wtorek, 31 marca 2009

854. Kłótnia, szkicownik moim najlepszym przyjacielem i świat odwrócony do góry nogami.

        – Mamo! Poradzę sobie! – krzyknęłam rozzłoszczona – Mam 17 lat! Nie jestem dzieckiem!
     – Ale nie jesteś też dorosła! Będziesz aż 1500 km od domu! Nowy Jork to nie Atlanta! To ogromne miasto, a ty nie znasz tam nikogo! – zaczęła mnie uświadamiać.
     – To dla mnie życiowa szansa! New York Collage przyjął mnie na wydział rysunku! Wiesz jak o tym marzyłam!
     – Wiem. Ale rysunek? Przecież z tego żyć nie można! – zarzuciła mi.
     – To moje życie i moje marzenia. Jeśli mi je zniszczysz, nie wybaczę ci. – rzuciłam i wyszłam z pokoju zostawiając mamę w ciężkim szoku. Wiedziałam, że moje słowa dają jej do myślenia, ale także sprawiają ból.
     Pogrążona w mrocznych myślach i nietypowych rozwiązaniach, których nie brałam do tej pory pod uwagę weszłam do swojego pokoju. Hm. Weszłam to za mało powiedziane. Wbiegłam wściekle trzaskając drzwiami. Oparłam się o ścianę i osunęłam się powoli na podłogę. Z kieszeni wyjęłam pudełko z papierosami. Paliłam tylko w trudnych sytuacjach. Te niestety zdarzały się coraz częściej.
     Odkąd oznajmiłam mamie, że przenoszę się no NYC na rysunek, ta nie dawała mi spokoju. Nie akceptowała tego, że chcę być artystką. A ja tak bardzo tego pragnęłam! Od dziecka bazgroliłam najróżniejsze rzeczy i zawsze różniły się one od prac moich kolegów i koleżanek. Mnie jednak nie obchodziła ta diametralna różnica. Zawsze kochałam rysować. W zaskakującym tempie zapełniałam coraz to nowe szkicowniki nietypowymi pracami. Cóż. Taka już byłam.
     Wciągnęłam do płuc trujący dym. Zdawałam sobie sprawę, że to fatalny nałóg, ale nie pochłaniał on całego mojego życia i nie uzależniałam od niego swoich planów.
     Wiedziałam, że na czesne ze strony swoich rodziców nie miałam co liczyć. Byłoby cudem, gdyby choć pozwolili mi studiować na Nowojorskim College’u. Za szkołę zapłaciłabym sama. Musiałabym jedynie znaleźć jakąś sensowną pracę w Nowym Jorku. W zasadzie tata nie był problemem. To od decyzji mamy uzależniał swój wybór. To ją trzeba było mi przekonywać.
     Do rąk wzięłam swój szkicownik, przekartkowałam go pobieżnie oglądając swoje prace i znajdując czystą kartę zaczęłam na niej szkicować. Nie minęła godzina a z piętra niżej usłyszałam nieśmiałe wołanie. Tak. To o mnie tu chodziło. 
     Otworzyłam drzwi i ostrożnie zeszłam po schodach. Mamę zastałam w salonie. Był z nią tata. Zgadłam, że w czasie, gdy ja zajmowałam się kolejnym rysunkiem oni omawiali to, co teraz zamierzali mi oznajmić.
     – Tillie. Posłuchaj. Chciałabym Cię przeprosić. – zaczęła  cicho mama – Nie zdawałam sobie sprawy, że to dla Ciebie tak ważnie. Ustaliliśmy z Tatem – tu spojrzała na swojego męża – że pozwolimy Ci uczyć się w NYC. To ciężka decyzja, ale słuszna. To Twoje życie. Zrobisz z nim co zechcesz. – powiedziała i uśmiechnęła się szczerze. 
     Byłam zszokowana Przez głowę ciągle przewijały mi się słowa mamy. Jak taśma w kasecie magnetofonowej. 
     W końcu się ocknęłam. Podbiegłam do mojej rodzicielki, wtuliłam się w nią i powiedziałam cicho: „Dziękuję”. Tata objął nas ramieniem i  tak staliśmy dłuższą chwilę.
     Następne dni minęły mi głównie na pakowaniu się i załatwianiu niedokończonych spraw. Żegnanie ze znajomymi przychodziło mi bardzo łatwo. Nie miałam żadnych bliższych przyjaciół. Nie pozwalałam ludziom zbliżać się do mnie. Za dużo razy mnie zraniono. Na szczęście w zaistniałej sytuacji było to bardzo pomocne.
     Wreszcie nastał ten dzień. Pospiesznie ubrałam się, pożegnałam z rodzicami, którzy jak się okazało dali mi trochę pieniędzy na „początek” i pojechałam za lotnisko. Te ok. 1500 km miałam przebyć w samolocie.
     2 godziny lotu minęły mi zaskakująco szybko i wylądowałam wreszcie w Nowym Jorku. Ślamazarnie przedarłam się przez halę przylotów i wsiadłam w taksówkę.
     – New York Collage. – powiedziałam do kierowcy i zapięłam pasy.  Denerwowałam się.
     Całą drogę rozmyślałam nad tym, co będzie. Czy nowym osobom uda się do mnie dotrzeć? Czy mi uda się pozwolić komukolwiek zbliżyć się do siebie?
     Z zamyślenia wyrwał mnie głos kierowcy:
     – Jesteśmy na miejscu. – powiedział.
     Wręczyłam mu należytą sumę i wyciągnęłam bagaże z samochodu. Przede mną rozciągał się New York Collage. Pociągnęłam za klamkę i znalazłam się w akademiku. „Let’s get the party started” – zanuciłam i wciągnęłam za sobą wszystkie torby.


Tillie White
Lat 17
Studentka college’u na wydziale rysunku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz