Wczesny ranek. Szeroko otworzyłam oczy, spojrzałam na zegarek i automatycznie zerwałam się z łóżka. Zaspałam! Pobiegłam do pokoju rodziców i zbudziłam ojca po czym wróciłam się ubrać. Zrobiłam to w ekspresowym tempie i zabrałam resztę bagaży na dół. Po krótkiej chwili zbiegli rodzice.
-Wszystko wzięłaś? -zapytała matka
-Tak wszytko.
-No to dobrze. -ucałowała mnie w czółko i przytuliła. -Uważaj tam na siebie. -dodała po chwili
-Dobrze -odpowiedziałam po czym wyszłam z domu i wsiadłam do auta machając jej jeszcze ręką na pożegnanie. Ojciec jechał strasznie szybko co nie było do niego podobne. Zawsze mama siedząca obok krzyczała, żeby zwolnił, ale teraz jej nie ma, a od tego w jakim czasie dotrzemy na lotnisko zależało życie jego kochanej córeczki. Gdy dojechaliśmy wziął część moich bagaży i zaczęliśmy biec przeciskając się przez tłum. Gdy kobiecy głos ogłosił, że samolot do NY odlatuje za 5 minut przestałam zwracać uwagę kogo potrącam lub przewracam na podłogę. Zdążyłam! Głupi zawsze ma szczęście. Ojciec w pośpiechu wcisną mi do dłoni jakąś kartkę którą od razu włożyłam do kieszeni spodni. Po kilku minutach siedziałam w wygodnym fotelu i patrzyłam przez okno na oddalające się miasto.
New York, New York… miasto które nigdy nie zasypia. Od razu na myśl przychodzi piosenka Franka Sinatry. Co prawda to nie to samo co Tokio, ale na pierwszy rzut oka to dość ciekawe miasto. Na pewno nie będę się tu nudzić. Będzie jeszcze czas by podziwiać jego piękno. Trzeba znaleźć jakieś lokum. Przypomniałam sobie o kartce od ojca i wyciągnęłam ją z kieszeni:
„Przypomniałem sobie o tym dopiero rano, ale cieszę się, że udało mi się wpaść na pomysł jakby Ci to przekazać. Mam przyjaciela w NY. Nazywa się Kevin Gallagher. Dzwoniłem do niego. Możesz u nich pomieszkać ile będziesz chciała. Poniżej masz adres. Tylko od razu ostrzegam, że mają malutkie dziecko dlatego papierosów tam nie wyciągaj! Eve jest na to bardzo uczulona…i nie martw się…matka nic o tym nie wie”
Kochany tatuś! Co ja bym bez niego zrobiła? Mój anioł stróż. Zawsze nade mną czuwa. Tylko jak się dowiedział, że palę? Przecież nie robię tego nałogowo tylko od czasu do czasu. Zazwyczaj tylko wtedy gdy jestem na wyczerpaniu nerwowym. Muszę go o to kiedyś zapytać. Ważne, że nie powiedział o tym matce. Miałabym wtedy niezłe kazanie…Nie pozostaje już nic innego jak wsiąść w taksówkę i pojechać by zapoznać się z rodzinką u której będę mieszkać.
Dom państwa Gallagher mimo iż stoi w bardzo zatłoczonej ulicy wygląda bardzo ładnie. Ogródek, równy żywopłot… Ciekawe czy sami o to wszystko dbają. Bez wahania zapukałam do drzwi które otworzył mi wysoki mężczyzna.
-Dzień dobry. Jestem Elise Brien.
-Ah witaj witaj. Wejdź-odpowiedział szerzej otwierając drzwi.
Bardzo ciepło mnie przyjęli. Porozmawialiśmy sobie przy herbatce. Mili i dobrzy ludzie, a dzieciak uroczy. Czułam się jak u siebie w domu. Pomogli mi nawet znaleźć szkołę, także nie pomieszkałam z nimi zbyt długo. Pan Gallagher podwiózł mnie pod sam college.
-Gdybyś miała jakieś problemy to dzwoń. Zawsze Ci pomożemy.
-Bardzo dziękuję. Jednak mam nadzieję, że problemów mieć nie będę. -odpowiedziałam z uśmiechem. Pożegnałam się i ruszyłam w stronę college’u. W akademiku od mało sympatycznej recepcjonistki odebrałam klucz do swojego pokoju gdzie padłam na łóżko. Teraz pójdzie już z górki.
Elise Brien
19 lat
Studentka college’u
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz