wtorek, 7 kwietnia 2009

872. Jak leci, Nathanie?

Po raz kolejny jego wzrok powędrował w stronę Enkeli. Sprawdzała prace uczniów zabawiana przez jednego z nauczycieli; co chwilę wybuchała śmiechem lub z powagą kiwała głową. Nathan odwrócił się na pięcie udając, że wysiadł ekspres do kawy. Wbił wzrok w maszynę, miażdżąc ją morderczym spojrzeniem.
-Jak leci Nathanie? – usłyszał głos za sobą. Mimowolnie odwrócił się, dostrzegając starszą profesor od filologii angielskiej stojącą na wprost niego z założonymi na biodra rękoma. Próbował się uśmiechnąć, jednak widząc uniesioną brew kobiety zaniechał tego czynu; najwyraźniej nie szło mu to dzisiaj najlepiej. – Coś cię gryzie? – dodała, a mężczyzna zagryzł zęby, by nie powiedzieć czegoś, czego w przyszłości mógłby żałować. Gdy o problemach wie więcej niż dwie osoby, może być nieprzyjemnie, a wręcz potwornie. A jeżeli jest to grono pedagogiczne, to jest jeszcze gorzej.
-Choroba mi dokucza – skłamał. Dziś powinien dostać wyniki; to właśnie po południu wszystko miało się rozegrać. Zupełnie nie wiedział, jak ma się zachować. Czy cieszyć się ostatnimi miesiącami życia, a może jednak schlać się jak głupi pod widmem wizji kolejnych długich lat życia.  
-Oh! Nie wierzę, byś był chory na cokolwiek, poza męskim ego – odparła zaciekle, pokazując mu zaciśniętą pieść. Mężczyzna roześmiał się serdecznie; pani Anders była wyjątkowo miła jedynie dla tych, których polubiła. I cóż, była zagorzałą feministką. – Kiedy wesele? – zmieniła temat, a mężczyzna przeniósł wzrok na Enkeli odbierającą od rozmówcy kubek z kawą. Podziękowała mu ciepłym uśmiechem i przeciągłym spojrzeniem. Nathan wiedział, że jeszcze chwila i wybuchnie. A może po prostu wyjdzie? Szczegółów owego wybuchu jeszcze nie przemyślał.
-Nie mam pojęcia – odpowiedział na pytanie profesor Anders w chwili, gdy rozbrzmiał dzwonek, a pokój zapełnił się nauczycielami.

Zakończył ostatni wykład, gdy rozbrzmiał dzwonek jego telefonu. Spojrzał na wyświetlacz i aż zaschło mu w ustach. Odebrał.
-Tak? – zapytał drżącym głosem. Usłyszał w słuchawce głos recepcjonistki wyjaśniający iż wyniki właśnie dotarły do kliniki. Nie czekając ani chwili dłużej zapakował do teczki prace studentów i ruszył do wyjścia; nie wstępując do pokoju wyszedł z budynku. Lepiej, żeby Enkeli nie wiedziała … Być może będzie mniej się przejmować. O ile się przejmuje. Tak, lepiej jej nie mówić. Przynajmniej sobie oszczędzi zawodu.

Na miejscu czekał na niego doktor Alvarado. Z pochodzenia Hiszpan, obywatelstwem Amerykanin. Podał mężczyźnie dużą, szarą kopertę z pieczątką kliniki i danymi Nathana. Ten podziękował doktorowi i wyszedł z kliniki, wbijając wzrok w ostatnie promienie zachodzącego słońca. Co zobaczy w kopercie? Jest chory? Czy to już koniec zabawy? Game over? Nogi zaprowadziły go na most Brooklyński; tam oparty o poręcz otworzył kopertę i pełen obaw przeczytał wiadomość.    

Czy tego oczekiwał? Czy był rozczarowany? Podniósł głowę ku niebo w ostatniej chwili, by dostrzec pierwszy błysk nadchodzącej burzy. Był zdrowy, pani Andres miała rację, a on? Nadal stał oparty o barierkę, wbijając wzrok w zaciągnięte ołowianymi chmurami niebo. Powiedzieć Enkeli? Wcisnął zwitek papieru przez kraty i patrzył, jak powoli spada w dół, ku wieczności…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz