I am the painted faces, the toxic kiss
Sowing of doubt, troll beneath the bridge
Come across
Death by a thousand cuts
Believe it, we live as we dream/scream…
(Nightwish – „Ghost River”)
26 grudnia 2011
Święta Bożego Narodzenia minęły Joyce bardzo szybko. Jednodniowa wizyta u rodziców i długie godziny spędzone w pubie, bo co jak co ale Nowojorczycy uwielbiają świąteczne posiadówki w lokalach ze szklanką dobrego alkoholu. Jeśli do tego jeszcze jest porcja przyjemnej dla ucha muzyki to już otrzymujemy pelen przepis na udane święta w Nowym Jorku.”Czarna Róża” przeżywała swój prawdziwy renesans i najwyraźniej trudy JJ i Jackie wreszcie się na coś przydały. W dni powszednie nie brakowało klienteli, a w dni wolne lokal znajdował się w stanie istnego oblężenia. Drzwi nie zamykały się, a kolejka do baru zdawała się nie mieć końca. Na dodatek panie właścicielki rozpoczęły udaną współpracę z kilkunastoma zespołami i wykonawcami solowymi, dzięki czemu codziennie można było posłuchać muzyki na żywo. Tego wieczora występował Matt Perrette, niezwykle utalentowany pianista, a wokalnie udzielała się jego świeżo poślubiona małżonka Annabeth. Repertuar świąteczny i całkiem spory tłumek rozleniwionych klientów, siedzących przy barze albo na kanapach, ze szklanką szkockiej w ręku. Joyce stała za barem i wkładała właśnie listki mięty do szklanek, kątem oka zerkając w stronę sceny. Jak oni ładnie ze sobą wyglądali. Pulchniutka blondyneczka w karminowej sukience i szczupły brunet w czarnym garniturze i koszuli pod kolor sukienki żony.
- Jayjee, nic się nie zmieniłaś, ciągle tak samo piękna – usłyszała męski głos niedaleko siebie, mówiący po francusku. Przy barze usiadł właśnie szatyn w skórzanej kurtce.
- Gabriel – mruknęła Joyce, podchodząc bliżej. – Co Ty robisz w Nowym Jorku? – Spytała, również w tym samym języku. Nie ukrywała, że spotkanie z mężczyzną nie było jej na rękę.
- Hmmm, postanowiłem Cię odwiedzić, nie cieszysz się? – Gabriel uśmiechnął się, po czym zapytał:
- Czy jest tutaj jakieś miejsce, w którym moglibyśmy porozmawiać bez świadków?
- Ja jestem w pracy, a nie na wakacjach, Gabrielu- odparła rudowłosa i odstawiła gotowe drinki na tacę jednej z kelnerek. Zwróciła się do jednej z dziewczyn:
- Lou, zastąpisz mnie przez chwilę?
- Masz pięć minut – warknęła, niezbyt przyjaźnie i zaprowadziła szatyna na zaplecze pubu. – Krótko i na temat – zażądała, krzyżując ręce na wysokości piersi.
- Jayjee, minęło półtora roku, porozmawiajmy normalnie. – Gabriel potarł dłonią kark, nieco zbity z tropu podejściem Joyce. No dobra, nie oczekiwał że rzuci mu się na szyję, no ale góra lodowa również nie była w jego przewidywaniach.
- Normalnie? Czyś Ty och*jał? – Jareau uniosła brew. – Czy Ty masz jakąś pieprzoną amnezję? – spytała z pretensją w głosie. – Nie pamiętasz co się wtedy stało? Mam Ci przypomnieć?
- Jayjee, proszę Cię, myślisz, że skutki tamtych dni nie trują mi życia do dziś? – Gabriel zagryzł dolną wargę i położył dłonie na ramionach JJ.
- Tym bardziej nie powinniśmy się kontaktować, dobrze o tym wiesz, że Ty i ja to równia pochyła do katastrofy. – Jayce zrzuciła jego dłonie i oparła się o ścianę. Wspomnienia z tamtych dni półtora roku temu wróciły do niej jak bumerang. Związek dwojga nienormalnych ludzi. Hektolitry alkoholu, spacery nocą po mieście, marihuana, często mocniejsze substancje i jedna noc. Noc, która na zawsze zmieniła ich życie…
- Dobrze wiesz, że śmierć Marka to nie była nasza wina. – Mężczyzna spojrzał na rudowłosą. – On po prostu skoczył…
- Tylko, że myśmy też wzięli to świństwo…
- Które on nam dał…
- To niczego nie zmienia. Człowiek na naszych oczach zeskakuje z mostu Brooklyńskiego i się topi, a my niczego nie możemy zrobić, bo jesteśmy zajęci rzyganiem po jakimś szajsie. Gabriel, do cholery, po co tutaj przyszedłeś? – JJ spytała z pretensją w głosie. – Minęło tyle czasu, wyjechałam do Paryża by zapomnieć, a kiedy już się z tym pogodziłam i nauczyłam się żyć normalnie to zjawiasz się jak duch przeszłości i rozdrapujesz stare rany. A mnie po nocach znowu zacznie się śnić ten sam sen, w którym szczęśliwy Mark stoi na krawędzi mostu, po czym mówi, że jest bogiem i zeskakuje. Chcesz mnie zniszczyć? Wtedy omal się nie przećpałam, więc może teraz byś miał więcej szczęścia?
- Joyce, przestań bluźnić. – Gabriel McQueen nie wiedział, jak ma się zachować. Najchętniej wziąłby to rozwrzeszczane babsko w ramiona, ale wiedział, że to będzie równoznaczne z tym, że ona wbije mu szpikulec do lodu w penisa. – Nigdy nie chciałem, żeby stała Ci się krzywda. Skoro nie potrafisz tego zrozumieć, to rzeczywiście. Lepiej będzie jak już pójdę i nie będe Ci zawracał głowy.
- Znasz drogę do wyjścia – mruknęła Joyce Jareau i kiedy mężczyzna wyszedł podeszła do lodówki i wyciągnęła butelkę wódki. Nalała sobie solidną porcję do szklanki i wychyliła duszkiem, krzywiąc się niemiłosiernie z obrzydzenia.
- Szefowo? JJ? – Usłyszała za sobą głos Lou. Odwróciła się w jej kierunku i uniosła kąciki ust w wymuszonym uśmiechu.
- Już idę – powiedziała i odstawiła szklankę na blat, po czym wyszła na salę pubu.
Where is the wonder where’s the awe
Where’s dear Alice knocking on the door
Where’s the trapdoor that takes me there
Where’s the real is shattered by a Mad March Hare…
(Nightwish – I want my tears back)
30 grudnia 2011, 5.45 okolice mostu Brooklyńskiego
Musiała tutaj przyjść. Po prostu musiała. Jakaś niewytłumaczalna siła kazała jej przyjść tutaj tuż po zamknięciu pubu. Zapewniła Jackie, że wróci w najbliższym czasie. Tylko musi się przejść. Potrzebuje powietrza.
Tak naprawdę nie zmrużyła oka od czasu rozmowy z Gabrielem McQueenem. To spotkanie podziałało na nią tak, jakby ktoś rozdrapał stare rany i posypał je solą. Wszystkie wspomnienia i uczucia powróciły ze zdwojoną siłą. Mówiąc szczerze była bliska prawdziwego obłędu. Nie spała, nie jadła, pracowała jak robot. Na szczęście Jackie była tak zaaferowana malowaniem i pracą, że nie robiła jej cyrku.
Joyce powiodła wzrokiem po budowli i rozpoznała ten fragment barierki, z której skoczył Mark. Przez chwilę miała wrażenie, że znowu widzi tego pulchnego blondynka, który zapewnia, że jest nieśmiertelny. Odwraca głowę w jej stronę i się uśmiecha. Prawdziwie uśmiecha. I skacze…
- Jayjee, wiedziałem że przyjdziesz. – Gabriel McQueen zaszedł Joyce od tyłu i odwrócił ją w swoim kierunku.
- Śledzisz mnie? – Zawarczała rudowłosa, poprawiając czarny płaszczyk, drugą ręką wycierając łzy z oczu.
- Nie, od jakiegoś czasu przychodzę tutaj każdej nocy – wyjaśnił, wsuwając dłonie do kieszeni. – Zastanawiam się, czy byłbym tak odważny jak Mark i skoczył.
- I jakie wnioski? – Spytała ironicznie Joyce.- Może takie że to była sztuczna odwaga napędzana niedozwolonymi środkami?
- Pamiętasz to? – McQueen wyjął rękę z kieszeni i pokazał dwie tabletki, które były aż nazbyt znajome. – Jeśli teraz to weżmiemy i skoczymy, to może raz na zawsze sobie wybaczymy. Rozumiesz?
- Zwariowałeś? – Zbulwersowała się Joyce. – Przecież ja nie umiem pływać, idoto! A co dopiero po jakichś prochach!
- No to bez nich – powiedział Gabriel i wyrzucił małe pastylki za siebie. – Zróbmy to, Joyce. Nie pozwolę Ci utonąć, zapewniam Cię.
- Jakoś mi się nie chce wierzyć, że East River to idealne miejsce do kąpieli w grudniu. Odpadam Gabrielu, już nie jestem taka jak wtedy. – Joyce spojrzała smutno na mężczyznę i odwróciła się by odejść.
- Jak chcesz, ja zamierzam skoczyć – stwierdził McQueen i w kilku susach przemierzył dystans do barierki i zgrabnie wskoczył na jej krawędź, na co serce Joyce zamarło. Jeśli druga osoba, która kiedyś coś dla niej znaczyła zginie przez ten cholerny most, to już będzie dla niej zbyt wiele. Musiała coś zrobić.
- Kurwa mać, Gabriel! – Zawołała przeraźliwie i szybciej niż kiedykolwiek podbiegła do barierki, wskoczyła na przęsło i chwyciła dłoń mężczyzny. Było już za późno, gdyż Gabriel skoczył pociągając za sobą Joyce. Chwilę później dwoje ludzi wpadło do East River z głośnym krzykiem…
So far or right beside me
So close but they can’t find me
Slowly, time forgets me
I’m lonely, only dreaming
I feel Immortal
I am not scared
No, I am not scared
I feel immortal
When I am there
When I am there…
( Tarja – „I feel immortal”)
- Joyce! Joyce, do cholery!
Głos Gabriela dochodził jakby z innego świata. Tutaj było ciemno. I zimno. Ani śladu światełka w tunelu czy wrażenia uchodzenia z ciała jak to opisują w książkach i pokazują w filmach. Była tylko ciemność. I chłód.
- Jayjee, na Boga! Nie rób mi tego więcej!- Zawował przerażony Gabriel, kiedy Joyce w końcu wykrztusiła z siebie połkniętą wodę i spojrzała na niego z jawną nienawiścią i strachem w oczach.
- Prawie… Mnie… Zabiłeś… Kutasie… – Stwierdziła Jareau, pomiędzy jednym atakiem kaszlu a drugim. Przez dłuższą chwilę usiłowała złapać oddech, aż w końcu opadła bezwładnie na ziemię chcąc zebrać siły.
- Weź też pod uwagę fakt, że koniec końców Cię uratowałem…
- Zabiję Cię przy najbliższej okazji… – JJ w końcu poczuła się na tyle dobrze by wstać i zacząć cierpieć z powodu przejmującego zimna. W końcu była całkowicie przemoczona. – O ile to zapalenie płuc na które zaraz zapadnę mnie nie zabije.
- Jutro wyjeżdżam do Oklahomy – palnął nagle Gabriel, podchodząc bliżej Joyce. Już mnie nie zobaczysz.
- I całe, kurwa, szczęście – warknęła JJ, po czym odepchnęła go od siebie i przyspieszywszy kroku wróciła na ulicę Nowego Jorku.
—-
No to tak: Wszystkim autorom i administratorkom życzę najlepszego w Nowym Roku!
Proszę również o zmianę zdjęcia Joyce na to: KLIK
Cytaty pochodzą z:
- Tarja – „I feel immortal” z albumu „What Lies Beneath”
- Nightwish – „Slow Love Slow” (tytuł noty), ”Ghost River”, „I want my tears back” z albumu „Imaginaerum”
Bless…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz