piątek, 3 sierpnia 2012

[1902] With newspaper in hand

Imię i nazwisko - Gwen L’Arche 

Wiek – 25 lat 
Wykonywany zawód – Dziennikarka 
Pochodzenie – USA, Nowy Jork 

Nerwowo przeskakuję z nogi na nogę, ściskając w dłoni otwartą parasolkę. Leje jak z cebra. Ludzie potrącają mnie w pośpiechu, przez co nawet z parasolką pojedyncze krople kapią mi na głowę. Poprawiam wilgotne włosy dłonią i spoglądam przelotnie na zegarek. Cholera.Ile można czekać. Patrzę pod nogi, jednak widząc swoją twarz w kałuży szybko podnoszę głowę.  Jeden z przechodniów potrąca mnie tak mocno, że wypuszczam torebkę.
- Dzięki! – krzyczę, ale zanim powiem coś jeszcze z budynku po drugiej stronie ulicy wychodzi nastoletni chłopak z plecakiem. Przebiegam przed ulice i doganiam go przy skrzyżowaniu.

- Simon!

- Gwen?! Co Ty tu robisz? – pyta niedowierzając własnym oczom.

- Dzisiaj, jedziesz ze mną…




Taka jest właśnie praca początkującej dziennikarki. Prosto po studiach, bez doświadczenia, według mojej szefowej nadaję się tylko do roznoszenia poczty i spełniania jej zachcianek.Mam specjalny telefon, na który zdarza jej się dzwonić nawet w nocy. Umawiam ją na spotkania, robię jej pranie, sprzątam mieszkanie oraz samochód, wyprowadzam psa i  odbieram jej syna z prywatnej szkoły. Tak jak dzisiaj. Pracę zaczynam o 6 rano i wyleciałabym natychmiast,gdybym nie przyniosła kawy z zestawem śniadaniowym, z ulubionej restauracji Pani Redaktor. Jedynym plusem byłą piekielnie wysoka wypłata.



- Boże! Chyba mogę raz pójść do domu sam! – odwraca się do mnie.
- Proszę Simon, nie rób mi kłopotów. – mówię ściszonym głosem. Kątem oka spostrzegam że głowy czekających na przystanku powoli zwracają się w kierunku jezdni. Na dźwięk telefonu przechodzi mnie dreszcz. Na szczęście, nie dzwoni prywatny telefon Meryl.

- Załóż też kaptur. Twoja matka mnie zabije jeśli zmokniesz i się przeziębisz – chrypię, a następne słowa padają jużdo słuchawki – Tak Greyson?

- Gdzie jesteś? Maryl jest wściekła. Potrząsnęła połową redakcji, natychmiast wracaj. – w jego głosie wyczuwam rozdrażnienie. Pewnie też nieźle oberwał.

- Nie mogę. Simon dopiero wyszedł ze szkoły.

- Wsadź go do taksówki i przyjeżdżaj, to przecież nie dziecko.

Jestem bezradna. Macham dłonią nabrzegu chodnika. Taxi zatrzymuję się z poślizgiem na srebrzystej jezdni.

- Wsiadaj i błagam… Prosto dodomu. A i ani słowa mamie. – grzebię w torebce. Podaje mu banknot.

Kiedy taksówka odjeżdża macham na następną. Zjawiła się równie szybko co poprzednia. Jestem spóźniona a co gorsza, nie kupiłam Meryl lunchu. Wysiadam szybko pod redakcją i biegnę dośrodka już nie rozkładając parasolki. Następnym razem, wpiszę umiejętność biegania na szpilkach do CV. To bardzo przydatne – zwłaszcza w Nowym Jorku.

Redakcja jest urządzona w bardzo nowoczesny sposób. Szyby całkowicie zastępują ściany frontowe, przez co Meryl widzi mnie już na końcu korytarza. Przełykam nerwowo ślinę. Pukam delikatnie w szklane drzwi. Tylko z grzeczności, ponieważ już wcześniej szefowa zaprosiła mnie do siebie gestem. Wchodzę.

- Chciałaś mnie widzieć – mówię, otwierając drzwi szerzej, niż zamierzałam. 

Czuje jej lodowate spojrzenie na swoim ciele, przez co przypominam sobie że jestem całkowicie przemoczona.

- Siadaj – słyszę.

Posłusznie siadam na brzegu najbliższego krzesła. Po za nami w gabinecie siedzi jeszcze Ellie. Pracuje w naszej gazecie dłużej ode mnie i jeśli dobrze pamiętam pisze felietony. Nigdy ich nie czytałam, ale były na 3 stronie, czyli muszą być naprawdę dobre. Marszczę brwi i czekam aż Meryl zacznie mówić, po co nas tu sprowadziła.

- Czytałaś ostatni felieton? -pyta szefowa.

- Hm, niezupełnie – odpowiadamzerkając w bok na Ellie, która gwałtownie porusza głową i macha rękami.

- Nie czytałaś, bo nie są wystarczająco dobre? W innym przypadku pewnie od razu po złapaniu gazety,przeszłabyś do felietonów.

Milczę. Naraz dociera do mnie o co pyta.

- Nie, nie absolutnie nie. Felietony są na pewno doskonałe, ale… nie miałam czasu by je czytać. -odpowiadam. Trzymam na kolanach torebkę i bawię się zamkiem błyskawicznym.Czuje jak wzrok Meryl wypala mi dziurę w piersi.

- Och – śmieje się nerwowo Ellie.

- Znalazłam coś na Twoim biurku Gwen – podnoszę głowę zaskoczona. Ellie wykręca sobie palce.

- Co to jest? – pyta.

Wstrzymuję oddech.

- To….to….to…. są…felietony.

- Kto je napisał?

Nie wiem co powiedzieć. Rumienie się tak intensywnie że picze mnie skóra na głowie. Siedzimy w nieznośnej ciszy prawie przez pół minuty.

- Ja – wycedzam w końcu przezzęby.

Ellie zaciska mocno dłonie tak,że bieleją jej kostki.

- Pisałam je w wolnych chwilach,jeszcze na zajęciach i… – nie końce zdania.

- Są dobre. Duże lepsze od tych ztrzeciej strony. Te powinny być co najmniej na drugiej. – słyszę co mówi Meryli niedowierzam. Te felietony nie są potrzebne, przecież już jedne mamy. Może potrzebny jest mi lepszy warsztat, ale ogólnie nie są złe.

Poruszam ustami ale nie jestem wstanie wydobyć z siebie ani jednego słowa. Ellie wyraźnie czuje się urażona.Dziura w mojej piersi jest coraz większa.

- Gwen, przejmiesz obowiązki Ellie. Od dziś zaczynasz pisać i nie robisz nic innego. Ellie sprzątnie swoje biurko i jutro należy do Ciebie. Możesz już iść. – mruczy lodowato Meryl.

Podnoszę wzrok na Ellie. Jej twarz jest wiśniowoczerwona. Zamyka i otwiera dłonie uparcie patrząc w podłogę.Mam wrażenie że zaraz wybuchnie i pozabija nas obie.

- Meryl ja…

- Powinnaś już iść.

Podnoszę się i robię krok wprzód. Jeszcze przez chwilę przyglądam się Ellie, a potem wychodzę. Chociaż rozsądek nakazuje pozostać na miejscu.

Moją radość przyćmiewają wyrzuty sumienia. Bardzo chce pisać, ale nie kosztem niewinnej dziewczyny. Wiem od Greysona, że bardzo zależało jej na pracy z Meryl. Dlatego zanim sprzątnę do końca swoje stanowisko, wracam do gabinetu naczelnej. Zawsze sroga, dzisiaj jest niezwykle miła. Uśmiecha się szeroko i zapewnia że Ellie dostanie pracę wdziale sportowym. Dopiero teraz oddycham z ulgą i wychodzę. Na korytarzu zatrzymuje mnie Greyson.

- Słyszałem o awansie i zapraszamna kolację Gwen – wypowiada moje imię z takim naciskiem, że od razu rozumiem że mam milczeć. Kiwam więc głową nie kryjąc zadowolenia. – Musimy to uczcić, tak samo jak Twoje zakończone studia dziennikarskie!

- W takim razie chodźmy. Ale najpierw na drinka i to ja stawiam! Co powiesz na szkocką? Mam okropną ochotęna szkocką….

Zaczynam mówić i wkrótce z moich ust wypływa prawdziwy potok słów. A to wszystko przez radość, której niepotrafię powstrzymać. Deszcz nadal leje, ale kto by się nim przejmował.Wybiegam na chodnik.

- Kocham Nowy Jork! – krzyczę,nie przejmując się spojrzeniami oburzonych przechodniów.

[ 1.Onet - Ta. Kilka razy poprawiałam, ale on i tak uparcie łączy ze sobą niektóre wyrazy. Nie pozostaje mi nic innego jak za to przeprosić. 2.Witam wszystkich bardzo serdecznie ] 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz