Zapadł zmrok. Straszliwa ciemność otulała każdy kąt, wyolbrzymione cienie dawały poczucie niepewności. Światła w całym domu były zapalone; nikt nie mógł przemknąć niezauważony. Jedynie duchy i nocne mary prześlizgiwały się połaciami czerni, obwieszczając swoją obecność zduszonym chrobotem, skrzypnięciem, które budziło uśpione lęki i powodowało drżenie ciała. Mieszkanie spowijała mgła ciszy, przerywana jedynie przez podszepty wyobraźni. Harmonii nie zakłócał najmniejszy gest, ukryta w najbardziej oddalonym od drzwi kącie postać dziewczyny spoczywała nieruchomo na miękkim dywanie. Ciszę przerwał dzwonek telefonu; miało się wrażenie że to telefon przynoszący złe wieści. Przecinał grobową ciszę i wzbudzał drżenie przeplatane przyspieszonym biciem serca.
Strach to suma tego, co jest i co może się zdarzyć.
Aparat umilkł. W ciszy dało się słyszeć szarpanie klamki; dziewczyna przygryzła skórę nagiego kolana, obejmując z całej siły ramionami podkulone nogi.
-Słońce, otwórz. – usłyszała głos dochodzący zza drzwi wejściowych. Dziewczyna drgnęła. Przez chwilę trwała w bezruchu, jednak pod wpływem kolejnych próśb uniosła się na dłoni i bezszelestnie podeszła do drzwi. Wyjrzała przez judasza; na klatce ni żywej duszy. Otworzyła drzwi i powoli wyszła na zewnątrz. Pustka. Zajrzała na piętro niżej, wychylając się przez schody. Miała wrażenie, że coś poruszyło się w ciemności; szybko odwróciła się na pięcie. I wtedy poczuła stalowy uścisk w pasie mrożący każdy nerw jej ciała. Krzyknęła głośno; napastnik zakrył jej usta swoją dłonią. Jednym susem znalazł się przy drzwiach; na chwilę odsłonił jej usta, by zatrzasnąć drzwi. Zawołała o pomoc, jednak nikt jej nie wysłuchał. Mężczyzna popchnął ją na ścianę, w którą uderzyła z impetem. Poczuła tępy ból czaszki, mający swoje źródło w lewej skroni.
-Miałaś wycofać zeznania. – warknął, przygniatając ją do ściany. Krzyknęła. Złapał ją za włosy i odciągnął głowę dziewczyny do tyłu. Zawiesił wzrok na tatuażu ukrytym we włosach powyżej skroni. – Zadzwonisz do niego i powiesz, że zmieniłaś zdanie. Chcesz się wycofać ze sprawy. – wcisnął jej w dłoń telefon. Wykręciła numer, który znała już niemal na pamięć i przyłożyła słuchawkę do ucha.
Zeskrobał widelcem spalony ser z wierzchu pizzy i ugryzł kawałek. Smakowała nienajgorzej. Zapach i widok nie był wspaniały, ale jeśli wyobrazić sobie iż na talerzu spoczywa smakowita Margarita, była całkiem znośna. Jego eksperymenty kulinarne stały się zajęciem na większą skalę; poza zapiekankami i lasagną z zamrażarki w kuchni zagościła pizza. Usiadł przed telewizorem na kanapie wśród porozwalanych ubrań i artykułów prasowych. Times mówił o napadzie na bank, o nagle sławnej Kathe i dwóch uciekinierach, których do tej pory nie znaleziono. Nienawidził reporterów. Te cwane bestie przekręcały każdy fakt i koniec końców wychodziło całkiem co innego. Zrolował gazetę i z odległości dwóch metrów rzucił do kosza znajdującego się w rogu pokoju.
-Rzut za dwa punkty, drodzy państwo. – powiedział teatralnym głosem i wyłożył nogi na zawalonym zdjęciami i aktami spraw stole. Kilka teczek spadło na podłogę. Reporter w telewizji podziękował za uwagę, gdy w mieszkaniu rozległ się dzwonek telefonu. Sharon przeżuł kawałek suchej pizzy, nasłuchując. W jego głowie zakiełkował ogrom myśli. Kolejna ‘bardzo ważna’ akcja, ‘wybacz, wiem, że miałeś wolne, ale…’ czy może coś zupełnie innego? W końcu przełknął wyschnięte ciasto i poderwał się z miejsca. Aparat znalazł pod wymiętą koszulą w pasy; spojrzał na wyświetlacz na którym widniał nieznajomy numer. Przez chwilę się wahał, jednak myśl że może też uratuje jakąś małą osóbkę z tarapatów wzbudziła w nim dumę z tego, kim jest.
-Sharon Lee. Słucham?
-Chcę wycofać zeznania. To nie był blondyn. On wyglądał zupełnie inaczej, nikogo nie widziałam, zdawało mi się. – powiedziała drżącym głosem do słuchawki, gdy tylko usłyszała głos Lee. Wiedziała, że jest zbity z tropu. Tego samego dnia mówiła jeszcze, że widziała napastnika.
-Ale jak to, Kathe? Przecież…
-Chcę wycofać zeznania. – powtórzyła nerwowo, czując ucisk w pasie.
-Dobrze… Ale dlaczego? Kathe, wyjaśnij mi. – usłyszała w słuchawce.
-Tu nie ma czego wyjaśniać. – odparła, a mężczyzna wytrącił jej telefon z ręki, który trzasnął o podłogę.
Sharon stał przez chwilę nieruchomo, intensywnie myśląc nad telefonem Kathe. W ciszy spowijającej mieszkanie rozbrzmiewał jedynie głos spikera mówiący o obfitych deszczach i silnych wiatrach mających nawiedzić Nowy Jork nocą.
Mężczyzna przez chwilę gryzł się z myślami, by po chwili w biegu wypaść z mieszkania i pognać do garażu. To było przesłanie. Kathe jest w niebezpieczeństwie. I jeszcze coś. On też tam jest…
-Ładnie się spisałaś, kochana. Następnym razem uważaj, w co się pakujesz. – jego monolog przerwało dobijanie się do drzwi.
-Kathe, jesteś tam? – usłyszeli nerwowy, męski głos. Szatynka drgnęła.
-Sharon! – krzyknęła wykorzystując moment nieuwagi napastnika. Ten w przypływie złości chwycił ją za włosy; uderzył jej głową o ścianę i pognał w stronę drzwi od łazienki. Dziewczyna powoli osunęła się na podłogę, czując zawroty głowy i mdłości. Drzwi otworzyły się z trzaskiem, wyważone kopniakiem przez detektywa.
-Kathe, nic ci nie jest? – zapytał przyklękając przy dziewczynie. Ta wskazała mu łazienkę.
-Tam pobiegł… – jęknęła opierając się o ścianę. Mężczyzna ruszył biegiem w tamtą stronę; opustoszała łazienka przywodziła na myśl ciszę i spokój, jedynie otwarte okno zionęło grozą…Mężczyzna wrócił do kuchni, w której leżała dziewczyna.
-Kathe, wszystko ok.? – zapytał patrząc, jak kropla krwi skapuje z rany na czole na nieskazitelnie biały materiał koszulki… Nie usłyszawszy odpowiedzi wykręcił numer pogotowia; kwadrans później pielęgniarz opatrywał ranę, wstrzyknąwszy wcześniej środek uspokajający do ciała dziewczyny. Polecił jej odpoczywać i nie ruszać się z łóżka, po czym zapakował środki i ruszył do wyjścia odprowadzany przez Sharona.
-Nic jej nie będzie? – zapytał gdy znaleźli się przy drzwiach.
-Już ja nie pytam, jak doprowadził ją pan do takiego stanu, ale teraz proszę ją zostawić i dać odpoczywać. – Lee otworzył usta, by zaprzeczyć jakoby to on doprowadził Kathe do stanu ‘roślinki’, jednak nie powiedział ani słowa na ten temat.
-W każdym razie dziękuję. – mruknął zamykając za pielęgniarzem drzwi. Wrócił do pokoju, w którym leżała Kathe. – Jak się czujesz? – zapytał siadając na skraju łóżka. Dziewczyna podniosła się do siadu wbrew zakazom detektywa.
-Lepiej. – mruknęła przyciskając dłoń do czoła.
-Kathe… Zdajesz sobie sprawę, że musisz zmienić wygląd? Zmienić wszystko, co miałaś dotychczas? Program ochrony świadków zapewni ci ochronę, jednak musisz wyrzec się w zamian całej reszty… – dziewczyna odwróciła wzrok. – Kathe… – przypomniała sobie paniczny lęk, który zrodził się z cichym głosem napastnika; skinęła głową.
-To od czego zaczynamy?
Spojrzała w lusterko. Podbite oko wyglądało nad wyraz żałośnie, a spoczywająca ponad nim gaza nie polepszała tego uczucia. Jasno-różowe włosy dopełniały wyglądu. Po policzku dziewczyny przetoczyła się łza; ukryła twarz w dłoniach. Mężczyzna spojrzał na nią ze smutkiem. Westchnął cicho i przytulił ją, zapewniając, że będzie dobrze. Ciszę przerwał chrzęst kluczy w zamku. Dziewczyna drgnęła niekontrolowanie, a Sharon Lee odwrócił głowę, obserwując wejściowe drzwi.
Ten płacz jej jak deszcz z zaniesionego nieba siąpił po mnie, a ja mokłem pokornie, jakbym się na ten deszcz płacz naumyślnie wystawił, żeby mnie opłakał.
-Kathie? – wyrwało się z ust Enkeli, która postawiła walizkę na ziemi i nie zdejmując ani płaszcza ani butów szybkim krokiem podeszła do Kath. Ogarnęła wzrokiem jej buzię, włosy. Uniosła brew na widok siedzącego obok niej mężczyzny:
-Detektyw Sharon Lee, jak miło – wyciągnęła ku niemu swoją dłoń mając w pamięci zapracowanego detektywa, który wpadał do laboratorium niczym przeciąg i zabrawszy potrzebne informacje znikał.
-Witam. – odparł przyglądając się nowo przybyłej. Kathe nie powiedziała nic, bawiąc się nitką która wyszła z poszewki kołdry.
-Kathie słonko, dlaczego nie zadzwoniłaś – jęknęła ruda siadając obok niej. Przytuliła ją mocno dłońmi gładząc jej włosy. Dziewczyna nie była w stanie nic odpowiedzieć, zaniosła się spazmatycznym szlochem. Enkeli przytuliła ją mocniej wbijając w detektywa spojrzenie wymagające natychmiastowych wyjaśnień Mężczyzna spojrzał na Enkeli mrożącym krew w żyłach wzrokiem.
-Gdzie pani była przez ostatnie dni? – zapytał oschle.
-Miałam coś do załatwienia. – wycedziła przez zęby – Chciałabym porozmawiać z panem na osobności – wskazała mu drzwi do pokoju obok
-Kathie, poczekaj tutaj przez chwilę – przeczesała palcami jej włosy i wstała z łóżka okrywając ją kołdrą. Sharon uniósł brodę dziewczyny i uśmiechnął się do niej delikatnie. Jego wzrok mówił tyle, co ‚będzie dobrze’. Wstał i ruszył za Enkeli, przygotowując w myślach strategię. Ta zamknęła za nimi drzwi i stanęła na środku pokoju.
-O co tutaj chodzi? – spytała wbijając w detektywa pytający wzrok
-Zważając na śledztwo nie powinienem nic mówić, ale z myślą o Kathe jednak wyjaśnię sytuację. – odchrząknął. – Panna O’Brien jest świadkiem koronnym i na podstawie jej zeznań utworzyliśmy portret pamięciowy jednego z mężczyzn, który brał czynny udział w napadzie na bank, o którym zapewne pani słyszała. Niestety. – zrobił małą przerwę. – Napastnik wie kto go wydał i już kolejny raz próbuje się pozbyć niewygodnego świadka. – wyjaśnił. Enkeli przez chwilę analizowała w myślach słowa detektywa. Świadek koronny, napad, próba zabójstwa, niewygodny świadek… Opadła na stojące obok krzesło, a po chwili zaczęła wystukiwać palcami rytm o blat biurka.
-Macie jego DNA? – wydusiła w końcu gapiąc się tępo w ścianę.
Detektyw zaprzeczył ruchem głowy.
-Jak to nie macie? Przecież Kath musiała się z nim szarpać, pod paznokciami musiał być jego naskórek. – Enkeli wertowała w myślach całą wiedzę z czasów pracy w laboratorium.
-Nie ma nic. Jest sprytny. – do pokoju zajrzał przedmiot rozmowy, ubrany e krótkie spodenki i koszulkę na ramiączkach. Chwiejnym krokiem dotarła do krzesła.
-Czy nie możecie rozmawiać o tym przy mnie? – zapytała wodząc wzrokiem po zebranych.
-Nie powinnaś o tym myśleć – westchnęła Enkeli kładąc jej rękę na ramieniu. Po chwili uniosła wzrok na detektywa.
-Co mamy teraz zrobić?
-Przede wszystkim Kathe powinna zmienić mieszkanie. Masz jakąś rodzinę w Nowym Jorku? – zwrócił się ku dziewczynie. Ta zaprzeczyła ruchem głowy.
-Kath ma tylko nas, znaczy mnie i Nathana – powiedziała cicho ruda myśląc czy by nie wywieźć Kath do Helsinek na jakiś czas. Mężczyzna zamyślił się.
-Niedaleko stąd mam mieszkanie, rzadko w nim bywam, więc chyba się nada – powiedział po chwili, podnosząc wzrok na obie kobiety.
-Jest pan pewien? – ruda uniosła brew i skupiła wzrok na Kath.
-Decyzja należy do Kathe. – przeniósł wzrok na dziewczynę. Ta przez chwilę przygryzała dolną wargę, myśląc intensywnie nad propozycją, jednak w końcu skinęła głową uśmiechając się blado. Enkeli spuściła wzrok i westchnęła głęboko. Skoro to dla dobra Kathie to nie ma co się zastanawiać.
-I co dalej? Kath ma mieszkać u pana stale żyjąc w strachu? Nie możecie złapać jednego bandyty? To jest jakiś pieprzony geniusz czy co?
-Jesteśmy na jego tropie, dziś wydałem polecenie obserwowania mieszkania, więc w przeciągu tygodnia powinniśmy mieć go za kratkami. – odparł.
-No ja myślę – zironizowała ruda wstając z krzesła. Podeszła do okna i wyjrzała za nie. Każdy przechodzący człowiek może być tym skurwielem. Przymknęła powieki oddychając głęboko.
-Kiedy Kath może się do pana wprowadzić? – spytała nie patrząc ani na detektywa ani na Kath.
-W każdej chwili. – powiedział wpatrując się w postać dziewczyny.
-Kathie, co o tym myślisz? – Enkeli podeszła do niej i ukucnęła przy niej ręką gładząc jej policzek. Dziewczyna przez chwilę milczała.
-Chyba powinnam to zrobić jak najszybciej… Nie chciałabym znów go spotkać. – wzdrygnęła się.
-W takim razie musimy spakować najpotrzebniejsze rzeczy – ruda wstała na nogi – Pan niech się czuje jak u siebie – mężczyzna skinął głową i usiadł na krześle w oczekiwaniu na Kathe.
-Chodź Kathe – ruda wyciągnęła do niej rękę. Dziewczyna podniosła się i bez słowa ruszyła za Enkeli. Kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi od pokoju Kathie przytuliła ją mocno.
-Kathie, dlaczego nie zadzwoniłaś? Skąd mogłam wiedzieć, że grozi ci niebezpieczeństwo.
-Nie byłam w stanie – odparła drgającym niebezpiecznie głosem. – Bałam się, tak bardzo się bałam…
-Ale dlaczego Nathan do mnie nie zadzwonił? Rozprawię się z nim jak tylko wróci. Nie płacz Kath, wszystko będzie dobrze, nic ci się już nie stanie – Enkeli pogładziła dłońmi jej włosy i delikatnie otarła łzę z oczu teraz różowo-włosej dziewczyny.
-Nie było go – usprawiedliwiła mężczyznę. – Dzwonił, ale za każdym razem byłaś poza zasięgiem – Enkeli spuściła wzrok. Racja, Nathan dzwonił, ale za każdym razem ruda odrzucała połączenie lub nie była w stanie rozmawiać. Zawiodła na całej linii.
-Przepraszam cię Kath – jęknęła cicho
-Ty? Nie masz za co… – odparła dziewczyna wtulając się w ciało przyjaciółki.
-Nieprawda Kath, wybacz mi kochanie – objęła ją ramionami, a po kilku minutach milczenia uśmiechnęła się lekko – Lepiej bierzmy się do roboty, bo pan detektyw pomyśli, że cię zabiłam – Kathe odwzajemniła gest i sięgnęła spod łóżka torbę treningową.
-Dobrze, że już wróciłaś – powiedziała jeszcze, zanim wyciągnęła z szafki świeżą bieliznę.
-Mhm – Enkeli mruknęła tylko składając w kostkę sweterek Kath. – I tak mnie czeka teraz najgorsze starcie – Kathe westchnęła.
-Tęskni za tobą – odparła przyglądając się przyjaciółce.
-Taa … – ruda tylko westchnęła przeciągle zwijając dżinsy i kolejne bluzki.
-Pewnie nie będę mogła cię odwiedzać. Gość na pewno wie, że mieszkamy razem. – różowo-włosa skinęła głową ze smutkiem.
-Będę dzwonić – powiedziała pakując kosmetyki.
-Ja też – Enkeli spakowała jej gitarę do pokrowca, po czym uniosła brwi. – Zakręć się koło pana detektywa. Jest boski – na twarzy Kathe pojawił się figlarny uśmiech.
-Zobaczymy, co da się zrobić. – naciągnęła na nogi czarne jeansy, a na ramiona narzuciła ciepłą bluzę z kapturem.
-Wiesz, z tego co go widywałam w laboratorium to trochę sztywny, ale pewnie prywatnie się rozkręca – ruda puściła do niej oczko zapinając zamek torby. Dziewczyna naciągnęła kaptur na głowę, szukając wzrokiem przeciwsłonecznych okularów, które miały się przydać do osłonięcia fioletowego siniaka.
-Wydaje się miły – powiedziała tylko, odchrząkając znacząco.
-Zobaczymy. Ja tylko trzymam kciuki – Enkeli uśmiechnęła się lekko podając jej okulary
-I ja również… – spojrzała na nią szybko. Nałożyła okulary na nos i zerknęła w lusterko. Skrzywiła się nieznacznie. – Jeżeli tylko coś się wyjaśni z Nathanem, to zadzwoń. – spojrzała na jej odbicie w lustrze.
-Oczywiście – jęknęła Finka na samą myśl o czekającej ją rozmowie
-Będzie dobrze, przez cały czas chodził struty. Nie raz widziałam go jak patrzy na twój ręcznik w łazience – uśmiechnęła się delikatnie i odwróciła do Enkeli.
- Nie tylko on – Enkeli westchnęła przeciągle – To co gotowa? – dziewczyna odetchnęła głęboko, powoli budził się w niej entuzjazm.
-Gotowa.
-To wyrwijmy twojego księcia z bajki z opiekuńczych objęć Demona – Enkeli parsknęła śmiechem słysząc za drzwiami szczekanie psa. Kathe zawtórowała jej śmiechem i wyszła z pokoju, ciągnąc za sobą torbę. Na ich widok detektyw Lee wstał i odganiając Demona ruszył ku Kathe, by odebrać od niej torbę.
-Demon do nogi – rozkazała Enkeli, na co potężny labrador zamerdał ogonem i podszedł do rudej i usiadł obok, mierząc detektywa wzrokiem. Mężczyzna wziął od Kathe torbę i zarzucił sobie na ramię, kątem oka zerkając na psiaka.
-Możemy jechać? – zapytał podnosząc wzrok na różowowłosą.
-Kathie – jęknęła ruda i przytuliła ją mocno. – Dzwoń, pisz, błagam cię, bo ja tu umrę.
-Gdy tylko znajdę się w mieszkaniu to zadzwonię. – odparła tuląc Enkeli. Po chwili pożegnała się z Demonem i ruszyła ku wyjściu, niosąc pokrowiec z gitarą. Złapała za klamkę, jednak drzwi otworzyły się gwałtownie bez jej woli. W progu stał Nathan. Enkeli wyprostowała się momentalnie spinając mięśnie.
-Cześć Nath – powiedziała starając się by brzmiało to jak najbardziej naturalnie. Mężczyzna chwiejnym krokiem minął Kathe; opadł na krzesło w kuchni, opierając ociężałą głowę na dłoniach.
-Nath! – Enkeli posłała Kath przerażone spojrzenie i szybkim krokiem znalazła się w kuchni. Usiadła obok mężczyzny.
-Kochanie, źle się czujesz? – spytała dotykając dłońmi jego twarzy. Spojrzał na nią przekrwionymi oczami. Podniósł się i ruszył ku szafce; wyciągnął z niej środek i zażył antybiotyk. Enkeli wstała za nim i złapała go za rękę.
-Nathan, wiem co to za leki – powiedziała cicho. – Powiedz mi prawdę – Kathe spojrzała na parę narzeczonych, by po chwili machnąć na detektywa i zniknąć z mieszkania.
-Enkeli… – mruknął chowając twarz w dłoniach.
-Jesteś chory, tak? – ruda ponowiła pytanie chwytając go za dłonie, by na nią patrzył. – Nie zostawię cię samego, rozumiesz? Powiedz mi – spojrzał w ścianę.
-Podejrzewają białaczkę. – szepnął nie patrząc na nią. Enkeli jęknęła bezgłośnie powstrzymując łzy. A jednak, to co mówiła Anne to prawda.
- Nathan, jeśli diagnoza się potwierdzi, a tak nie będzie, będziemy walczyć. Razem – mężczyzna skinął głową.
-Brakowało mi ciebie, wiesz? – spojrzał niepewnie w jej twarz.
-Mnie ciebie też – ruda ujęła jego twarz w dłonie wpatrując się w jego oczy – Będzie dobrze – szepnęła cicho przytulając go mocno.
W mieszkaniu panował nieopisany rozgardiasz. Lee postawił torbę na podłodze w przedpokoju i zgarnął z kanapy kilka wymiętych koszul, zerkając nerwowo w stronę dziewczyny.
-Nie spodziewałem się gościa – mruknął na wyjaśnienie bałaganu. Dziewczyna skinęła głową i postawiła pokrowiec z gitarą pod ścianą, rozglądając się po małym saloniku zarzuconym wygniecionymi ubraniami, teczkami i starymi gazetami. Podniosła kilka starych i odrobinę porwanych teczek leżących na podłodze i złożyła je ładnie na stole.
-Będziesz spała w mojej sypialni, tymczasem ja położę się tutaj – ciszę przerwał głos Sharona stłumiony przez niesione ubrania, które zasłoniły mu twarz.
-Masz tu coś do jedzenia? – zawołała za nim, zatrzymując przez dłuższą chwilę wzrok na spalonej pizzy, którą odkryła leżącą na stole pod osłoną wczorajszego Times’a. W saloniku pojawił się Lee.
-Mam lasagnę i zapiekanki – wymienił na palcach. – Zakupy zrobię jutro – dodał widząc wzrok Kathe. Ta skinęła głową i ruszyła do kuchni. Znalazła w niej poza zapiekankami i lasagną mrożone warzywa, nieruszane kotlety sojowe i wciśnięty w kąt szafki makaron. Przemogła swoją niechęć do gotowania i uśmiechając się delikatnie przygotowała kolację z tego, co znalazła w kuchni.
Po kwadransie wniosła do pokoju dwa talerze z parującym daniem. Sharon przez ten czas uprzątnął teczki, ubrania i inne tym podobne rzeczy; salonik wydał się całkiem przytulny. Dziewczyna postawiła kolację na czystym stole, po czym usiadła na skraju brązowej sofy. W tej samej chwili w drzwiach łazienki stanął Lee, naciągając sweter w szaro-czarne pasy na nagi tors. Kathe zatrzymała na nim wzrok, nie mogąc oderwać spojrzenia od nagiej skóry detektywa.
-Coś nie tak? – z zamyślenia wyrwał ją głos Sharona i zaciekawiony wzrok. Dziewczyna szybko spuściła wzrok, rumieniąc się delikatnie.
-Zrobiłam kolację – zaczęła rozgarniać widelcem makaron, by tylko nie patrzeć na detektywa Lee. Ten uśmiechnął się pod nosem na myśl o przyzwoitym posiłku, po czym spoczął na kanapie obok Kathe i zabrał się za jedzenie.
Gdy tylko skończyli jeść dziewczyna zabrała talerze i skierowała się do kuchni. Powoli zabrała się za mycie talerzy, by w końcu usiąść na krześle z wzrokiem wbitym w pokrytą kafelkami podłogę. Z salonu dobiegły głosy Pierc’a Brosnan’a i Claudette Mink; dziewczyna odetchnęła głośno i ruszyła do pokoju, uśmiechając się sztucznie. Przykleiła do czoła niesforny plaster, siadając u boku Sharona, który obserwował akcję filmu toczącą się na ekranie. Bez większych prób rozmowy Kathe podkuliła nogi, z niekłamanym zainteresowaniem obserwując grę aktorów. Film był bardzo ciekawy, jednak zmógł ją sen; oparta o ramię Sharona przymknęła na dłużej powieki. Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie i okrył ją kocem, nie wypuszczając z ramion jej drobnego ciała…
____
[Enkeli, Nath, dziękuję za pomoc, cytaty autorstwa W.M.]
Nath, trzymamy kciuki … ;(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz