niedziela, 1 stycznia 2012

1853. Porwania nie było w planach…

-Hey, Crystal! Crystal!- odwróciłam się. 
Drake biegł w moją stronę z uśmiechem na twarzy. Założył jedne ze swoich spodni, które zakrywały  mu zaledwie pół tyłka, do tego zielony T-shirt. Dość mało jak na taką pogodę. Zimny wiatr dawał się we znaki nawet w grubej bluzie.
Zadyszany stanął kilka metrów ode mnie, złapał się pod boki i lekko pochylił. Idealna pozycja jeśli brakuje ci powietrza. Nie mogłam powstrzymać śmiechu.
-Widziałem jak wychodzisz. Wołałem, ale chyba nie słyszałaś. -Z każdym kolejnym słowem oddech wracał mu do normy, a twarz rozjaśniał coraz to większy uśmiech. Pokonałam dzielące nas metry i cmoknęłam go w policzek na powitanie. 
-Miałam słuchawki, które skutecznie zagłuszały Twoje krzyki. 
Spojrzałam w Jego duże, brązowe oczy. Zawsze miałam słabość do chłopaków z brązowymi oczami.
-Zamierzałam iść do sklepu, odebrać moje nowe buty, idziesz ze mną?
-Jasne. Będę towarzyszył młodej damie w odbieraniu jej pantofelków. -Wyciągnął rękę jak to robią mężczyźni na starych filmach. -Pani- ukłonił się- prowadź!
W jego oczach widziałam łobuzerskie iskierki. 
-Czy ma Pani jakieś plany poza wyprawą na zakupy?- Spytał  poważnym tonem, kiedy ruszyliśmy chodnikiem w stronę sklepu.
Nie mogłam powstrzymać fali śmiechu. Przy nim wreszcie mogłam być sobą. 
Chyba ta wyprowadzka do Nowego Jorku nie była taką złą decyzją. Jeśli tutaj miałam znaleźć szczęście to warto było zmienić adres zamieszania.
-Nie Panie, nie planowałam reszty dnia. -stwierdziłam tym samym poważnym  głosem.
-Więc, czy zechciałaby Pani towarzyszyć takiemu nikczemnikowi jak ja we wspólnym spacerze po parku?
Temperatura powietrza była kilka stopni powyżej zera, mało atrakcyjna pogoda na spacer, ale z nim mogłabym iść  nawet na biegun.
-Oczywiście.-odpowiedziałam, spoglądając na niego ukradkiem.
-Co?
-Nic, nic. 
Nie chciałam się tłumaczyć dlaczego się na niego gapię. Sama nie znałam odpowiedzi. wiedziałam tylko, że kiedy on na nowo pojawił się w moim życiu stało się ono łatwiejsze do zniesienia.
Ludzie rzucali nam dziwne spojrzenia. Mała dziewczyna, stojąca z mamą przed jedną z wystaw wyciągnęła głowę, aby lepiej się nam przyjrzeć, a potem zaczęła szeptać coś do matki. Ta z niechęcią odwróciła się w naszą stronę, posyłając lekki uśmiech. Musieliśmy wyglądać jak para dziwaków maszerując tak przez ulice tego miasta. Spokojnym krokiem przemierzając kolejne metry dotarliśmy do sklepu gdzie Drake- dżentelmen, otworzył mi drzwi. Ukłoniłam mu się w podziękowaniu dalej odgrywając swoją rolę. 
Zachowywaliśmy się jak małe dzieci, które chcą być wreszcie dorosłe.  Zatopieni w wymyślonej prze nas historii graliśmy jak najlepsi aktorzy na deskach najlepszych teatrów. 
Zaczęłam się śmiać. Kolejny raz tego dnia z oczu zaczęły lecieć mi łzy, z tymże tym razem były to zdecydowanie łzy radości…

Miało być tak fajnie. Dzień z Drake`em. Dziecinne harce w parku. Nie spodziewałam, że spotka mnie coś takiego…

Wychodząc ze sklepu  zderzyłam się z barczystym mężczyzną, który wyglądał jakby kogoś szukał. Przeprosiłam, śmiejąc się na całego. Drake` wyszedł  ze sklepu zaraz za mną.  I to  był Jego błąd. 
Nim zdążyłam się zorientować co się dzieje, mężczyzna przytknął mi jakąś szmatę do ust od której zakręciło mi się w głowie. Zauważyłam, że ulica jest pusta, w oddali słyszałam policyjny sygnał. Chyba był jakiś wypadek. Kątem oka dostrzegłam Drake`a, który skulony leżał pod witryną sklepową, ktoś Go kopał. 
Krzyk kobiety, która sprzedała mi buty był ostatnią rzeczą jaką zapamiętałam zanim straciłam przytomność. 

Nie wiem co mnie obudziło. Może powodem był warkot silnika a może rozmowy porywaczy. W każdym razie kiedy tylko otworzyłam oczy uderzył mnie blask słońca, które wyglądało zza okna. Szumiało mi w głowie. Samochodem strasznie rzucało, musieliśmy szybko jechać. Było mi niedobrze.
W moim umyśle krążyły fragmenty wydarzeń sprzed sklepu. 
Drake, mężczyzna, krzyk kasjerki. To wszystko rozrywało mi głowę nie pozwalając myśleć o czymkolwiek innym. 
Nie mogłam się ruszyć. Miałam związane ręce i nogi. Mój wzrok powoli wracał do normalności. Leżałam na tylnym siedzeniu jakiegoś samochodu. Śmierdziało tam potem i tłustym żarciem. 
Cicho jęknęłam. Porywacze zobaczyli, że się ocknęłam. 
Było ich trzech. Każdy umięśniony. Nie wyglądali na kogoś z kim można się wdać w rozmowę o pogodzie. 
Jeden z nich odwrócił się w moją stronę, mówiąc fałszywie słodkim głosem, że mam się nie bać, bo nic mi nie zrobią jeśli tylko będę współpracować.
Ale nie mogłam skupić się na jego słowach. moją uwagę przykuł brak jakiekolwiek osłonięcia twarzy. Widziałam ją doskonale. Mogłam ją opisać policji gdyby była taka potrzeba. A to mogło oznaczać tylko jedno- miałam nie dożyć jutra. Przerażona, osunęłam się na siedzenie i znowu zemdlałam.

Tym razem mogłam zidentyfikować to co mnie obudziło. Był to odgłos podobny pocieraniu kredy o tablice. Aż ciarki przechodziły człowieka. Nie wiem skąd wydobywał się ten dźwięk ale miałam dziwne wrażenie, że wydobywał się gdzieś zza ściany.
Byłam w jakiejś spelunie. Od lat nie była sprzątana, śmierdziało stęchlizną. 
Przez małe okienko widziałam jasne światło. nadal był dzień.
Porywacze nie pojawili się aż do wieczora, dając mi możliwość przeanalizowania tego co się stało. Nie miałam pojęcia dlaczego tu jestem ani gdzie jestem, ale nie zamierzałam siedzieć bezczynnie i się poddać. 
Próbowałam zrozumieć ich działanie. Czego mogli ode mnie chcieć? Może to tylko pomyłka? Ale kiedy tak zagłębiałam się we wspomnieniach zdałam sobie sprawę, że to nie może być pomyłka. 
Od kilku dnia miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Jakby czaił się gdzieś za krzakami i śledził każdy mój ruch. Nie przywiązywałam jednak do tego większej uwagi. To duże miasto. Dużo ludzi kręci się w okół naszego budynku. 
Byłam śledzona. A to oznaczało, że porwanie nie jest przypadkowe. 
Do głowy przyszedł mi tylko jeden powód jaki mógł kierować tymi przestępcami. 
Moja matka a dokładniej jej praca. 
Wielu ludzi straciło przez nią swoje majątki, rodzinę. niektórzy trafili za kraty. Odgrażali się,  zdarzały się listy z pogróżkami, ale na tym się kończyło. Aż do teraz. 
Zaczęłam zastanawiać się czy w ogóle ona wie co się stało. Pierwszy raz  życiu chciałam żeby zostawiła prace i zaczęła mnie szukać. 
Zaczęłam też myśleć o Drake`u. Czy wszystko z nim w porządku? Gdzie teraz jest? Nie chciałam żeby stało mu się coś złego. Nie mogłabym żyć z myślą że przeze mnie ktoś mógł stracić dziecko a ciosy jakie zadawał mu porywacz nie wyglądały na lekkie. 
Coraz bardziej zagłębiałam się w rozmyślaniach kiedy do pokoju wkroczył mężczyzna z którym się zderzyłam. 
-Przyniosłem Ci coś do jedzenia.
Chciałam krzyczeć. Do głowy przychodziły mi same obelgi, ale moje słowa zmieniały się w niezrozumiały bełkot, zagłuszony przez szmatę którą miałam na ustach. Zakneblowali mnie. żebym nie mogła kogoś wezwać. 
-Nie bulwersuj się tak. Mogłaś trafić gorzej. – Nie wiem co chciał przez to powiedzieć ale bynajmniej mnie to nie ucieszyło. Podszedł do mnie wolnym krokiem. Z  powątpieniem spojrzał na knebel. -Odwiąże go żebyś mogła to zjeść, ale nie waż się krzyknąć. 
Nie miałam zamiaru go słuchać. Gdy tylko węzeł puścił wydarłam się najgłośniej jak mogłam. 
-Pomocy! Błagam! Pomocy !
I wtedy dostałam w twarz. Czułam pulsujący ból na policzku. 
Zupełnie jak dzisiejszego ranka kiedy dostałam od matki Wściekałam się, że ucieka w prace zamiast spędzać ze mną czas. Moje pyskówki wyprowadziły ją z równowagi. Dostałam w twarz. I choć potem przepraszała i mówiła, że mi to wynagrodzi ja nie mogłam na nią spojrzeć. Nawet nie wiem kiedy z oczu popłynęły mi łzy.
Tak jak teraz. Dopiero kiedy ból zelżał uświadomiłam sobie że płaczę. 
-Czego chcecie?! Po co mnie tu trzymacie?!
Ale nikt mi nie odpowiedział .Porywacz znowu zakneblował mi usta i wyszedł z pokoju razem z moją kolacją, której wcale nie zamierzałam jeść. I wcale nie chodziło o to, że wyglądała tragicznie. Byłam głodna, mój żołądek domagał się jedzenia. Chodziło o strach przed tym, że mogli tam coś dorzucić.

~~*~~

Centrum Nowego Jorku, mieszkanie Crystal McCall.

-Próbujemy wszystkiego. Pani córka na pewno się odnajdzie.
Rose McCall, przygnębiona siedziała na kanapie. W dłoni trzymała zdjęcie Crystal. Miała wyrzuty sumienia z powodu tego co zrobiła rano.
Wiedziała, że odnalezienie Jej córki nie będzie łatwe. Była adwokatem, doskonale znała prawo. Porwania w tak wielkim mieście zdarzały się często i choć przysługiwało jej pierwszeństwo ze względu na pełnioną funkcję przez głowę przechodziła jej myśl, że może nigdy nie uda jej się odnaleźć córki. 
-Mamy zeznania tego chłopaka. Jest jeszcze kasjerka. Są nagrania z monitoringu. Pani McCall, odnajdziemy ją.- Detektyw przeszedł przez pokój i usiadł obok Rose. -Wszystko będzie dobrze. 
Lecz jego głos mówił za niego. Sam nie wierzył w swoje słowa. Adwokatka, spojrzała na niego mokrymi od łez oczami.
-Jak można porwać kogoś w tak wielkim mieście?- W jej głosie dało się słyszeć niedowierzanie i złość.
Detektyw Wood spojrzał na nią i opanowanym głosem odparł, że to wszystko przez wypadek na rogu ulicy. 
-Zeszło się mnóstwo ludzi. Nikt nie zwracał uwagi na to co dzieje się w pobliżu…Były 3 ofiary śmiertelne, gliniarze mieli pełne ręce roboty…
-A co z Drake`em? Gdzie On teraz jest?
-Chłopak jest w szpitalu. Porywacze  nieźle go skatowali, ale wszystko z nim dobrze. -Dodał widząc Jej wyraz twarzy.
-Widać On zrobił więcej niż Wy! 
-Proszę pani..
-Proszę mi powiedzieć, w którym szpitalu On jest. Chciałabym z nim porozmawiać.
-Wszystkim się już zajęliśmy, złożył zeznania…
-Który szpital? Chce z nim porozmawiać!
Detektyw nie był w stanie jej powstrzymać. Nie bez powodu pracowała w takim zawodzie. Doskonale manipulowała ludźmi. Była silną kobietą, która musiała odnaleźć swoją córkę.

(Przepraszam, że tak długo rozdział się nie pojawiał, ale miałam urwanie głowy. Mam nadzieję, że się spodoba. 
Szczęśliwego Nowego Roku)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz