środa, 25 marca 2009

832. Na ziemię. Teraz.

Jęknęła cicho widząc kolejkę do biurka, jednak posłusznie stanęła w ogonku poprawiając niesforną grzywkę. W myślach powtórzyła listę zakupów, zastanawiając się dłużej nad zupełnie inną kwestią. Dotknęła dłonią tatuażu ukrytego we włosach – nowego nabytku wykonanego za powodzenie transakcji. Przygryzła wnętrze policzka, by po chwili sięgnąć po telefon. Przejrzała listę kontaktów pod literą ‘L’ i wybrała numer Lei. Planowała powoli kolejny tatuaż, jednak ten miał być zrobiony tylko dla niej. A Lea bądź co bądź była świetnym grafikiem. Przez chwilę zastanawiała się czy nie poprosić o to Louisa, jednak Lea była wyżej na liście kontaktów, a chłopak myślał nad projektem okładki. Z zamyślenia wyrwał ją sztuczny głos kobiety mówiący, że Lea ma wyłączony aparat. Szatynka wzruszyła ramionami, wrzuciła telefon do torby i przeczesała dłonią włosy, odkrywając krzywe ‘666’. Kolejka przy okienku zmniejszała się, a zadowoleni klienci banku wychodzili z budynku bogatsi o kupkę banknotów. Myśli dziewczyny przeszły na inny tor; w swoim notatniku miała przygotowanych kilka tekstów nowych piosenek, oprawą muzyczną zajął się Heath. Uśmiechnęła się pod nosem. Poznali się ponad dwa miesiące wstecz na nagraniu ‘New Artist’ i od razu przypadli sobie do gustu. Troskliwy Heath i zakręcona Kathe; jednak uzupełniali się, tworząc jedność. Nie tylko w zespole. Piosenki Kathe nabrały rozmachu z brzmieniem Heatha. W końcu przy okienku zostały cztery osoby wraz z dziewczyną, a ochroniarz zniknął gdzieś na zapleczu. Kobieta siedząca za biurkiem z uśmiechem wydawała pieniądze, dając do podpisu papiery, pobierając dowód tożsamości. Szatynka pojrzała na zegarek i zaklęła pod nosem. 
-Przepraszam, przepuści mnie pan? – zapytała mężczyzny stojącego jako pierwszy. Ten spojrzał na dziewczynę i skinął po chwili głową. Szatynka uśmiechnęła się serdecznie, dziękując i wyciągnęła z portfela dowód. I nagle kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie; dwóch mężczyzn ubranych w czerń wpadło budynku wymachując bronią, z zaplecza wrócił otyły ochroniarz w pośpiechu sięgający po swój pistolet. Usłyszeli huk wystrzału a ochroniarz złapał się za ramię i osunął po ścianie na podłogę. 
-Na ziemię! – warknął jeden z mężczyzn mierząc do wszystkich po kolei. Szatynka spojrzała na klientów banku; wszyscy jak na komendę padli plackiem na podłogę. A ona stała osłupiała, nie ruszając się z miejsca. Drugi z mężczyzn rzucił kobiecie w okienku worek i kazał pakować pieniądze. 
-Nie słyszałaś, biedroneczko? Powiedziałem na, ziemię. – wycedził mężczyzna podchodząc bliżej do Kathe. Dziewczyna zacisnęła zęby i opuściła dłoń, w której trzymała dowód tożsamości. 
-Kogo my tu mamy? – wyrwał jej z dłoni plakietkę i przyjrzał się jej dokładnie. Zacmokał. – Panna O’Brien? Od kiedy gwiazdki chodzą same do banku? – rzucił dowód na ziemię, nie usłyszawszy odpowiedzi. – Do cholery. – wysyczał i popchnął ją na dywan. Dziewczyna zamachała rękoma, a po chwili leżała już na podłodze. Coś trzymała w dłoni. Spojrzała na oprawcę; nie miał na głowie czapki, natomiast bardzo dokładnie widziała jego blond włosy i lazurowe oczy. I ten grymas złości na twarzy.
-Kim, zmywamy się! – krzyknął wyrywając jej z dłoni czapkę. Pochylił się nad dziewczyną i przyłożył lufę pistoletu do jej skroni. Odgarnął włosy z czoła Kathe. Uniósł brew, dostrzegając tatuaż.
-Jeszcze się spotkamy. – wyszeptał jej wprost do ucha. Zamachnął się i uderzył. Dziewczyna poczuła otępiały ból czaszki, z nosa popłynęła struga krwi a rozcięta warga zapiekła niemiłosiernie. Dwaj mężczyźni odziani w czerń w popłochu wybiegli z banku bogatsi o ponad dziesięć tysięcy. Kobieta w okienku nie wytrzymała, ciszę zakłócał jedynie jej miarowy szloch. 
Kwadrans później pojawiła się karawana radiowozów, karetka na sygnale i detektyw. Świadkowie opowiadali z przejęciem policji, co się dokładnie wydarzyło, dwóch pielęgniarzy zabrało rannego ochroniarza. 
-Czy ktoś widział twarze sprawców? – zapytał w końcu zrezygnowany detektyw. Zapadła cisza, ktoś wskazał palcem dziewczynę skuloną w kącie. Dygotała na całym ciele, a krwotok z nosa powoli ustawał. Mężczyzna pochylił się nad szatynką momentalnie dostrzegając tatuaż powyżej czoła. 
-Detektyw Sharon Lee. – pokazał odznakę, jednak dziewczyna nawet na nią nie spojrzała. Obejmowała ramionami nogi, opierając brodę na kolanach. Wbijała wzrok w plamę krwi na dywanie; na miejsce w którym sprawca wymierzył jej cios. 
-Widziałaś twarz sprawcy, prawda? – bardziej stwierdził, niż zapytał, próbując zmusić dziewczynę do zeznań. 
-Powiedział, że jeszcze się spotkamy. – wyszeptała drżącym głosem. Była bliska płaczu, jednak nie miała siły ronić łez. Mężczyzna usiadł przed nią po turecku.
-Jak wyglądał? Powiedz nam, Kathe, jakie miał rysy twarzy, kolor oczu, włosów. Czy miał jakieś szramy na twarzy? – zapytał z zapałem. – Złapiemy ich i będzie po sprawie, będziesz miała spokój. – wyjaśnił. 
-Skąd wiesz, jak mam na imię? – zapytała drgającym niebezpiecznie głosem.
-Lubię piosenki z sensem i wyważony głos. – odchrząknął powracając do urwanego wątku. – Sprawca, Kathe. Sprawca.
-On… – zaczęła powoli w wyobraźni odtwarzając obraz jego twarzy. Detektyw przywołał gestem rysownika. – Zdaje mi się, że … że miał jasne włosy. 
-Zdaje ci się, czy jesteś pewna? – wtrącił detektyw. – Kathe, czy on był blondynem? – dziewczyna skinęła głową, a rysownik zanotował coś w notatniku. 
Po niecałej godzinie mężczyzna miał rysopis jednego ze sprawców. Detektyw podziękował dziewczynie, wyjaśnił, że roześlą zdjęcie po patrolach policyjnych i postarają się go złapać. W tym czasie ona miała uważać na siebie; jeżeli wychodziła z domu, to tylko w towarzystwie, a nocą miała w ogóle nie ruszać się z pokoju. Do budynku wpadł Nathan. Podbiegł do Kathe; ta wtuliła się w niego zawodząc cicho. I wtedy właśnie zdała sobie sprawę, że ledwo uniknęła śmierci. Z oczu szatynki popłynęły łzy niknące w purpurowym materiale marynarki mężczyzny…  

Od ponad godziny siedziała na łóżku w swoim pokoju, kołysząc się w przód i w tył. W progu stanął Nathan; spojrzał troskliwie na dziewczynę i wszedł w głąb pokoju.
-Jak się czujesz? – zapytał przysiadając na skraju łóżka. Nie odpowiedziała. – Kathe. – chwycił jej brodę i odwrócił w swoją stronę. Dostrzegł nieobecne oczy, czerwone powieki i rozmazany makijaż. Takiej Kathe jeszcze nie widział… – Nie zobaczysz go więcej, policja rozesłała rysopis sprawcy do wszystkich patroli i powinni go złapać. Nie masz co się martwić. – chciał ją uspokoić i dodać otuchy. Ten mężczyzna przeraził ją; miał broń i znał ją. Jednak słowa Nathana w żadnym stopniu nie uspokoiły dziewczyny. Ciszę przerwał firmowy dzwonek Ericssona. Mężczyzna wstał i ruszył do wyjścia; w drzwiach obejrzał się jeszcze na Kathe. Okryła się szczelnie kołdrą i wtuliła w futro Demona. Nathan spojrzał na wyświetlacz telefonu.
-Tak, słońce? Teraz? – zajrzał do pokoju Kathe. – No dobra, będę za kwadrans. – odpowiedział. Ruszył ku wyjściu; ubrał buty, zarzucił płaszcz na ramiona i zniknął. W mieszkaniu zapadła niczym nie zmącona cisza. Do dziewczyny z każdą chwilą docierały inne głosy dochodzące zza drzwi. Każdy odgłos kojarzyła z dźwiękiem otwieranych drzwi, każde skrzypnięcie krokiem w stronę jej pokoju. Nerwowo wyplątała się z kołdry i rzuciła do okna; rozchyliła rolety i wyjrzała na zewnątrz. Koło kamienicy kręciło się kilku ludzi; kobieta rozdawała ulotki, a mężczyzna w czarnej czapce oferował perfumy, spoglądając co jakiś czas w górę. Szatynka odskoczyła od okna. ‘To on’ – przebiegło jej przez myśl. Usłyszała kolejne skrzypnięcie. Naciągnęła na siebie kurtkę, wcisnęła adidasy na nogi i pobiegła ku wyjściu. Zbiegła po schodach, mijając klatki; w końcu znalazła się na zewnątrz. Dostrzegła postać mężczyzny i odwróciła się w drugą stronę; ruszyła nerwowym krokiem przed siebie, nie oglądając się przez ramię. Do jej uszu dobiegł odgłos kroków, który wcale jej nie uspokoił. Ktoś chwycił ją za ramię; krzyknęła głośno, przyciągając wzrok przechodniów. 
-Zgubiła pani. – mężczyzna w czapce trzymał w wyciągniętej dłoni czarny portfel ze skóry. Dziewczyna drgnęła i odebrała przedmiot. 
-Dziękuję… – mruknęła zła sama na siebie. Mężczyzna sprzedający perfumy był przypadkowym handlarzem. To jej zbyt wybujała wyobraźnia zrobiła z niego złodzieja i mordercę. Wcisnęła portfel do kieszeni i ruszyła powoli chodnikiem przed siebie. 
Zbliżała się godzina dwudziesta. Słońce już dawno skryło się za horyzontem, jedynie światło latarni rzucało blade cienie na trawnik otoczony małymi drzewkami. Dziewczyna wzdrygnęła się słysząc kolejny szelest, przeklinając w myślach wodze fantazji. W końcu ześlizgnęła się z ławki i otulona nikłym światłem latarni ruszyła ścieżką ku bramie Central Parku. Do jej uszu dobiegł szczęk żwiru; obejrzała się przez ramię i dostrzegła postać mężczyzny z kapturem na głowie. Na ułamek sekundy w świetle latarni dostrzegła błysk lazurowych oczu. Zaczęła biec. Spojrzała do tyłu i ujrzała twarz wykrzywioną w złośliwym uśmiechu …


[Nath... Dzięki za wkład i ... Wiesz. ]   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz