zamiast być w szkole szlajam się ze znajomymi po parku. Cóż, ich strata.
  – Jesteśmy na miejscu! – zawołał wesoło mężczyzna, aż podskoczyłam na tym twardym, niewygodnym siedzeniu. Wysiadł, zapewne żeby podać mi bagaż a było tego dosyć sporo. Dwie duże walizy, kilka małych torebeczek, cholera jak mam to zanieść do tego mieszkania? Podziękowałam mu i chcąc nie chcąc skierowałam się w stronę wysokiego wieżowca, który położony był od razu obok college’u. Przynajmniej nie będę musiała wcześnie wstawać.

  W środku było ładnie. Naprawdę ładnie. Był widok na Central Park, było duże łóżko z zieloną, satynową pościelą, przestronna kuchnia i salon. Już mi się podobało.

  Zachwycałam się chyba z godzinę, więc stwierdziłam że jeśli jestem obeznana w sprawach mieszkania wypadałoby obeznać się w sprawie miasta. Poprawiłam czerwony żakiet i ruszyłam na miasto w celu podbicia sklepów i kawiarenek. Oczywiście coś, albo raczej ktoś musiał mi przeszkodzić. Stał spokojnie z diabelskim uśmiechem na ustach, chowając coś za plecami. Coś podpowiadało mi, żebym wiała ale ja oczywiście nie posłuchałam. Błąd. Dzieciak trzymał w dłoni pistolet na wodę. Kto mu dał w taką pogodę pistolet na wodę, do cholery?! Uśmiech poszerzył się i w tym momencie coś zrozumiałam. Stałam się jego celem. Nim zdążyłam zareagować w moją stronę wystrzelił strumień lodowatej zapewne wody. 
  – Ty mały smarkaczu… Jak cię dorwę… – zasyczałam przez zaciśnięte zęby, ale po sekundzie dzieciaka nie było. Cudownie! Zniknęła mi ofiara! Odgarnęłam z czoła pozlepiane i mokre kosmyki włosów i wściekła jak osa ruszyłam dalej, próbując nie zwracać uwagi na rozmazany makijaż i dziwne spojrzenia przechodniów. Właśnie wtedy poprzysięgłam sobie, że nigdy nie będę mieć dzieci. Nigdy.






Piaget Sunrise.
19 lat.
Studentka dziennikarstwa, stażystka w gazecie „The New York Times”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz