sobota, 28 marca 2009

839. Dwadzieścia lat minęło…

    Siedział na niewygodnym, plastikowym krześle przed drzwiami do gabinetu lekarza. Stopami wystukiwał jakąś melodię i co chwilę zerkał na zegarek, wiszący na ścianie. Nigdy nie był cierpliwy. Pacjenci wchodzili i wychodzili. Przyszedł tu tak wcześnie po matka jechała na zakupy i podwiozła go. Prychnął. Ostatnio rodzice traktowali go tak jakby był małym dzieckiem. Może nawet młodszym od samej Allyson. Przetarł zmęczone oczy dłonią.
- Waitrin, David.
Wstał i opanowanym krokiem wszedł do pomieszczenia. Usiadł naprzeciwko lekarza, lekko otyłego ale miłego mężczyzny w średnim wieku. Przeglądał karty i nawet nie zwrócił uwagi na pacjenta. Chłopak chrząknął cicho.
- Tak, tak… Jak wydolność oddechowa?
- W porządku. Nie uprawiam żadnych sportów. – odparł dosyć lakonicznie.
- Sytuacje stresowe, powodujące euforie?
- Te pierwsze zdarzają się rzadko. Potrafię sobie radzić ze stresem. Euforia? – prychnął.
Lekarz westchnął i pokręcił głową. 
- Mogę wrócić na boisko? Jest wiosna, zaczyna się…
- Nie. – odparł stanowczo mężczyzna. – Masz nadal brać leki.. – zaczął coś wypisywać na recepcie. – Dodatkowo codziennie masz truchtem przebiegać małe odległości. Nie możesz się przemęczać.
Mężczyzna spojrzał i zauważył dziwną minę chłopaka.
- Ojciec zrozumie. – stwierdził doktor, podał mu karteczkę. – Przyjdź za miesiąc.
Wstał i wyszedł, wsuwając receptę do kieszeni spodni.
   Wolnym krokiem przemierzał zatłoczone chodniki Nowego Jorku, oglądał wystawy sklepów z mniejszym lub większym zainteresowaniem. W końcu wszedł do Central Parku i usiadł na jednej z ławek niedaleko największej parkowej fontanny. Kilku minut później obok niego siedziała już mała dziewczynka, a w ich stronę wolno zmierzali rodzice. Uśmiechnięci od ucha do ucha, niczym para zakochanych nastolatków. Przeczesał dłonią włosy i wziął Ally na swoje kolana, robiąc miejsce rodzicom.
- Wymyśliłeś już jak chcesz obchodzić swoje dwudzieste urodziny? – spytała troskliwie matka, gładząc go po policzku. Odwrócił lekko głowę, na co kobieta szybko cofnęła dłoń i zmartiowna przyglądała się synowi.
- Tak, idę z kumplami do klubu. – skłamał patrząc na rączki swojej siostry. Ojciec westchnął i wstał z ławki.
- Idziemy na obiad, Ally chodź. – mała zeskoczyła z kolan chłopaka, rodzice chwycili się za dłonie i wyczekująco spoglądali na niego.
- Nie jestem głodny. – burknął, patrząc tępo przed siebie.
- Byłeś u lekarza? – spytał mężczyzna.
Chłopak skinął głową i mruknął coś pod nosem. Siedział na tej ławce może, ponad godzinę. Wyciągnął telefon. Kilka wiadomości tekstowych  z życzeniami. Kilka nieodebranych połączeń. Wsunął go z powrotem do kieszeni i wstał. 
   Ruszył w poszukiwaniu klubu. Chodził od klubu do klubu, od baru do baru i w końcu trafił. Na dosyć luksusowy klub. Zerknął na zegarek. Dwudziesta pierwsza. Wszedł do środka i usiadł przy barze zamawiając pierwsze piwo, które zmieniło się w drugie, trzecie, czwarte. Nie było temu końca. W końcu już nieźle napity zamówił taksówkę. Wsiadł do samochodu podał adres akademika. Chwiejnym krokiem ruszył w stronę pokoju. Otworzył drzwi i padł na łóżko. Zasnął natychmiastowo. Obudził się, gdy wczesnowiosenne promienie słońca wpadły do jego pokoju. Usiadł, opierając się o ścianę. Oczy miał wciąż zamknięte. Ból głowy był nie do zniesienia, a suchość w ustach upokarzająca.
Nie tak wyobrażał sobie swoje urodziny, ale nie miał ochoty na spotkanie z kumplami. Ziewnął i powoli otworzył oczy. Spojrzał na zegarek.
Ósma…
Ósma! Zerwał się, złapał kilka podręczników i pobiegł na wykład. Po pierwszych zajęciach poszedł do stołówki, wziął litrową butelkę wody mineralnej i usiadł przy stoliku, który stał w kącie pomieszczenia. Położył książki na stole i oparł na nich swój policzek, przymykając oczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz