sobota, 3 grudnia 2011

1850. Więzy rodzinne.

Quin usiadła przy biurku w gabinecie Iana i otworzyła list. Nie spodziewała się w nim niczego miłego. Przede wszystkim  dlatego, że był od jej matki. Po drugie był to list. Papierowy i materialny. Kto w XXI wieku używa tak przestarzałej formy komunikacji do kontaktowania się z rodziną? Odłożyła kopertę na bok i rozłożyła kartkę. Rodzicielka zawsze miała skłonność do przesadzania, co było widać nawet w tak prostym przedmiocie jak papier listowy. Quin przebiegła wzrokiem po zdobnikach i uśmiechnęła się krzywo. Następnie, siląc się na spokój, zaczęła odczytywać pochyłe literki.

Droga Quintesso.

W tym miejscu Quin zprzyjemnością zakończyłaby czytanie, ale wiedziała, że nie powinna. Poza tym jej ciekawość była na tyle silna, że pewnie później i tak wróciłaby do listu.

Nie rozmawiałyśmy od dawna, ale mam nadzieję, że nie zniszczyłaś sobie życia tak bardzo, jak się tego spodziewam. Od Ojca wiem, że wyszłaś za mąż, mimo mojego sprzeciwu. Uznaję w ten sposób, że wypierasz się mnie całkowicie. Niech tak będzie. Piszę jednak w sprawie dotyczącej mojej matki, a Twojejbabki.


Ostatnie zdanie powstrzymało Quinprzed rytualnym spaleniem listu.

Jak wiesz jest już w podeszłym wieku i jakiś czas temu spisała testament pozostawiając w spadku większość dorobku życiowego Feliksowi. Ukochany wnuczek ostatnio jednak złamał jej serce swoim zachowaniem. Serce, o którym istnieniu chyba nikt nie wiedział. Upiwszy się, pobił policjanta, za co najpewniej zostanie skazany. Przerażona matka zdecydowała się zmienić swój zapis i nagle przypomniała sobie o Twoim istnieniu. Zapewne tylko przez złośliwość dla Jonatana.


Dziewczyna westchnęła ciężko.Nigdy nie mogła pojąć tej niechęci matki do swojego brata Jonatana, choć sama Quin nigdy nie przepadała za Feliksem, który lubił popisywać się swoimi osiągnięciami, często o wątpliwym podłożu. Nie miała też ochoty kontaktować się z tą częścią rodziny czy choćby babką, która zawsze była dla niej całkowicie obcą osobą.

Niemniej matka chce się z Tobą spotkać, niby z powodu tęsknoty. Nie mówiłam jej nic o urwaniu się naszych kontaktów, dlatego nie znalazłam żadnego wystarczająco przekonującego argumentu przeciwko Twojemu przyjazdowi w odwiedziny do niej. Sądzę, że powinnaś to wykorzystać, przyjechać i może przekonać ją by przepisała spadek na Ciebie, bo spodziewam się, że Twój mąż nie zapewni Ci godnego bytu. Zapowiedziałam,że odwiedzisz ją jeszcze przed świętami, dlatego wierzę, że spełnisz ten jeden uczynek względem mnie i nie przyniesiesz mi wstydu przed rodziną.

                Jeśli będziesz potrzebowała adresu, napisz.

Twoja mama- Jane.




Quin przez dłuższą chwilę patrzyła na list. Miała jeszcze większą ochotę niż na początku spalić list, zgnieść, pociąć na kawałki. Cokolwiek. Ostatecznie podarła go i wyrzuciła dokosza na śmieci w kuchni. Potem wzięła swoje dawno nieużywane poiki i wyszła do ogrodu. Musiała zająć czymś ręce, by przypadkiem czegoś nie zniszczyć, i na spokojnie pomyśleć. Poi poi był dobrym sposobem na to. Nie wiedziała ile czasu stała w półmroku kręcąc wokół siebie łańcuchami. W pewnym momencie podpaliła swoją zabawkę i otoczyła się ogniem. Patrzyła jak iskierki krążą wokół niej, jednak nie dotykając ani ciała ani ubrań. Nie było jej zimno, bo ciągły ruchnie pozwalał na to. Zastanawiała się jak to łatwo ogień niszczy, co tylko spotyka na swej drodze. Jakby mógł wypalić wszystkie problemy…

***

Quin wylądowała na lotnisku w San Francisco jakieś trzy godziny wcześniej.  Zdążyła już wynająć taksówkę, która zawiozła ją pod dom babki. Nie wahała się przed wejściem, choć spodziewała się, że będzie to istna komedia. Wbrew radom matki nie zamierzała przekonywać babci, żeby cokolwiek jej zapisywała. Odpisała rodzicielce, że nie potrzebuje pieniędzy  z czyjejś łaski, a babkę odwiedzi jedynie dlatego, że sama tego chce, a nie przez wzgląd na matkę.  Tak też było.Spodziewała się, że to może być jedna z ostatnich jej wizyt w tym domu.

Zadzwoniła do drzwi, które pochwili otworzyła jej młoda służąca. Kiedy się przedstawiła, została zaproszona do środka i skierowana do salonu, gdzie zastała babkę siedzącą na fotelu.Pomimo, iż wyraźnie odbijało się na kobiecie zmęczenie i starość, jej spojrzenie nadal pozostało takie, jak Quin pamiętała z dzieciństwa. Poważne, pełne wewnętrznej dumy i siły. Kiedyś to przerażało dziewczynę, teraz zbudzało więcej litości, że babka nie wzbudza już takie szacunku u ludzi. Nie trzeba było jej lubić, by szanować. Przywitała się grzecznie. Starowinka uważnie zbadała ją wzrokiem nim odpowiedziała na pozdrowienie. Zaprosiła ją, żeby usiadła, a służąca przyniosła herbatę i poczęstunek.

- A więc jesteś. – Powiedziała powoli staruszka. – Matka Cię przysłała? – Choć to było pytanie, brzmiało jak stwierdzenie. Mimo to Quin odpowiedziała:

-Tak. Powiedziała, że chce babcie mnie widzieć, więc przyjechałam. – Starała się być miła, ale nie służalczo.

-Zapewne myśli o moich pieniądzach. – Kobieta powiedziała to z pewnym żalem i zmęczeniem, a Quin nie zaprzeczyła. Po co miała kłamać? Dla matki, której nienawidziła? – Ty też po to tu jesteś?- Tym razem naprawdę zapytała.Wbiła wzrok w widok za oknem, przedstawiający ogród.

- Nie zależy mi na pieniądzach. – Odpowiedziała spokojnie. – Mam męża, oboje pracujemy, radzimy sobie. W razie problemów mamy do kogo zwrócić się o pomoc. – Spojrzała ze smutkiem na kobietę. – Przyjechałam, bo podobno chciała babcia mnie widzieć.

 Staruszka spojrzała na nią z powątpiewaniem, ale Quin doskonale rozumiała jej niedowiarstwo.

- Jeśli chodzi o spadek… Może babcia zapisać go na jakiś sierociniec. W ten sposób problem rozwiąże się sam. Z pewnością nie uważam, że cokolwiek mi się należy. – Dodała. Powiedziała to, co naprawdę czuła. W końcu nigdy nie miała z babką kontaktu, nigdy nic dla niej nie zrobiła, były sobie obce. Jakie miała prawo by chcieć od niej czegokolwiek.

 Kobieta chwiejnie wstała z fotela, a Quin podniosła się,żeby jej pomóc.

- Posiedzisz ze mną na dworze? – Zapytała. Służąca przyniosła ciepły płaszcz staruszce i kurtkę Quin.

- Jeśli tego babcia chce. – Odpowiedziała. Niewiele czasu przebywała w tym domu, a już była zmęczona. Jednak postanowiła towarzyszyćstarszej pani. Siedziały na altanie długi czas. Prawie nic nie mówiły. Czasem tylko babka wskazywała na jakiś kwiat i mówiła, jak kwitł w tym roku. Babka wydawała się Quin zupełnie inna niż w dzieciństwie. Brakowało tej siły, a zastąpił go żal i zrezygnowanie. Kiedy w końcu staruszka zdecydowała się wrócić do domu, dziewczyna postanowiła się wycofać, widząc jej zmęczenie.

- Jedziesz do Jane? – Zapytała. Quin pokręciła przeczącogłową.

- Przenocuję w hotelu. Samolot mam dopiero wieczorem, więc pewnie jutro pospaceruję po mieście. – Odpowiedziała.

- A może przenocujesz tutaj? Ten dom jest duży i pusty. Suzy przygotuje Ci pokój. – Zaproponowała kobieta.

 Quin zawahała się. Nigdy wcześniej nie została w tym domu dłużej niż kilka godzin. Patrząc jednak w oczy babki, skinęła twierdząco głową.

- Jeśli tego babcia chce, zostanę. – Uśmiechnęła się niepewnie. W końcu ta kobieta była choć trochę mniej obca niż obsługa hotelowa,a z pewnością było tu równie wygodnie i bezpiecznie.

 Zjadły razem kolację, a potem służąca zajęła się kobietą, a Quin udała się do wyznaczonego pokoju. Czuła się dziwnie w tym domu, ale i tak było o wiele lepiej niż w domu matki. Usiadła przy oknie i oddała się rozmyślaniom o staruszce. Widziała, w jej spojrzeniu, ruchach brak sił i świadomość końca.Czuła z tego powodu dziwny smutek. Nie mogła jej w żaden sposób pomóc. Nie mogła nawet zostać, by się nią zająć. Miała swoje obowiązki. Kiedy widziała jej rezygnację, miała wrażenie, że patrzy na zupełnie inną osobę niż znała całe życie. Czy to choroba i starość tak ją zmieniły?

 Następnego dnia po śniadaniu, Quin stwierdziła, że pójdzie zwiedzić okolicę. Babka zapytała czy może zabrać ją ze sobą. W ten sposób obie wyszły na długą przechadzkę. Służąca usadowiła staruszkę na wózku iodpowiednio opatuliła ją ciepłym kocem. Quin prowadziła wózek po uliczkach i poparku. Starowinka poprosiła ją by o czymś mówiła. Nie mając lepszego pomysłu,dziewczyna opowiedziała jej o Ianie, a potem o Chrisie.

- Dlatego zaproponowałaś sierociniec? – Zapytała staruszka, która niewiele odzywała się w ciągu całej opowieści.

- Tak. Wiem jak wygląda taki ośrodek i sądzę, że tam każda pomoc jest potrzebna. Te dzieci są naprawdę samotne.

 Staruszka tylko skinęła głową i poprosiła by opowiadała dalej.  Wróciły do domu na obiad. Przed wyjściem dziewczyna poprosiła babkę, by nie mówiła o jej przyjeździe matce. Kobiecina nie pytała o powody, ale zgodziła się, co Quin przyjęła z ulgą. Potem blondynka pożegnała się i pojechała na lotnisko.

 Kilka godzin później była w domu, gdzie z radością przywitał ją Chris i uśmiechnięty Ian. Poczuła w sercu ciepło, którego brakowało jej przez te godziny w San Francisco. Odeszło przygnębienie i myśli o przemijaniu życia.

 Kilka dni później zadzwoniła Suzy z wiadomością, że babcia umarła. Quin szczerze zapłakała. Nie z miłości do tej kobiety, ale ze smutku, że ta dumna pani, całe życie była sama. W chwili śmierci, nikogo w domu nie było.

***

 Quin pojechała na pogrzeb. Choć Ian chciał z nią lecieć, wolała załatwić to sama. Podczas uroczystości nie rozmawiała z nikim z rodziny i trzymała się z tyłu. Dopiero po ceremonii podszedł do niej wuj Jonatan i włożył jej w dłoń kopertę. Nie widziała w jego oczach smutku, a tylko powagę. Kiedy została sama na cmentarzu, otworzyła ją.

Droga Quin.

Zgodnie z Twoją radą zapisałam większość spadku na rzecz pobliskiego sierocińca. Reszta jest Twoja. Proszę zabezpiecz część dla Twojego synka. Resztą dysponuj według swojej woli. Pewnie niedługo skontaktuje się z Tobą prawnik. Dziękuję za spacer.

Babcia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz