wtorek, 31 marca 2009

853. Wyjazd.

[Dzieło April i Julsa, więc nie może być składne i normalne.]



.           Wyciągając walizkę spod łóżka, a następnie wrzucając do niej stertę swoich ubrań prosto z szafy, robiła rzecz, która potocznie zwała się pakowaniem. W tej chwili była wdzięczna Juli, tak niesamowicie, że dała jej możliwość wyrwania się z tego jakże parszywego miasta i jeszcze gorszego kontynentu. Odetnie na trochę od cywilizacji, co w gruncie rzeczy w pierwszej chwili wyglądało katastrofalnie, no bo przecież MUZYKA! (tudzież radio, I-pod, wieża, internet…), jak bez niej wytrzyma?!…;  jednak możliwość w jakiś sposób odcięcia się od doczesnych problemów, wyprostowania swojej drogi i być może zaczęcia wszystkiego od nowa, wydawała się tak kusząca, że nie była w stanie odmówić (a jeszcze kilka dnie temu zaliczał się do tego również fakt, iż szczerze liczyła, że spotka na swej drodze muszki tse-tse i zachoruje na malarię, albo śpiączkę afrykańską). Poza tym, co zabawniejsze, prawie nikt nie miał bladego pojęcia, że przecież gdzieś się wybiera. Zniknie, tak z dnia na dzień, jakby jej nigdy nie było, czy nawet jakby skoczyła z mostu, albo wpadła pod metro, czy popełniła jakiekolwiek inne samobójstwo bez możliwości zidentyfikowania jej zwłok. Czyż nie wyglądało to naprawdę zabawnie?
Zaśmiała się sama do siebie. O tak było przezabawne. Szczególnie dla niej. Teraz kiedy jej humor, powiedzmy sobie szczerze, był mocno spaczony, a jej samopoczucie ściśle wiązało się z huśtawką nastrojów, które zmieniały się  z sekundy na sekundę, czego wiele osób mogło być już światkami.
Spojrzała na swojego kociaka, który z zainteresowaniem przyglądał się jej poczynaniom. 
- Będę tęsknić Miwcio, wiesz…?- wzięła zwierzaka na ręce, tuląc go czule do siebie.- Ale wrócę. Może… jak się przypadkiem uda.- skrzywiła się lekko, po chwili uśmiechając się jednak.- Tylko pamiętaj, będziesz grzeczny i sam o siebie się zatroszczysz, zrozumiano?- spojrzała w jego ślepia, a kot zamruczał. Czyż nie był genialny?! Oczywiście, że był, a ona nigdy w niego nie wątpiła.
Podeszła do okna, spoglądając na panoramę miasta które nigdy nie zasypiało. Ostatni raz łaknąc i zapamiętując widoki, z którymi rozstanie się na jakiś czas, a przecież, czy chociaż będzie tęsknić? Nie była co do tego pewna, jeszcze kilka dni temu. Teraz natomiast wiedziała doskonale, że będzie tęsknic tak niesamowicie i w sumie była strasznie głupia, starając się izolować od wszystkich przyjaciół i osób które chciały jej pomóc. Bo teraz wiedziała, że są najważniejsi, a jej życie bez nich, cóż… życia by wtedy nie było.
Z pewnością, nie była idealna, ale nikt perfekcyjny w końcu nie jest, jednak swoich zachowaniem wyrządziła parę szkód, których żałowała. Natomiast w drodze do niedoskonałości, uwielbiała się prześcigać z innymi. Być może z potrzeby błahej rywalizacji, bądź też jedynie z powodu złego dzieciństwa, które na psychice blondwłosej dziewczyny pozostawiło trwałe urazy. A przecież nie pragnęła tak wiele… czemu zawsze wszyscy musieli uciekać, znikać, odchodzić… Wtedy doszła do wniosku, że to może faktycznie jej wina. Gdyby była inna i zachowywała się inaczej, wszystko wyglądało by lepiej. A teraz?… To było najlepsze. Robiła to, czego sama nienawidziła. Czyniła innym to, przez co sama zawsze cierpiała i przez co płakała po nocach. Czy to było już tak zabawne? Chyba raczej nie…
Przez swój głupi strach co do śmierci, skończyła jedynie popadając w niejedzenie, zwane również anoreksją, która w odpowiednim momencie miała przynieść oczekiwany rezultat, a przy okazji, kto by się spodziewał, w dziwny sposób, nawet mogłaby przez to pomóc głodującym dzieciom w Afryce.
Cóż za wspaniały zbieg okoliczności…

***

Wbrew pierwotnemu zamysłowi, jednak nie postawiła na krótkie spodenki i swój ulubiony T-shirt. Postanowiła jeszcze ubrać się normalnie, cóżkolwiek to mogło oznaczać, i udać się na lotnisko, gdzie teoretycznie miała spotkać się z Juli. Bo co do praktyki, jej pesymizm, zrodzony całkiem niedawno, podpowiadał, że z tym może być trudniej. Jak się jednak okazało, było to podejście niezwykle mylne.

***

Westchnęła głęboko, starając się wyciągnąć walizkę z bagażnika taksówki. Oczywiście kierowca nie ruszył siedzenia, by jej pomóc, no bo po co? Podirytowana kopnęła w zderzak. Nie ma to jak kultura w tych czasach. O wiele ciekawiej patrzeć, jak dziewczyna w deszczu stara się wyjąć bagaż, niż samemu odrobinę zmoknąć i pomóc. W końcu jakoś udało jej się wytargać walizkę.

Weszła do budynku i przywitał ją powiew ciepłego powietrza, oraz ten specyficzny zapach bagaży, ludzi spieszących się na swoje loty i papierów. Gdzieś w kącie odnalazła znajomą sylwetkę, ukrytą pod obwisłymi ubraniami. Podeszła do April, uśmiechając się wesoło i uściskała ją na przywitanie. Nawet gburowaty kierowca i deszcz, nie mogli jej zepsuć dziś humoru.

-Gotowa na podróż życia?- roześmiała się.

-Ta…- mruknęła przyjaciółka, kopiąc swoją torbę.

Jak zwykle ich nastroje różniły się diametralnie.

-Odprawiamy się?

-Aha. Im szybciej przejdziemy przez bramkę, tym większe szanse, że ktoś podłoży bombę na lotnisku.- April uśmiechnęła się marzycielsko.

-Super. Normalnie szczyt moich marzeń.- dziewczyna wywróciła oczami i ruszyła by oddać bagaże.

Nawet pesymizm przyjaciółki nie mógł jej teraz zepsuć humoru. Wszystko szło idealnie. Leciała na tydzień do Afryki, pomoże ludzkości, odetchnie czystym powietrzem, a przy okazji ładnie się opali. Może jeszcze April coś poje przez tydzień i się rozkręci, gdy opuszczą Stany Zjednoczone? Fajnie by było.

Oddały bagaże, załatwiły wszystkie bramki, a po pół godzinie już siedziały na niewygodnych krzesłach, czekając aż otworzą drzwi do rękawa. Podekscytowana Juli przyciskała nos do szyby, przyglądając się samolotowi. April siedziała sztywno, wpatrując się w jakąś super inteligentną gazetę, chociaż Juls dobrze widziała jej ukradkowe spojrzenia i delikatny uśmiech, który dziewczyna starała się ukryć za czasopismem. Kobieta z fundacji sprawdzała, czy cała grupa jest obecna. W końcu nadeszła upragniona chwila i zostali wpuszczeni do samolotu.

Siedząc w fotelu, Juli wysyłała ostatnie sms’y, starając się odegnać wątpliwości, które nagle zaczęły się pojawiać. Gdy samolot ruszył, niechętnie wyłączyła telefon. April coś mamrotała. Skupiła się, by ją usłyszeć.

-… Boże, niech samolot spadnie, niech nas porwą terroryści, niech wybuchnie, proszę cię. Po co mnie trzymasz przy życiu? No weź, nie bądź taki, zabiłbyś mnie i miałbyś z głowy. Dawaj, teraz się rozpędzamy, to możemy walnąć w inny…-

Jula mimowolnie chwyciła dziewczynę za rękę.

-Co jest?- April spojrzała na nią, przerywając swą modlitwę.

-Nic, nic, nie pieprz głupot, co?

-Jasne, ale to nie głupoty, tylko marzenia.- uśmiechnęła się ironicznie.

-Zamknij się!- syknęła cicho, kładąc sobie rękę na brzuchu.

-Co jest?- powtórzyła wieczna optymistka, patrząc na jej dłoń. –Ty się latać boisz?- jej oczy zrobiły się wielkości talerzy.

-Nie! Ja? Zwariowałaś?- wcisnęła plecy w siedzenie, bo samolot właśnie się podrywał.

-Niedobrze ci?- nadal patrzyła na jej dłoń, ignorując fakt, że trzęsło jak cholera.

-Nie. Wszystko spoko.- uśmiechnęła się sztucznie.

Po chwili lecieli prosto, wysoko nad ziemią, w zawrotnym tempie oddalając się od Nowego Jorku. Jula oparła głowę o ścianę maszyny. Oddychała głęboko. Nigdy nie bała się latać. Czemu teraz tak zareagowała? Gdy tylko światełko nakazujące zapiąć pasy zgasło, przeprosiła swoją sąsiadkę i pobiegła do toalety, by zwrócić śniadanie. Gdy wróciła, April spojrzała na nią, odrobinę zaniepokojona.

-Zapytam po raz trzeci, co jest?

-Nic, skoki ciśnień.

Dziewczyna uniosła brwi, ale nic nie powiedziała.

Reszta ośmiogodzinnego lotu upłynęła im bez większych rewelacji, no, chyba że względnie interesujący film jest rewelacją. nie licząc nagłych wypadów Juli do toalety, oraz odmawiania przez April posiłków. Ku nieszczęściu tej drugiej, nie porwali ich terroryści, nie spadli do Atlantyku, nie wybuchli, w silniki niestety nie wkręciły się ptaki. A mogło być tak ciekawie…

***

W terenówce trzęsło jeszcze gorzej niż w samolocie. Wokół rozciągała się pustynia, a telefony komórkowe straciły zasięg pół godziny temu. Praktycznie w momencie, gdy wyjechali z miasta. Przed nimi jechały jeszcze dwa auta, wiozące grupę wolontariuszy do plemienia.

Ogólnie było pięknie. Roślinność niemal nie istniała, a im głębiej w kraj, tym więcej występowało odcieni żółci i pomarańczy. Na zewnątrz nie dawało się oddychać, a słońce paliło skórę, co okazało się niezbyt miłą odmianą, po zimie w Nowym Jorku.

Mimo uroków Juli opierała głowę o szybę, a raczej uderzała o nią, starając się znów nie zwymiotować. Udawała, że nie widzi, jak April specjalnie kruszy batonik musli, który w nią praktycznie musiała wmusić, by zjeść mniej. Dobrze, że cokolwiek jadła. Głowa waliła o szybę w nieregularnych odstępach. Była pewna, że ma na czole kilka siniaków. Mdliło ją od słodkiego zapachu batonu. Ku jej ogromnej radości, samochody zatrzymano w pewnym momencie.

-Drodzy państwo!- zawołała organizatorka o imieniu Ingrid, gdy wszyscy wyszli z samochodów. –Mam dla was niespodziankę! Resztę drogi odbędziemy pieszo, byście mogli podziwiać uroki natury. Jutro nie będziecie już mieć na to czasu!

Grupa powitała to okrzykiem radości. A raczej większość grupy, gdyż Juli jęknęła cicho, a April posłała jej pytające spojrzenie. Udała, że go nie dostrzegła.

Ruszyli żwawym krokiem na zachód po równej płaszczyźnie. Gdzie okiem nie sięgnąć, był tylko piach, ewentualnie jakieś kamienie i na wpół wyschnięte krzewy. Gdzieś na południu majaczyły zarysy gór. Ludzie rozmawiali podekscytowanymi głosami. Ktoś rozdawał krakersy, jeszcze ktoś śpiewał jakąś piosenkę. April dyskutowała o czymś z wysokim chłopakiem.

W głowie Juli myśli przelatywały w zawrotnym tempie. Nie widziała Kevina dopiero jakieś dwanaście godzin, a już miała wrażenie, że minął rok. Z drugiej strony jakieś dwa tygodnie rozłąki, może dobrze im zrobić. Może jak się porządnie stęskni, przestanie się z nim kłócić?

Przyglądała się swoim butom, starając się złapać dobry rytm. Maszerowała zaledwie dziesięć minut, a już szła niemal na samym końcu, oddychając ciężko. Promienie słoneczne, które na samym początku delikatnie pieściły skórę, teraz paliły niemiłosiernie. Plecak, który spełniał rolę bagażu podręcznego, ciążył. Czuła jak na koszulce na plecach robi jej się mokra plama. Zdjęła z siebie już praktycznie wszystko co mogła, jednak jedynie bardziej obciążyła plecy, bo zbyt wiele chłodu to nie przynosiło. Kto to słyszał, taka pogoda w marcu? Minuty mijały, a słońce przesuwało się po niebie. Widzieli je już przed sobą. Mimo wszystko, temperatura wcale nie spadała. Albo spadała, jednak nie na tyle gwałtownie, by to odczuć. Ludzie przestawali rozmawiać, oddechy stawały się szybsze, tempo marszu wolniejsze. Czerwona kula wyglądała pięknie, chowając się za odległym kształtem gór. Ból w stopach był większy, niż pokusa podziwiania widoków. Gdy ledwo się poruszała, ujrzeli w oddali jakieś zabudowania. Nastrój momentalnie się poprawił i mimo zmęczenia, ruszyli szybciej.

Dotarli do wsi. Jeżeli kilkanaście lepianek i tysiące latających much, można było nazwać wsią. Kobiety poubierane w kolorowe suknie nosiły wodę, a wianuszek dzieci otoczył przybyszów. Przekrzykiwały się w obcym, melodyjnym języku, starając się dotknąć obcych. Większość z nich była nagich. Prawie wszystkie miały krótko przystrzyżone włosy. Niektóre kobiety obdarzały przybyszów nieufnymi spojrzeniami, jednak zdecydowana większość, uśmiechała się uprzejmie. Wyraźnie biali budzili tu sensację jedynie wśród najmłodszego pokolenia. Przewodnik grupy zaczął coś mówić do mieszkańców wioski.

Po kilkunastu minutach, jedna z kobiet poprosiła Juli, April, dziewczynę o imieniu Melody i wysoką brunetkę zwaną Claire, by poszły za nią. A raczej nakazała gestem. Zaprowadziła je do jakiejś lepianki, gdzie na ziemi stały cztery łóżka i były jedynymi rzeczami, które się mieściły w pomieszczeniu. Powiedziała coś w języku tubylców.

-Ubikacja jest za domem. Spotykamy się o wschodzie słońca na środku wsi.- przetłumaczyła Melody, najstarsza z lokatorek.

-O świcie? To kiedy mamy się wyspać?- April zrobiła ogromne oczy.

Juli jedynie wygrzebała śpiwór, rozłożyła go na łóżku, zdjęła buty i z jękiem opadła na posłanie. Usłyszała, jak przyjaciółka zaklęła, a po chwili poczuła ból, gdy czyjeś palce dotknęły jej stopy. Otworzyła niechętnie oczy i powiodła za przerażonym wzrokiem April. Zamiast białych skarpetek miała czerwone. Usiadła i ostrożnie je zdjęła, krzywiąc się przy tym z bólu. Zapamiętać: nie wybierać się na długie marsze w glanach, gdyż zedrą całą skórę z pięt.

-To nic. Przemyję to zaraz.- wychyliła się do walizki, którą musieli dostarczyć samochodem, jak i inne bagaże i wyjęła butelkę wody i plastry opatrunkowe.

-Trzeba było mówić, bym coś wymyśliła.- mruknęła April.

-Jasne, oddałabyś mi swoje buty.

-Na przykład.- mruknęła opatrując jej stopę.

-Nie marnujcie wody!- krzyknęła Claire, wyrywając dziewczynie butelkę.

-A to niby dlaczego?- April gotowa do kłótni wstała, kładąc sobie ręce na biodrach.

-Yyy… ja spadam. Chcecie coś?- Melody odsunęła się od swojej walizki i stanęła w drzwiach.

-Zatyczki do uszu.- mruknęła Juli, kładąc na głowie poduszkę, by nie słyszeć kłótni przyjaciółki z Claire, chociaż nie na wiele się to zdało.

            Wymęczona, zapadła w sen bez snów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz