- Dzień, dobry? – Kevin niepewnie wszedł do gabinetu dyrektorki college’u. Nie było jej tam. Mimo, że tabliczka przed siedzącą za biurkiem kobietą mówiła „Dyr. Margaret Leitner”, to zdecydowanie nie odnosiła się do tej kobiety. – Umm….jest pani dyrektor?
- Nie. Ale ja jestem jej zastępcą. – odparła, prostując się. Zmierzyła go wzrokiem i uśmiechnęła się z kpiną. – Cóż jest nie-tak? Ławka, nie taka? Brak fiolotowego dywanu na korytarzu? Ochroniarzy? Czegóż potrzeba naszym gwiazdkom? – rozłozyła ramiona uśmiechając się złośliwie.
- Jakiejś kulturalnej osoby na stanowisku wicedyrektora. – warknął chłopak zaciskając pięści.
- Słucham? Nie zapomniał się pan? – uniosła do góry jedną brew.
- Jedyna osoba, która się tutaj zapomniała to pani… – uśmiechnął się bezczelnie, kładąc na biurku jakąś cienką teczkę.
- W tej szkole obowiązują pewne zasady, i nie ważne czy Disney Cię sponso..
- Mam gdzieś zasady tej szkoły. – mruknął. – Zamiast tyle gadać mogłaby pani otworzyć teczkę. Ja i mój brat rezygnujemy z nauki w tym miejscu. Tak, więc żegnam. – nie czekając na jakiekolwiek słowa, wyszedł. Nie trzasnął drzwiami, oparł się o ścianę korytarza i odetchnął głęboko. Na korytarzu minęła go jakaś dziewczyna, ubrana jak zwykle na buntownika przystało. Prychnęła, warknęła krótkie „I co?” i ostentacyjnie odwróciła głowę, przyspieszając kroku. Spuścił wzrok, ale uśmiechnął się blado. Koniec. Czuł się jakby uciekał. „Dzieci mi dokuczają.” – przebiegło mu przez myśl. To żałosne. Jakiś smarkacz mijając go, zarechotał złośliwie
- Niżej głowa, niżej, Jonas!.
Kevin wyprostował się, uniósł głowę do góry i ruszył sprężystym krokiem przez korytarz. Łaski bez. Oni dadzą sobie radę. Nick ma już przecież plan…
*
- Nie uda nam się. Zostały do konca roku jakieś niecałe 3 miesiace…
- Ale na przyszły rok.
- Nie uda się.
- Daj spokój. Damy radę! – Nick przekonywał go wciąż gorliwie.
- Nie uda się. – przedrzeźnił Kevina Joe. – Idziemy. Przebieraj się.
- Ale jak..to…Teraz?! – K2 stanął jak wryty.
- No tak. – Nick uśmiechnął się beztrosko. – Rany…- podskakiwał w miejscu podekscytowany.
*
- Ha! Jestem 001! – zawołał Joe, pokazujac im swoją kartkę. Nawet gdy znano ich nazwiska i gdy było ich tylko trzech, mieli numery.
- 001 licencja na głupotę. – mruknął 003, czyli Kevin. 002, podrygiwał nerwowo jednak z wesołym uśmiechem. Chłonął zachłannym wzrokiem wszystko w około. Mimo, że nie byłoby wielką porażką gdyby się nie dostali on czuł się jakby postawili wszystko na jedną kartę. Tak jak kiedyś.
*
- Czekamy. – oświadczył staruszek z komisji. Chłopcy stali na małej scenie. Przed nimi siedziały trzyosoby z komisji, które miały stwierdzić, czy od września będą uczniami tej szkoły.
- Śmiało. – zachęciła z uśmiechem nauczycielka tańca. Juilliard School, na Broadway’u to było to czego w tej chwili chcieli najbardziej. Swoją przyszłość wciąż wiązali z muzyką. Chcieli ją bardziej rozumieć. Chcieli być lepsi w tym co robili. Chcieli, odpruć od siebie metkę z Disneya. Ta szkoła sztuk scenicznych była jedną z najlepszych. A oni chcieli być najlepsi. To było dziwne, ale zaczęli się wstydzić tego co stworzyli i co kiedyś sprawiało im przyjemność. Mieli zacząć od zagrania czegoś. Pozwolono im w drodze wyjątku zrobić to razem, ale zaznaczali, że oceniają każdego z osobna.
- To tylko koncert. Zwykły koncert. – szepnął Nick do siebie i usiadł przy fortepianie. Kevin zacisnął palce na gryfie, czując jak momentalnie robi mu się słabo. Joe zamknął oczy i wyobraził sobie te rażące światła, te wpatrzone w nich twarze i wydało mu się, że wszystko z niego uleciało. Nick zaczął grać, Kevin się przyłączył, Joe zaczął śpiewać, chociaż pewien byl, że nie pamięta tekstu. Przestał zwracać uwagę na to, że Ci ludzie są dorośli, są nauczycielami i to bardzo dobrze wykształconymi. Że słyszeli mnóstwo. Przestali zwracać uwagę na to co się dzieje. Zawsze gdy byli na scenie, zawsze gdy grali serca mieli na wierzchu, dawali z siebie wszystko. Nie myśleli o niczym, niezwiązanym z piosenką. Nie obchodziło ich teraz, że robią to na ocenę. Że ktoś to skrytykuje. Że ktoś powie im co o tym naprawdę myśli. Joe jak zawsze wskoczył na fortepian. Z jednej strony z początku obawiali się robić cokolwiek co było dla nich nautralne. Bali się robić „show”. Ale nie mogli śpiewać, stojąc sztywno. Oni musieli czuć co śpiewają. Musieli czuć słowa, czuć w sobie melodię. Skończyli i wszystko zniknęło. Cała magia prysła a oni stali oddychając trochę szybciej i czekali na wyrok.
Komisja zapisywała coś na swoich kartkach, od czasu do czasu wymieniając między sobą jakies uwagi.
- Dobrze. Chcemy zobaczyć jak gracie. 001 . – powiedział mężczyzna w okularach, z blond włosami przypruszonymi siwizną. Nick i Kevin posłusznie zeszli ze sceny. Joe został sam na scenie. Odetchnął głęboko. Co może odegrać sam? Zupełnie sam. Przeczesał włosy palcami. Uśmiechnął się.
- Zatknijcie sztandar na wałach. Wciąż słychać.. – zrobił pauzę i zacisnął powieki – …ten przeraźliwy okrzyk: idą! idą! – uniósł odrobinę głos.Odwrócił wzrok, opuszczając go. Uśmiechnął się po chwili pod nosem z delikatną satysfakcją. – Warowny zamek nasz szydzi z ich groźby. Niech go oblegną, niechaj lezą pod nim, dopóki ich głód i mur nie wytępi.- mówił z zaciętością, zgasił na chwilę w sobie Joe i stał się Makbetem. – Gdyby nie byli wsparci przez tych, którzy tu być powinni… -warknął -.. wyszlibyśmy na nich I dalibyśmy im poczuć na karkach. – w jego oczach coś błysnęło. – hart naszych mieczów. -zacisnął pięść i ścisnął wargi.
- 002. – zawołała tylko nauczycielka tańca z łagodnym uśmiechem. Nick mijając brata przybił mu piątkę i wszedł na scenę. Nagle poczuł pustkę w głowie. Co miał odegrać? Coż…skoro są braćmi, to on też odegra Szekspira. Co tam. Niech straci. A co może być lepsze, od Hamleta? Odchrząknął i na chwilę zamknął oczy.
- Być…albo nie być, to wielkie pytanie. – zmarszczył brwi i uniósł wzrok ze swojej dłoni w górę, gdzieś ponad głowy jury. – Jeśli….w istocie szlachetniejszą rzeczą, znosić pociski zawistnego losu czy też, stawiwszy czoło morzu nędzy, przez opór wybrnąć z niego? – zrobił kilka kroków, przykładając jedną dłoń do brody. Zatrzymał się. -Umrzeć. Zasnąć, i na tym koniec. – bardziej zapytał niż stwierdził. Obrócił się i znów zrobił kilka kroków. – Gdybyśmy wiedzieli… - westchnął głośno i znów się zatrzymał. – że raz zasnąwszy, zakończym na zawsze boleści serca. – zastanowił się chwilę, jakby ta perspektywa wydała się wyjątkowo kusząca. Przygryzł delikatnie dolną wargę po czym kontynuował. – … i owe tysiączne właściwe naszej naturze wstrząśnienia, kres taki byłby celem na tej ziemi. – ukucnął i przejechał opuszkami palcy po deskach sceny. – Najpożądańszym. – powiedział głośno. – Umrzeć. Zasnąć. – przymknął na chwilę oczy i dodał szeptem. – Zasnąć.
Zapadła chwila ciszy.
- 003. – głos staruszka przeciął ciszę. Nick pozbierał się ze sceny i poszedł w kierunku kulisów, gdzie stał Kevin. – Dasz radę. – powiedział i stanął obok Joe. Kevin wyszedł na scenę i poprawił numer. Kluczem do sukcesu jest zapomnieć. Zapomnieć o wsyzstkim. O słowach. O ludziach. Przestać myśleć. Cóż….był Hamlet. Był Makbet. Został mu Otello. Odnalazł w głowie jedną scenę z jego udziałem. Odetchnął kilka razy.
- Niech zgnije. – rzucił z pogardą, w czyimś kierunku. – Niech zmarnieje i do piekła pójdzie tej nocy! – mówił oburzony. Zamachnął się ręką i przyłożył dłoń do czoła. – Bo, ze musi umrzeć , to pewna. – dodał jakby do siebie, jakby z żalem. – Serce moje obróciło się w kamień! – spojrzał z odrazą na swoją dłoń. – kaleczy mi rękę, gdy w nie uderzę. – z niechęcią przyłożył dłoń do klatki piersiowej. – O, świat nie ma śliczniejszej istoty… – jęknął żałośnie. – Mogłaby leżeć w łożnicy cesarza i mieć go niewolnikiem swych skinien. – dodał z podziwem mieszającym sie z gniewem. Na czym zakończył swoje występienie.
- Dziękujemy. – oświadczyła przedstawicielka komisji. – Została tylko jeszcze jedna próba.
*
- Mam Ci to powtórzyć wyraźniej? Ja nie tańczę! – Kevin załozył sceptycznie ręce na klatce piersiowej.
- Daj spokój. To nie trudne. Poruszać sie umiesz. Wystarczy, że się wczujesz z muzykę. To wszystko czego od Ciebie oczekują. Nic więcej. – Joe przebrał się w wygodniejsze ubrania.
- Ok. To Zadecyduje czy się dostaniemy. – Nick przeczesał włosy palcami.
- Camp FIRE!
*
- Nie wierzę. Udało się! Udało się! – powtarzał Kevin.
- Wiem! – zawołał Joe wyskakując w górę. Nick miał taką minę jakby dopiero do niego dotarło przed czym stanęli. – Juilliard School, rozumiecie? To…obłędne! – zawołał, tak że kilka osób na ulicy spojrzało na niego.
*
Czy Tennesse jest daleko? Czy 4 stycznia był dawno temu? W Hard Rock Cafe, odbywał się ‚tydzien muzyki country’. Z tej okazji, pojwiło się tu wiele osób,które niecodziennie bywają w Nowym Jorku.
- Dzień dobry, Kevin. Chłopcy mamy dla was taką propozycję. – głos Martiny McBride rozległ się w słuchawce. Jeszcze tego samego dnia, w Central Parku zorganizowali powtórkę koncertu z Nashville. Kevin stał z gitarą akustyczną. Nick siedział przy fortepianie. Joe stał z mikrofonem. Słońce przedzierało się między drzewami.
- Steven Curtis Chapman. – oznajmił Joe, a do nich podszedł mężczyzna w okularach, z blond włosami i kilkudniowym zarostem, z gitarą aktustyczną przewieszoną przez ramię. Uwielbiali grać tą piosenkę. Zagrali również z Martiną, z Taylor Swift, z Bradem Pailseyem. A także ‚No air’ i ‚Superstition’ z Jordin Sparks. No i oczywiście kto by nie chciał zagrać z kumplami? Honor Society i „Don’t close the book”.
*
- Spokojnie. Zagrałeś dzisiaj świetny koncert. Dostałeś się na świetną uczelnię. Dasz radę, to zrobić. – powtarzał Kevinowi tego samego dnia Nick, gdy czekeli przed posiadłością rodziców Juli w St. Petersburgu.
- Po prostu nacisnij ten cho.lerny dzwonek, wejdź tam i zapytaj. – Joe popchnął brata. – I pamiętaj. My nigdy nie odpuszczamy.
[ Publikacja o: 14:02
Cinderella – Steven Curtis Champan ft, Jonas Brothers ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz