Leżałam na łóżku opierając się nogami o ścianę.
Mój dawny pokój był w tej chwili pusty,nie licząc łóżka pod ścianą i kilku poduszek porozrzucanych po podłodze.
Mimo tego,że mieszkałam u Victora,nadal miałam klucz do swojego ,,apartamentu”.
Właściwie był to zapasowy klucz,który dorobiłam na kilka dni przed przeprowadzką.
Wiedziałam,że i tak tutaj nie wrócę,ale miałam czułam ogromny sentyment do tego pokoju.
Westchnęłam cicho,jednocześnie zrzucając z łóżka nieduże kwadratowe pudełko,z którego wysypała się prawie cała zawartość.
Odwróciłam głowę nie chcąc patrzeć na pamiątki związane z rodziną i przyjaciółmi z Forks.
To było kiedyś,aja nie chciałam to tego wracać.
Mrużąc oczy,spojrzałam w okno,przez które widać było zachodzące słońce.
Byłam tak zamyślona,że pukanie do drzwi usłyszałam dopiero po kilku minutach.
Dobrze wiedziałam,kto dobija się do pokoju.
Zerwałam się z łóżka i wolnym krokiem ruszyłam by otworzyć.
Ostatnio chodzenie sprawiało mi większą trudność.
To pewnie dlatego,że częściowo nie widziałam już swoich stóp.
Jeszcze tylko trzy miesiące i będę mogła przywitać moją Kruszynkę na świecie.
To będą trzy najdłuższe miesiące mojego życia.
Otworzyłam drzwi.
Na progu stała Marit,ubrana w jaskrawożółty płaszcz.
Przez ramię miała przewieszoną dużą,czerwoną torbę,a w koszyku,który trzymała,niecierpliwie wierciła się Spinka.
-Miło Cię widzieć.-uśmiechnęła się,przekraczając próg.-Jak się czujesz?
-Malinowo.-mruknęłam,z powrotem siadając na łóżku.
-To chyba dobrze.-dziewczyna zmarszczyła brwi,wyciągając z torby jakieś zawiniątko.-Jak do mnie zadzwoniłaś,pomyślałam,że coś się stało…
-Bo stało się!-zawołałam,biorąc od niej zawiniątko i rozwijając folię.-Dlaczego one są mrożone?
Krzywiąc się lekko,spojrzałam na torebkę z mrożonymi malinami.
Miałam taką ochotę na te owoce,że postanowiłam bezwstydnie wykorzystać przyjaciółkę.
-Jest marzec.-przypomniała mi Marit,patrząc na mnie,jak na kosmitkę.-Nie wyczaruję Ci świeżych malin.
-Nie…?-uniosłam jedną brew,patrząc na kotkę bawiącą się sznurówką moich butów.-Słońce,ja w Ciebie wierzę.
-Księżycu.-dziewczyna roześmiała się,patrząc na mnie.-Ciesz się,że Ci je przyniosłam.
-Cieszę się.-uśmiechnęłam się,wstając,by zanieść maliny do kuchni.
-Co ty robisz?-zapytała Marit,głaszcząc Spinkę.
Zatrzymałam się w półkroku.
-Wracam z kuchni.-poinformowałam,uśmiechając się niczym kobieta z reklamy proszku do prania.
-Widzę.-dziewczyna wywróciła oczami.-Co robisz tutaj.Dlaczego chciałaś się spotkać właśnie tu?
-Akurat miałam po drodze,więc wpadałam.
-Powspominać?-Marit podniosła zdjęcie leżące na podłodze.
-Nie.-odparłam krótko,zabierając jej zdjęcie i wrzucając z powrotem do pudełka.-Victor jest w pracy,a ja miałam dość siedzenia w domu z Piękną i Bestią.
Marit nie wypytywała już o nic więcej,ale wstała i poszła do kuchni.
Wróciła z niej z miską pełną rozmrożonych malin.
Postawiła mi ją na kolanach.
-Proszę,Księżycu.-uśmiechnęła się,siadając obok mnie.
-Dzięki Słońce,tego nam trzeba.-wzięłam jedną z malin i wepchnęłam ją sobie do ust.
Marit roześmiała się i rzuciła w drzwi poduszką,która złapał Ian,który właśnie wszedł do pokoju.
-Zamach na moje życie.-odrzucił poduszkę z powrotem do dziewczyny i usiadł po turecku na podłodze przed nami.
-Jakże bym śmiała,Jowiszu.-dziewczyna zmarszczyła brwi.
-Jak się czujesz?-Ian zignorował ją i zwrócił się do mnie.
-Malinowo.-uśmiechnęła się,dalej opróżniając miskę.
Ian i Marit jednocześnie wywrócili oczami.
[Dzięki Ci,Słońce.Jest m…malinowo xD
Dzięki,Jowiszu ^^.]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz