niedziela, 29 marca 2009

845. Dzwoń o każdej porze dnia i nocy…

Zarzuciła sportową torbę na ramię, czując jak pasek wbija się w jego kości. Dziewczyna odgarnęła do tyłu grzywkę wpadającą jej do oczu, skręciła za róg i znalazła się na ruchliwej ulicy Manhattanu. Uśmiechnęła się pod nosem. Uwielbiała tłumy rozszczebiotanych ludzi, większość z nich była pozytywnie nastawiona do życia, a ona właśnie tego potrzebowała. Nie była na treningu od czasu… No nieważne. Jamesa też nie widziała wieki. Uśmiechnęła się pod nosem i wyprostowana weszła w tłum turystów. Ktoś popchnął ją na przypuszczalnie Japończyka na tyle mocno, że niemal się przewróciła. Gdy odzyskała równowagę poczuła dotyk zimnego metalu na skórze kręgosłupa w miejscu, gdzie bluza podwinęła się ukazując nagą połać ciała.
-Nie odwracaj się. – usłyszała szept przy uchu. Spanikowała; to był on. Pachniał Old Spice’em. – Mówiłem, że się spotkamy. – położył jej dłoń w talii, gładząc nagą skórę biodra dziewczyny. – Pójdziesz ładnie na komendę. – musnął wargami płatek jej ucha. – I wycofasz zeznania. – w zasięgu ich wzroku pojawił się funkcjonariusz policji. – Uśmiechnij się ładnie. – szepnął. Na twarzy dziewczyny pojawił się grymas przerażenia; nie mogła się ruszyć. Zmusiła się do uśmiechu. Mundurowy odpowiedział tym samym i zniknął za rogiem. Dziewczyna powoli zacisnęła dłonie w piąstki, całym jej ciałem wstrząsały dreszcze, a dotyk metalu na kręgosłupie rozjaśniał umysł. 
-Więc jeszcze raz, bo nie wiem czy zrozumiałaś. Pójdziesz na komendę i wycofasz zeznania. I …następnym razem nie będę taki miły. – obrysował palcem kontur jej twarzy. Szatynka kątem oka dostrzegła, że nosi stary, srebrny sygnet na palcu. I nagle zauważyła, że zniknął. Rozejrzała się. Jakiś – teraz była tego pewna – Japończyk mówił do niej w rodzimym języku, uśmiechając się szeroko. Dziewczyna skinęła głową.
-Tak, wiem że przecież Nowy Jork to takie urocze miasto.

-Detektyw Lee? – mężczyzna wysuszył ręcznikiem krótkie włosy, przyciskając do ucha służbowy telefon.
-Przy aparacie. – odparł zerkając kątem oka w taflę lustra. Ruszył do kuchni i zajrzał do mikrofalówki. Lasagna była jeszcze chłodna, a ziemniaki z wierzchu wyglądały jak zelówki. Uniósł brew w ironicznym grymasie, po czym zamknął drzwiczki mikrofali.
-Pamięta pan sprawę banku? – zapytał głos po drugiej stronie. Sharon skinął głową wpatrując się w lodówkę.
-Mieliśmy kilkunastu świadków i tylko jedna dziewczyna widziała twarz sprawcy. – policjant dyżurny mówił powoli, a w tle słychać było różne dziwne odgłosy. Detektyw przytaknął.
-I właśnie ta dziewczyna, Katherine O’Brien jest tutaj. – zapadła chwilowa cisza. – Jest w szoku, chce z panem rozmawiać. – detektyw rzucił spojrzenie na mikrofalówkę.
-Powiedz jej, że zaraz będę. – ruszył do salonu zawalonego aktami spraw i fotografiami. 
-I jeszcze coś. Wspomniała o jakimś sygnecie. – detektyw naciągnął bokserki w choinki bolejąc nad gustem byłej dziewczyny i wzrokiem odszukał koszulkę polo w odcieniu brązu leżącą na oparciu fotela. Wciągnął spodnie i skierował się do wyjścia. Zgarnął z wieszaka marynarkę, ubrał buty i wyszedł. Zbiegł po schodkach, wsiadł do Volkswagena i myśląc cóż takiego ma mu do przekazania Kathe włączył się do ruchu.

Na komendzie panował chaos. W dużym, zgniło-zielonym fotelu stojącym naprzeciw biurka siedziała skulona szatynka, tłumacząc, że będzie mówić tylko z Sharonem Lee, a odrobinę otyły policjant dyżurny za każdym razem odpowiadał, że równie dobrze może powiedzieć to jemu. I wtedy dziewczyna kręciła głową, zaczynając uparcie swoje teorie. Detektyw Sharon Lee wszedł zamaszyście do gabinetu, a siedząca tyłem do drzwi dziewczyna poderwała się na nogi. 
-Panna O’Brien? O co chodzi? – zapytał Sharon dziękując ruchem głowy policjantowi dyżurnemu, który ruszył ku wyjściu. Lee wskazał dziewczynie dłonią fotel; usiadła powoli, zapadając się głęboko w poduszce. Oparła dłonie na blacie biurka i spojrzała na detektywa. 
-Widziałam go. – wyszeptała bawiąc się delikatnym, grawerowanym pierścionkiem na palcu. Mężczyzna zamarł. Wbił przenikliwy wzrok w twarz szatynki.
-Nie chcesz mi chyba powiedzieć, Kathe, że spotkałaś sprawcę? – zapytał również szeptem, jednak był on wystarczający; w pomieszczeniu panowała grobowa cisza zakłócana jedynie odgłosem dzwoniącego telefonu dochodzącego gdzieś z głębi komendy. Dziewczyna po chwili namysłu skinęła głową. 
-Miał broń. – dodała.
-Jezus Maria… – mruknął Sharon i odsunął się od biurka. Przetarł usta, myśląc intensywnie nad kolejnym krokiem. – Ale przecież nie byłaś sama. – dziewczyna przygryzła wargę i spojrzała spod niesfornej grzywki na detektywa. – Boże, Kathe, nie mów, że po tym wszystkim jeszcze sama wyszłaś na ulicę… – ukrył twarz w dłoniach. Szatynka spuściła głowę; nie chciała, żeby jedyna osoba której ufała uznała ją za głupią i bezmyślną. A sytuacja niechybnie do tego zmierzała. Lee podparł brodę, obserwując sylwetkę dziewczyny. Od razu rzucił mu się w oczy tatuaż umieszczony powyżej prawej skroni, zaraz przy linii włosów. Czarne ‘666’ budziło w nim mieszane uczucia; nie wiedział co ma sadzić o tej dziewczynie. Muzyczka zajmująca się goth rockiem, skryta nastolatka, czy tajemnicza kobieta? Westchnął niemal niedostrzegalnie. 
-Wie, gdzie mieszkasz? – zapytał w końcu bezbarwnym głosem. Były dwa wyjścia. Całodobowa ochrona lub zmiana zamieszkania. 
-Nie mam pojęcia, śledził mnie wczoraj w Central Parku. – powiedziała cicho do podłogi.
-Byłaś tam sama? 
-Musiałam odreagować. -  wtrąciła. 
-Kathe…
-Nie rozumie pan, że każda przypadkowa osoba przechodząca pod oknem mojego pokoju jest podejrzana? Każdy, kto dłużej niż na chwilę patrzy się na mnie jest mordercą? – wyrzuciła z siebie. Lee milczał, zastanawiając się nad sensem jej słów.
-Dostaniesz ochronę. – powiedział w końcu.
-Nie chcę pana pieprzonej ochrony! – krzyknęła i poderwała się z fotela. Ruszyła nerwowym krokiem ku drzwiom; Sharon wstał z krzesła.
-Kathe, przemyśl to. Zależy mi jedynie na twoim dobru. – powtórzył, jednak dziewczyny już nie było. – Brawo, Sharon. – mruknął wściekły sam na siebie.

Otuliła się szczelnie kołdrą, czując chłodne dreszcze wstrząsające jej ciałem. Mieszkanie było puste; Nathan był jeszcze w college’u, a Tarja z Demonem gdzieś się zawieruszyli. Dziewczyna sięgnęła z nocnej szafki plik kartek spiętych zszywką i przejrzała projekty tatuażu stworzone przez Leę. Szczególnie spodobała jej się postać wilka wpisana w pentagram. W wyobraźni umieściła tatuaż na udzie; uśmiechnęła się. Ciszę przerwało łomotanie do drzwi. Szatynka odłożyła katalog i wyplątała się z kołdry.
-Nathan? – zapytała na głos wchodząc do kuchni. Żadnego odzewu. Zbliżyła się na palcach do drzwi. – Nath? – wyszeptała czując w napięciu każdy nerw ciała. Łomot nie ustawał. Dziewczyna złapała telefon i wykręciła numer policji. Przycisnęła aparat do ucha; odebrał policjant dyżurujący.
-Proszę zawiadomić Sharona, ktoś dobija się do drzwi mieszkania. – szepnęła łamiącym się głosem. Mężczyzna odburknął coś nieartykułowanego i rozłączył się. 
Dziewczyna stała na wprost drzwi, nie ruszając się nawet o cal. W końcu łomot ustał; chwilę potem usłyszała dzwonek do drzwi.
-Kathe, otwórz. Detektyw Sharon Lee. – do jej uszu dobiegł znajomy głos; szybko wcisnęła klucz do zamka i otworzyła drzwi. W progu stał Lee w naciągniętym byle jak płaszczu, z rozmierzwionymi włosami. Mężczyzna rozejrzał się po klatce schodowej, jednak nikogo nie znalazł. Kathe spuściła wzrok, opierając się o framugę drzwi. Sharon wyciągnął z kieszeni płaszcza kawałek kartki i zapisał swój prywatny numer komórki.
-Wystarczy twój jeden telefon, a ja zjawię się najszybciej jak będę mógł. – podał jej kartkę i schował do kieszeni na piersi długopis. Dziewczyna ścisnęła papier w dłoni, przygryzając dolną wargę. 
-Dzwoń o każdej porze dnia i nocy. – dodał obserwując jej twarz. Szatynka zbliżyła się do detektywa i bez słowa wtuliła w jego ciało. Zdezorientowany mężczyzna pogładził ją po włosach, zatrzymując wzrok gdzieś w przestrzeni. Naprawdę chciał jej dobra.     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz