Powoli wyszedłem z lotniska. Szklane drzwi zamknęły się za mną automatycznie. Szare niebo zapowiadało paskudną pogodę. Wyglądało na to, że spadnie deszcz. Wszędzie gdzie spojrzałem byli jacyś ludzie, co mnie bardzo irytowało. Nie, że nie lubię towarzystwa, po prostu ogromny tłok wprawia mnie w stan głębokiej furii. Jeżeli zrobiłbym krok w lewo, nadepnąłbym faceta o wrednym wyrazie twarzy, co zapewne zaowocowało by kłótnią trwającą dłuższy czas. Jednakże, gdybym wykonał większy krok w prawo, zostałbym zdeptany przez wycieczkę, która mówiła jakimś językiem, którego w ogóle nie rozumiałem. Postanowiłem więc w swej mądrości iść prosto.
Dotarłem na parking. Wśród setki samochodów szukałem czarnego Opla Tigrę. W końcu znalazłem. Stał pomiędzy jakimś odrapanym, niebieskim Citroenem oraz nieznanym mi modelem.
Odetchnąłem z ulgą. Podszedłem do Opla, pochyliłem się i zapukałem dwa razy w przyciemnianą szybkę. Ktoś w środku się poruszył, po czym uchylił ją.
— Jeżeli sprzedajesz gazety, to mam już. — mruknął do mnie mój ,,kochany” starszy brat pokazując ,,Timesa”. Uśmiechnął się sztucznie chcąc mnie spławić i zasunął szybkę z powrotem.
Moje przewidywania co do pogody sprawdziły się. Zaczęło padać, przy czym ogarnął mnie chłód. Nie poddając się zapukałem raz jeszcze.
— Mówiłem, że gazety… — brat dalej chciał się mnie pozbyć, jednak przerwałem mu.
— Nie poznajesz własnego brata?! — wrzasnąłem czując jak mokra i zimna koszula przykleja mi się do ciała.
Pochylił głowę na lewo, a następnie na prawo, po czym wpuścił mnie. Dorwałem się do klamki i szybko zająłem miejsce obok niego. Przez jakiś czas poprawiałem się w miejscu, a gdy się uspokoiłem, usłyszałem pytanie:
— Jak u mamy?
Zasępiłem się i odwróciłem twarz w stronę prawej szyby. Sytuacja wydawała mi się nad wyraz ironiczna. Nawet nie za bardzo wiedziałem o co mu chodzi. O jej zdrowie? Pracę? Życie towarzyskie? Zadał to pytanie wyłącznie z grzeczności albo nie chciał, żeby panowała taka napięta atmosfera. Nic nie obchodziła go mama, wiedziałem to. Był fałszywy. Spojrzałem na niego. Oczy szare jak rtęć utkwił w drodze. Nie patrzył na mnie. Ja też nie miałem ochoty spoglądać na niego. Obrzydzenia dostawałem, gdy przypominałem sobie minę ojca, kiedy wyjeżdżał. Dokładnie taka sama jak mojego brata w tej chwili. Wyrażała jedynie niechęć do mojej osoby.
I tak mnie to nie obchodziło.
— Mama?… — mruknąłem cicho. — Ostatnio miała grypę.
— Aha. — odpowiedział mi automatycznie.
Uśmiechnąłem się. Jakie to było żałosne… Po prostu wiedziałem co mi odpowie, chociaż widzę go pierwszy raz od dobrych paru lat.
— A jak u ojca? — spytałem z lekką ironią, której najwyraźniej nie wyczuł.
Chwilę się zastanawiał co powiedzieć, aż w końcu najbezpieczniej powiedział:
— W porządku.
Przygryzłem wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
— Aha. — rzuciłem tak samo jak on wcześniej.
Samochód zatrzymał się w korku. Zdenerwowany wyszedłem z auta, wziąłem walizki i wyrwałem bratu klucz. Dobrze wiedziałem, gdzie mam iść.
— Na piechotę szybciej — usprawiedliwiłem się, po czym zamknąłem drzwi.
Sam, szybkim krokiem zacząłem iść chodnikiem. Skręciłem w lewo, byleby tylko zniknąć z oczu brata, który dalej tkwił w jednym miejscu. Pomyślałem, że kwadrans szybkiego marszu dobrze mi zrobi. Dawno nie byłem tu, więc pomyliłem się w obliczeniach o jakieś 5 minut. W końcu, zadowolony z siebie stanąłem przed drzwiami wielkiego budynku, gdzie wreszcie mogłem zostać sam i ogarnąć mętlik w mojej głowie, który powstał po spotkaniu z Christianem. Musiałem pozbyć się tego paraliżującego uczucia obrzydzenia…
Gerard Edward Redsky, 20 lat. Student medycyny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz