czwartek, 2 kwietnia 2009

859. TB or not TB?


Some say we’re never meant to grow up

I’m sure they never knew enough

I know the pressures won’t go away

It’s too late

Doszedłem do wniosku, że w każdym środowisku znajduje się ktoś inny. Tak wiem, wszyscy jesteśmu różni…ale ktoś inny tak bardzo, że razi po oczach. Ktoś orginalny. Fascynujący. Ktoś kto intryguje swoim podejściem. Ktoś kto intryguje światopoglądem i wiedzą. Ktoś, nawet jeśli okazałby się największym dupkiem, do kogo nie jesteśmy w stanie mieć o to urazy. Na wszystko zawsze jest moda. Zacząłem się zastanawiąc nad tym jaki ja jestem dla innych, dla obcych, dla znajomych, rodziny, przyjaciół?

Zauważyłem, że nastała moda na bycie pokręconym. Wszyscy starają się być „świrnięci”, wszyscy starają się wyróżniać. Moda na orginalności? Ludzie w ten sposób nie są zbyt orginalni…zaczęło mnie zastanawiać, czy może ja nie wydaję się być „na siłę”? Nie staram się być dla kogoś. Jestem jaki jestem i chyba za późno by to zmienić…

Czasami odnoszę wrażenie, że nie dane mi jest dorosnąć. Że nie będę potrzebny na świecie jako dorosły. W grudniu będę miał 15 lat. W życiu nie zastanawiałem się jak to będzie wyglądać za dwa, trzy lata?

Zacząłem bawić się jakąś rurką, wystającą mi z żył. Zabawne. Oczy same mi się zamykały. Co oni mi dają? Bo sny mam po tym jakieś zjechane…chociaż nie, one zawsze takie były…

- Cześć. – Kevin usiadł na skraju mojego łóżka. Prawda czy fałsz?

- Widzę Cię bo jesteś prawdziwy? Słyszę Cię bo do mnie mówisz, czy znowu mnie znarkotyzowali Bóg wie czym? – usiadłem na łóżku, unosząc do góry jedną brew.

- Ym.

- Nie wiesz, co powiedzieć. – uniosłem wzrok. – Kevin zawsze ma coś do powiedzenia. Śnisz mi się. – stwierdziłem po czym ponownie się położyłem.

- Chyba serio Cię czymś znarkotyzowali. – wypalił kręcąc głową. – Jak się czujesz? Odrobinę lepiej? Chociaż troszkę… proszę? – przetarł oczy lewą dłonią, a wtedy zauważyłem, że nie ma już na niej bandaża. Zmarszczyłem brwi. Chwyciłem jego dłoń, wyrywając sobie przy tym wenflon. Wywróciłem oczami, widząc kilka blizn.

- Ty też? – żachnąłem się. Wyrwał mi swoją rękę, trąc nadgarstek. – Po co to robicie? Wiem, że się nie zabijecie…co wam to daje? Co wam daje rysowanie sobie rąk? Nie brzydzi was widok własnej krwi, rozlanej ze słabości? A może tak jak Demetria wcisniesz mi, że Ci się bransoletki wpijają?

Teraz to Kevin wywrócił oczami, po czym odwrócił twarz.

- Ty jesteś silny. Nigdy tego nie zrobiłeś. Nigdy tego nie zrozumiesz. – stwierdził po czym spojrzał mi prosto w oczy. Oh. Oczekiwał, że umilknę? Że to mnie zatka? Nie!!

- Gdybym był silny, nie leż..leż…a..a. – powietrza. Błagam. Kevin przyłożyl mi maskę tlenową do ust. – Dzięki. Nie leżałbym tu!

- Pfff. Ty jesteś silny w inny sposób….bo Ty…no. – chyba nie potrafił uzasadnić swoich słów, a może wstydził się je uzasadnić? Może jego agrumenty „mogły mnie dotknąć”?

- Bo co ja? Bo ja nigdy nie złapałem za cokolwiek ostrego i nie pociąłem sobie ręki? – sarknąłem przez zęby.

- Przyjdę jak dadzą Ci te Twoje leki na wahania nastrojów. – burknął, klepnął mnie w policzek i wyszedł, a ja nie mogłem przestać zastanawiać nad tym co chciał powiedzieć.

„-To podstawowa prawda o ludzkiej naturze, że wszyscy kłamią. Jedyną zmienną jest to o czym. Mówienie ludziom, że umierają pozwala zobaczyć co jest dla nich najważniejsze. Dowiadujecie się na czym im zależy. Za co gotowi są umrzeć. Za co są gotowi kłamać”



Zamknąłem oczy. Jaki ja jestem głupi. Nie pownienem tego mówić. Nie powinienem tego robić. To jego sprawa. Jest dorosły. A ja jestem dzieckiem….tylko dzieckiem. Zmęczonym jak cholera… Czy on się w ogóle wścieka kiedykolwiek? Może się obraził? Zasnąłem.

Find out the difference somehow

It’s too late to even have faith

Don’t think things will ever change

You must be dreaming.

Otworzyłem oczy. Wszystko wyglądało normalnie. Wszystko bolało mnie normalnie. Tylko zasłony były rozsunięte, a Słońce świeciło jak lampki jarzeniówki. Czułem jakby przeżerało mi skórę. Wwiercało się do środka. Wzdrygnąłem się. Jak ostatnio umierałem inaczej to wyglądało. Dziwne. Usiadłem i przyglądałem się z zainteresowaniem temu co się dzieje. Przechyliłem delikatnie głowę. Światło mnie bolało ale nie raziło. Zauważyłem, że ma dziwnie zielony odcień. Przymrużyłem oczy.

- Cześć Negatyw. – usłyszałem za sobą. Serce mi zjechało poniżej pępka, jakby omdlałe. Nie słyszałem nic innego. Nawet osobnego oddechu. Tylko ten głos. Odwróciłem się i spojrzałem na chłopaka o płomiennie rudych włosach, zamknął drzwi i podszedł do łóżka. Wszystko to robił nie wydając żadnych dźwięków. Przejechał palcami po mojej bladej dłoni. Czułem jakby jego dotyk mnie parzył. On roześmiał się głośno. Jego śmiech słyszałem wyraźnie.

- Przestań. – poprosiłem cicho, dotykając odruchowo głowy. W uszach zaczęło mi dudnić. Tak się czuje człowiek na kacu?

- Dobra. – zgodził się natychmiast i usiadł obok mnie.

- Czego znowu chcesz? Nie mam pieniędzy. – powiedziałem natychmiast. Ponownie się rozrechotał. Dlaczego nie idzie tu żadna pielęgniarka? Dlaczego, nikt go stąd nie wygoni? Wyjął jakieś zawiniątko z kieszeni.

- Nie chcę niczego. – oznajmił obracając je powoli w dłoniach. – Stęskniłem się kuzynie…wiesz, zawsze będziemy rodzinką. Możesz uciekać a ja i tak Cię znajdę. Nie trudno Cię znaleść… – rozesmiał się chrapliwie.

- Będę musiał przefarbować włosy. – sarknąłem, odsuwając się na bok.

- I tak Cię znajdę. W końcu jesteś inny.

- Inny? – powtórzyłem starając się obmyslić jakiś plan. On jest…chory. Chory psychicznie! Ja to wiem…

- No. Wyróżniasz się. – spojrzał na mnie i ponownie się roześmiał. – Stęskniłem się za Tobą. Mizernie wyglądasz. Gorzej niż wtedy kiedy… – zaczął, ale nie dałem mu dokonczyc.

- Idź sobie.

- Chcę Ci pomóc.

- Idź! – ponagliłem go. Jakbym mógł przywaliłbym mu. Wreszcie bym mu oddał.

- Pomogę Ci. – zaoferował się. – Męczysz się tutaj. – chciał chwyć mój nadgarstek.

- Wcale, nie. - zaprzeczyłem stanowczo, po raz kolejny odskakując. – To wszystko po to, żebym żył. To mnie nie męczy. – to dziwne, że się nie zaczałem dusić…

- Ach…ale Ty się męczysz Tu. - wbił mi palec w pierś. Spojrzałem na niego przekrzywiajac głowę.

- Tu?

- Oh daj spokój, nie chciałbyś przestać cierpieć? – w jego ręce błysnęło ostrze scyzoryka. – Nie chciałbyś wreszcie odpocząć?Nie chciałbyś…- nie odpowiadałem wpatrujac się w ostrze, którym przesywał po moim ręku. Zrobił lekkie nacięcie, a z mojej żyły poleciało coś jak atrament. Spojrzałem na niego przestraszony, ale zaciekawiony jego słowami. – wybrać tego co łatwiejsze?

„-Ludzie wybierają drogę, która da im najwięcej przy jak najmniejszym nakładzie pracy. To prawo natury, a ty się mu sprzeciwiłeś”

Otworzyłem oczy, oddychając szybko. Po chwili nie mogłem już złapać tchu jak po maratonie.Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała, ale nie mogłem złapac powietrza w płuca. Złapałem za maskę tlenową, zamykając oczy. To był tylko sen…zwykły sen. Czułem coś dziwnie mokrego na ciele. Jeśli to był sen, dlaczego wszystko było we krwi? Mojej krwi?! Z mojej dłoni?!

Think before you make up your mind

You don’t seem to realise

I can do this on my own

And if I fall I’ll take it all.

It’s so easy after all

- Co tu się stało? – zawołała pielęgniarka, łapiąc moją dłoń. Krew poleciała mi z ust, gdy tylko je otworzyłem.

- Nie wiem. Nie pamiętam. – wydukałem, gdy otarła mi usta. – Dlaczego serce mi tak wali? – zapytałem, łapiąc się za klatkę piersiową …a raczej próbując bo nie mogłem unieść ręki. Zgiąłem palce i spojrzałem na swoją rękę. Była na miejscu. sLubię swoją rękę. Mam ją od kiedy pamietam i nie chce sie jej pozbywać…

- No cóż. Leki to wywołują.

- Dlaczego nie mogę podnieść ręki?

- Leki to wywowałały. – odparła zawijając moją dłoń w bandaż.

- Moja krew nie powinna już skrzepnac? – zapytałem przyglądając się temu co robi. Burknęła coś niewyraźnie.

- A obrzęk? – zapytałem oglądając drugą rekę.

- Leki.- odparła niewyrażnie.

- Te leki napewno mnie wyleczą? – zapytałem z powątpiewaniem.

- Jest pewne ryzyko, że się nie uda… – przyznał lekarz, który wszedł do sali i złapał kartę by na mnie nie patrzeć.

- Więc, po co mi je dajecie? – zapytałem, unosząc brwi. Spojrzała na mnie jak na wariata i przyłożyła dłoń do mojego czoła sprawdzając czy nie mam gorączki. Ciągnąłem jednak niezrażony. – Jeśli umrę, nie chcę się męczyć do końca. – oznajmił spoglądając na nią w miarę bystro. Patrzyła na mnie jakby nie była pewna czy to ode mnie usłyszała. Pokręciła głową i wyszła.

„-Pacjenci zawsze chcą dowodu. Nie robimy samochodów, nie dajemy gwarancji”


Bawiłem sie jednym z najbardziej prymitywnych wynalazków – trzymałem na kolanach dwa zdjęcia i mazak i „szukałem różnicy”, ponoć miałem w ten sposób sprawdzać czy mój mózg działa….szkoda, ze nie sprawdzają tego po narodzinach. Wtedy to dopiero by było pożyteczne… Ech.

- Cześć, bro. – poczułem delikatne muśnięcie na policzku.

- Cześć, Sam. – odparłem z cieniem uśmiechu, odkładajac moje zajęcie na bok. Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się blado. Amrei miała rację, nie wierzę, że jeszcze nie dawno szukałem pretekstu by się jej pozbyć. – Tylko nie pytaj jak się czuję. – zastrzegłem widząc, że otwieram usta. Zaśmiała się cicho.

- Tu dziwny – skomentowała, po chwili spochmurniała wyraźnie zamyślona. - Jadę, przyjadę za tydzień z dziadkiem. – złapała moją rękę, bawiąc sie nią.

- Ach… – wydusiłem tylko i skinąłem głową. Nie widziałem go tyle lat, ostatnio słyszałem przez telefon jego życzenia na 14 urodziny. – Ale jak my wróci masz być albo żywy tutaj, albo zdrowy w dom. – wsunęła rękę do kieszeni i położyła w mojej dłoni kartę. Była kompletnie biała. Z uśmiechem i moim imieniem. – Zaczynij, od ta karta, jak będzie dobrze. – jeszcze raz musnęła mój policzek i zarzuciła włosami. Wstała, uśmiechnęła się jeszcze raz blado i wyszła. Przez chwilę poczułem jakby mnie zmroziło. Może widzę ją ostatni raz? Starałem się zapamiętać każdy szczegół jej postaci. Po chwili odwróciłem wzrok ku oknu. Słońce zachodziło. Szpitalne życie bywało czasami zabawne, bywali inni lekarze, bywały wyjątkowe sytuacje i medyczne zagadki, ale mimo wszystko wiało tu nudą, śmiercią i strachem. Jedyny oddział gdzie obecna była radość to chyba porodówka…

Belive me ’cause now’ s time to try

Don’t wait, the chance will pass you by

Time’s up to figure it out

You can’s say it’s too late

- Jak mam ją zapytać? Tak po prostu? – Kevin się nie obraził. Teraz razem z Nickiem siedzieli u mnie w sali i drążyli pewien dylemat.

- Normalnie. Po prostu ją zapytaj jak się boisz, chociaż to jasne, że się zgodzi. – do sali wszedł do Joe. Opalony, z szerokim, śnieżnobiałym uśmiechem i okuralami w grafitowych oprawkach.

- Powiedział Joe Jonas. – sarknął Nick. – Kev, rób jak chcesz.

- Powiedział Chłopak-Który-Wpadł-Na-Ogrinalny-Pomysł-i-Po-Prostu-Zapytał. – stwierdził Joe z ironią.

- Takie pseudo nie zmieści się w jednej rubryce na MySpace. – Kevin wstał i ponownie zaczął krążyć po sali.

- Spokojnie bo wydepczesz szyb dla windy. Po prostu…

- Przestańcie to powtarzać! „Po prostu”, „po prostu”. Wy to macie za sobą, dla was to jest „po prostu” - poirytował się Kevin.

- No tak… założe się, że Danielle to by się oświadczyła za Ciebie nasza mama. – Joe rozesmiał się wesoło.

- Daj mi juz spokój z Danielle! – Kevin cisnął w niego długopisem, ale trafił mnie.

- Nawet niczego nie zaproponowałem, dlaczego obrywam? – zapytałem z wyrzutem.

- Wybacz. - jęknął Kev, zakrywając dłonią usta.

- Oj…K2. Zapytaj ją. Zgodzi się. Zastanów się. Nie rób tak jak ja w pośpiechu. – Nick podrzucał do góry winogrona i łapał je do ust.

- Koniec odwiedzin! Już! Sioooo! – ‚Poborowa’, wpadła do sali stawiając na nogi wszystkich oprócz mnie. Bracia wylecieli jak z procy rzucając tylko „cześć”, „do jutra”, „papapa”, „April już wróciła”. A ja zostałem sam. Zamknąłem oczy, ponownie pozwalając sobie na sen. Chociaż krótki. Króciutki.

„-Dobre intencje się nie liczą, to co w sercu się nie liczy, to, że na czymś ci zależy nie liczy się, ludzkiego życia nie można osądzić po tym ile łez wypłakano gdy zmarł. Dlatego, bo nie możesz ich zmierzyć. Dlatego, że wcale tego nie chcesz. Ale to nie znaczy, że to nie jest prawdziwe’

Wszystko mnie boli. Nie mogę prawie ruszać kończynami. Moje mięśnie odmawiają posłuszeństwa. Joe pomalował mnie raz szminką twierdząc, że mógłbym zagrać w jakimś kolejnym pseudo-fanstato-dramato-thrillero-horroro-romansie. Super. Moje życiowa ambicja. Super. Jestem przkłuty do łóżka, gdy nikt nie trzyma mnie na siłę. Super. Jestem bezsilny. Super. Jestem martwy (?). Prawie. Jedyne co mogę robić to myśleć, mówić…i kręcić głową. Wszystko jest bez sensu. To przykre. Gapienie się w sufit całymi dniami. To przykre. Oglądanie zachodu słońca, z uśmiechem tylko dlatego, ze ma się światłowstręt. To przykre. Uśmiechanie sie i śmianie, tylko dlatego by nie słuchać słów pocieszenia. To przykre. Sepsa i nieudolne leczenie. To przykre.

Zacisnąłem pięść. Na to mnie było jeszcze stać. Trzeba iść ciągle na przód i na przód.

Seems like everything we know

Turned out were never even true

Don’t trust thing will ever change

You must be dreaming

Oddycham.Słyszę świst. Rzęszenie. Większe szanse mam na śmierć. Większe szanse mam na kalectwo. Ale żyję. Dobrze czy źle?

Some say we’re better off without

Knowig what life is all about

I’m sure they’ll never realise the way

It’s too late

Minęła minuta a ja wciąż żyję. Niesamowite. Naprawdę. Nie mówię z ironią. Cieszę się. Każda minuta jest ważna, bo moje życie jest o nią dłuższe. Każda minuta jest ważna bo pozwala innym się cieszyć i mieć nadzieję.

Somehow it’s different everyday

In some ways it never fades away

Seems lie it’s never gonna change

I must be dreaming

„-Wiesz, istnieje cienka linia między udręczonym geniuszem, a niebezpiecznym dzieciakiem[...]„

[ Wiem, takie ‚nijakie’ ale cóż xD ‚No i jest wtorek – Lubię Cię’ Tak więc…ekhm

Cytaty – House MD

Tekst piosenki – Sum41 ‚Some say’ ]  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz