poniedziałek, 6 kwietnia 2009

868. Nothing’s Impossible

Wysoka, szczupła blondynka, o oczach koloru świeżej trawy skropionej poranną, zimną rosą, powoli, przepychając się przez tłum ludzi mniej lub więcej zagubionych, próbowała utrzymać w zasięgu wzroku małą, czarnowłosą dziewczynkę, niesioną na rękach przez starszego, siwiejącego już mężczyznę. Za sobą ciągnęła dwie walizki dziękując nieznanej jej osobie za wynalezienie koła. Stanęła na chwilę głośno wciągając powietrze. Kochała nieistniejący dla innych zapach lotniska prawie taka samo jak widok bijącego, różowego serca. Otworzyła oczy, a ciche westchnienie wydobyte z ust blondynki poniosło się po wielkim pomieszczeniu ginąc wśród ogólnego harmidru. Zgubiła ich. Wyszła przed budynek i stanęła na palcach szukając wzrokiem mężczyzny i dziecka. Dojrzałą jak jej macha i ruszyła w jego stronę
- Proszę. – odezwał się otwierając jej drzwiczki od żółtej taksówki, podał jej dziecko jednocześnie wskazując kierowcy głową na odpowiedni bagaż.
Nie miała najmniejszego pojęcia jak w tak szybkim czasie i w tak zatłoczonym miejscu udało mu się zdobyć taksówkę, jednak była mu wdzięczna. Oparła głowę o zagłówek i przymknęła oczy sadzając dziewczynkę obok siebie. Gdy usłyszała, że wszyscy są w samochodzie z pamięci wyrecytowała adres miejsca, w którym była tylko krótką chwilę życia i w którym miała teraz zostać na dłużej.

Piętrowy apartament w sercu miasta wcale nie był tym, o czym marzyła. Zawsze pragnęła toczyć życie, które chociaż wydawało jej się słowiańskie. Duży, stary dom przekazywany z ojca na syna z ogródkiem i budą dla psa, z pięknymi meblami, kolorowymi ścianami i prawdziwą drewnianą podłogą. 
Tak się jej wydawało do czasu, gdy po położeniu dziewczynki, z szklaną anyżówki usiadła na ciemnobrązowej podłodze tuż przed oknem, a jej oczy próbowały ogarnąć ogrom tego miasta. Mimo późnej pory Nowy Jork tętnił życiem; samochody tłoczyły się w korkach, ludzie – wyglądający jak mrówki – rozbiegali się na wszystkie strony, a odgłosy ulicznej bieganiny docierały do jej uszu stłumione przez wysokość i grube szyby. 
Odwróciła głowę spoglądając na ojca wstającego z skórzanego fotela.
- Jak Ci powiem, że mi się tu podoba to zaczniesz się śmiać? – zapytała z lekkim uśmiechem błąkającym się na ustach, wspominając jak jeszcze kilkanaście tygodni temu, niepewna wyjazdu, dzwoniła co kilka godzin do Moskwy informując ojca o ciągłych zmianach decyzji.
- Powiem, że wiedziałem, że tak zareagujesz. Londyn zaczynał Cię już męczyć. – odpowiedział spokojnie po rosyjsku. 
Wstał i powoli skierował się w stronę schodów. Jednak odwrócił się nie pokonawszy nawet pierwszego stopnia.
- Zostanę przez tydzień. Więc masz zdążyć wszystko załatwić. – rzucił na dobranoc i zniknął na schodach.

Pierwsze dni zawsze były najgorsze. Shila czuła się trochę nieswojo, co zmuszało Freję do kupowania córce ton kolorowych lizaków. Ojciec Frei – Aleksji Zeliaev zajmował się wnuczką, umożliwiając blondynce bieganie po mieście i namawianie właścicieli wszystkich lepszych przedszkoli o znalezienie dodatkowego wolnego. W końcu się udało i dla Shili – dzięki ‘małemu’ przekupstwu – znalazło się miejsce w dobrym przedszkolu znajdującym się niezbyt daleko od mieszkania. Następnym krokiem było wykonanie telefonów do agencji pracy i gazet z ogłoszeniami, informujących o pilnej potrzebie znalezienia opiekunki dla czteroletniej dziewczynki, dodatkowo Freja odwiedziła wszystkie portale internetowe poświęcone temu tematowi.

Dopiero kilka dni później, korzystając z ciągłej obecności ojca, pojawiła się w bogato urządzonym gabinecie i usiadła na czarnej, skórzanej kanapie, czekając na szefa chirurgii jednego z nowojorskich szpitali. Minęła godzina, od kiedy punktualnie zjawiła się na miejscu, a otyła sekretarka, po raz trzeci proponowała jej kawę. Grzecznie odmówiła.
Dr. Timothy Carington – wysoki, starszy mężczyzna w wieku mniej więcej jej ojca zjawił się w gabinecie spóźniony o półtora godziny, tuż za nim do pokoju wszedł prawnik. Tłumacząc się nagłą operacją i najmocniej przepraszając blondynkę za spóźnienie pokazał jej papiery telefonicznie umówionej umowy, którą miała podpisać.
- I jak? – zapytał po dłuższej chwili, gdy blondynka marszcząc brwi przyglądała się białej kartce zapisanej drobnym druczkiem.
- Chcę większego ubezpieczenia. – z pogardą przyglądała się cyfrom informującym o wysokości składki. Widziała, że jest cholernie dobra, a oni próbowali zadowolić ją zwitkiem drobnych banknotów. Prychnęła pod nosem, gniewnie marszcząc brwi. Trwało to jednak tylko ułamek sekundy. Z alabastrowej twarzy znikły wszelkie emocje.
- Ubezpieczenie zapewniane przez szpital jest wystarczająco wysokie.
- Krojenie ludzi to jedyne, co umiem, jeśli stanie mi się coś uniemożliwiającego dalszą pracę w tym zawodzie chce mieć zapewnione życie na wysokim poziomie. – zimnym wzrokiem wpatrywała się w mężczyznę.
- Teren pracy i droga do pracy? – podniósł wzrok znad odpowiedniej strony i zaznaczył odpowiedni punkt umowy. – Marc zajmij się tym. – rzucił do prawnika, który chwilę później zniknął z gabinetu. Kilka minut w pokoju zalegała nerwowa cisza, przerwał ją Tim.
– Jak ojciec? – uśmiechnął się ciepło do blondynki, pozbywając się maski przywdzianej na czas załatwiania interesów. 
Zrobiła to samo. Nie mogła zareagować inaczej. 
Poznała go jako dziecko, i w owym czasie nazywała go wujkiem. Pracował z jej ojcem, gdy obaj zapewniali sobie miano jednych z lepszych chirurgów swojego pokolenia. Freja, jako dziesięcioletnia dziewczynka często po szkole błąkała się po szpitalu zagadując co ciekawsze osoby. Zawsze wśród nich znajdował się Carrington. Wysyłał jej piękne prezenty na urodziny do czasu, gdy dowiedział się, że zdecydowała się studiować medycynę. Wtedy to, uznając ją za osobę w pełni dojrzałą, zaczął wysyłać kartki na wszystkie znane mu święta. 
- Podobno doskonale. Obecnie przebywa tutaj zajmując się moją córką. 
Usiadł na krześle naprzeciw niej uśmiechając się nieprzerywanie, po chwili jednak na jego twarzy pojawiło się wielkie zaskoczenie, pomieszane z zmieszaniem.
- Masz dziecko? 
- Mam nadzieję, że to nie jest żaden problem. – zatrzepotała sztucznie rzęsami, uśmiechając się głupio. Dobrze wiedziała, że nie odwoła już umowy. Zbyt wiele znaczyła dla niego przyjaźń z jej ojcem. – Nie wierzę, że nic o niej nie wspominał, jest zakochany w wnuczce. – dodała podejrzliwie przyglądając się mężczyźnie.
- Możliwe, że wyleciało mi z głowy. – mruknął odwracając się, gdy usłyszał szczęk zamykanych drzwi. Chwilę później w rękach trzymał zmienioną umowę. – Masz opiekunkę? – zapytał, pobieżnie przeglądając kartki.
- Jestem w trakcie szukania. – wyciągnęła rękę i chwyciła w nią papiery. Przeczytała je ponownie i podpisała wszystkie egzemplarze. 
- Miło mieć Cię w zespole. – Carington uścisnął jej rękę i oddał jedną kopię. 
- Mogę mieć jeszcze jedną prośbę? – przypomniała sobie nagle. – Chcę mieć stażystów. – wytłumaczyła gdy mężczyzna uśmiechnął się zachęcająco. 
Zaśmiał się cicho i siadł na swoim fotelu.
– Mogę zadać jeszcze jedno pytanie? – odezwał się, gdy zapinała guziki płaszcza szykując się do wyjścia. W odpowiedzi kiwnęła głową i zaprzestała czynności wpatrując się w mężczyznę. 
- Dlaczego kardio? 
- Zawsze chciałam trzymać ludzkie serce w dłoni.

Marzenia się spełniają.


  


Freja Zeliaeva.

26 lat.

Kardiochirurg.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz