sobota, 28 lipca 2012

[1901] Życiowe decyzje Jasona.

Wieczór zapowiadał się dosyć mroźno, kiedy Jason wychylił się dyskretnie na balkon swojego pokoju. Jego współlokatorki nie było w domu od wczoraj. Zniknęła gdzieś na popijawę i napisała mu wiadomość, że wróci dopiero na drugi dzień. Jej kot kręcił się leniwie po mieszkaniu, drapiąc każdy drewniany przedmiot znajdujący się w pokoju Jasona. Ten miał dwa dni wolnego, które zaczynało się od poranka dnia obecnego, dlatego też leżał do południa, na zmianę oglądając TV, paląc papierosa i wstając do kuchni po piwo. Do południa zdążył już wypić trzy guinessy, wypalić pół paczki Marlboro i dowiedzieć się, o co chodzi w większości seriali. 
Z braku lepszego zajęcia zebrał z podłogi wszystkie swoje brudne ubrania rozrzucone po podłodze i wyniósł je do łazienki. Umył naczynia zalegające w zlewie i na stoliku w jego pokoju i posprzątał w pokoiku. Nasypał nawet nadal wrednemu kotu karmy, jednak ten uniósł się honorem i zniknął w pokoju Katherine. 
Po wypaleniu kolejnego papierosa ubrał dres i wybrał się do pobliskiego parku. Tam przez trzy kolejne godziny biegał, by na końcu trafić do monopolowego. Tam uzupełnił zaopatrzenie alkoholowe i tytoniowe mieszkania. 
I tak znajdujemy się w chwili aktualnej. Jason Gale spity na piątkę w skali od jednego do pięciu. 
Wysunął się na balkon w nadziei, że ochłonie trochę z upojenia, w którym aktualnie się znalazł. Na szczęście w mieszkaniu nie było Kathe, która zapewnie pojechałaby po nim od góry do dołu i kazała spać w łazience albo na wycieraczce, w obawie przez myciem zarzyganej podłogi. 
Zapalił kolejnego papierosa, wykładając się na podłodze niewielkiego balkonu. Gwiazdy na niebie wirowały w niewyobrażalny sposób, przyprawiając o mdłości. Jason strzepał popiół na kafelki, myśląc bardzo intensywnie, właściwie nie wiadomo o czym. 
-J_bać uczelnię. J_bać pracę. J_bać cały ten świat! – Wyburczał w niebo, po czym zaciągnął się dymem papierosowym. 
-Coś Ty… – zrobiła małą przerwę, by aż tyle nie kląć – … ze sobą zrobił!? 
-Kathuś! – Zawołał próbując się podnieść Jason. – Wróciłaś! – Kobieta potrząsnęła głową i po chwili położyła się przy swoim towarzyszu. 
-Coś Ty pił? – Zapytała zabierając mu z dłoni papierosa, którym prawie przypalił sobie koszulkę. 
-Twój kot nie chciał jeść karmy. 
-Bo on je tylko to, co ja mu rzucę. Nie zmieniaj tematu, kochanie. Coś i dlaczegoś tyle wypił? – Wypuściła dym z płuc, oczekując odpowiedzi. 
-Mam dwa dni wolnego, dawno nie miałem okazji pić do upadłego. 
-Przyniosłam ze sobą trochę whiskey, bo myślałam, że siedzisz u siebie i ćwiczysz. Ale w takim wypadku … – Katherine wzięła kilka szybkich machów i wyrzuciła peta przez barierkę. 
-Pijemy u mnie, czy u Ciebie?

Poranek po ciężkiej nocy, ciężkim dniu poprzednim bywa jeszcze cięższy, o czym przekonał się Jason Gale uchylając powiekę. Już samo to było dla niego ogromnym wysiłkiem. Przez pierwsze minuty rozglądał się po wnętrzu pokoju, w którym się znajdował, zastanawiając się, gdzie się znajduje i jak tu dotarł. Pokój, w którym spał nie przypominał mu żadnego z tych w mieszkaniu Katherine. Przypomniał sobie, że ostatnią rzeczą, którą pamiętał były opowieści z życia współlokatorki i trochę wspomnień z jej kariery muzycznej. Nie przypominał sobie, żeby gdzieś wychodził. Zaintrygowany wygramolił się z łóżka, w którym jak się okazało leżał w jeansach. Najciszej jak umiał (zważając na kaca) opuścił pokój, rozglądając się za resztą swojej garderoby. Mieszkanie okazało się większe, niż przypuszczał. Wszędzie walały się rozbite szkła, wazony i inne nietrwałe przedmioty, które łatwo było strącić z półek i stolików. Starał się iść środkiem, by niczego nie zrzucić ani nie zepsuć, co było ogromnym wysiłkiem, gdyż a podłodze pełno było szkła i butelek. W kuchni natrafił na jakąś dziewczynę w podartej, luźnej koszulce, której kolor raził po oczach i narzucał od razu skojarzenie odblaskowych kaftanów, w których chodzili pracownicy miejscy. Z platynowymi włosami założonymi za uszy robiła prowizoryczne kanapki, podjadając co chwila kawałki sera. Nuciła coś pod nosem i podrygiwała lekko w takt melodii. Jason przeczesał dłonią włosy, zastanawiając się jednocześnie, jak zagadać.
-Masz ochotę na śniadanie, słonko? – zapytała uprzedzając go dziewczyna. Mężczyzna przytaknął ruchem głowy. 
-Nie wiesz może…? – zaczął, ale urwał, zastanawiając się intensywnie, czy na pewno chce wiedzieć, kto i jak rozsiał taki bałagan, a także jak on się tu znalazł i czyje to mieszkanie. – Wiesz co, maleńka? Dzięki za śniadanie, ja się zmywam. – Mrugnął  zabawnie do blondynki i skierował się do wyjścia. Ubrał jedynie buty, które o dziwo znajdowały się przy drzwiach, a później wyszedł na popołudniowe słońce Manhattanu, opuszczając teren posiadłości. Najszybciej jak tylko mógł dostał się do mieszkania Katherine, po drodze wstąpił jedynie do marketu po mineralną. 
W domu czekało na niego niemiłe powitanie przez Demona, który jak zwykle prychał na niego już od samych drzwi. Skubaniec miał wyczucie. W mieszkaniu nie znalazł Katherine, aczkolwiek na stole w jego pokoju leżała kartka z informacją, że wróci za kilka dni, żeby zaopiekował się Demonem w czasie jej nieobecności. 
Jason nadal trzymając kartkę zerknął z ukosa na zwierzę, które stało w drzwiach do jego pokoju najeżone i gotowe do ataku. Mężczyzna zgniótł kartkę i rzucił do kosza, po czym skierował się do kuchni. Po drodze klepnął kota po głowie, a ten zły zniknął w pokoju Katherine. 
Pan Gale zaparzył kawę i z kubkiem parującej cieczy skierował się na balkon, który był jego ulubionym miejscem w całym mieszkaniu. Tam usiadł na drewnianej podłodze, upił łyk kawy i rozciągnął się, przytłoczony minioną nocą. Miał przed sobą jeszcze jeden dzień wolny. Może powinien spędzić go na czymś przyjemnym i mniej inwazyjnym niż alkohol? Być może nadszedł czas, żeby trochę wydorośleć? 
Myśląc intensywnie nad przyszłością dopił kawę i wziął szybki prysznic. Naciągnął spodenki do biegania, ubrał buty i wyszedł z mieszkania. Dobrze wiedział, że jego tors wspaniale się prezentuje, umyślnie nie zabrał koszulki. Włożył słuchawki w uszy i ruszył ulicami miasta. Wybiegł zza rogu i wpadł na kogoś. Okazało się, że tym kimś była kobieta – w dodatku całkiem ładna. Jason przeczesał dłonią włosy, po czym wyciągnął do niej rękę, by pomóc jej wstać. Gdy otrzepywała sukienkę z piasku uśmiechnął się pod nosem. 
-Mam nadzieję, że w ramach przeprosin dasz się zaprosić na kawę. – Mrugnął do niej zabawnie, co ona skomentowała perlistym śmiechem. Przez chwilę jeszcze stali na chodniku dyskutując, aczkolwiek w końcu wspólnie udali się do Starbucksa. 
     

Wybaczcie, właściciel Jasona jest pod wpływem.  
(Zdaję sobie sprawę, że to zapychacz i że stać mnie na więcej :] następnym razem postaram się bardziej!)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz