niedziela, 22 stycznia 2012

1863. Dobre miejsce, dobra pora.

Charlotte Connelly [Charlie]

20 lat. Pochodzi z Bostonu.

Studiuje fotografię, amatorsko maluje.




http://imageshack.us/photo/my-images/201/tumblrlwmr7eb2qo1qhi7c8.jpg/

Drobna dwudziestolatka, ubrana w odważne kolory, właśnie opuszcza taksówkę przed jednym z nowoczesnych budynków mieszkalnych.

Zamknęła za sobą drzwi żółtego pojazdu i dmuchnęła na grzywkę. Pod burzą tych, niezwykle ognistych włosów, kłębiło się tysiące marzeń. Do Nowego Jorku przyjechała je wszystkie zrealizować. Była ambitna. Zawsze dążyła do wyznaczonego sobie celu, bez względu na cenę.

Przez ostatnie zdarzenia, postanowiła, że na jakiś czas zatrzyma się u przyjaciółki. Potrzebowała odpocząć.  Zapomnieć o wszystkich nieprzyjemnościach. Zapukała ostrożnie do drzwi, a chwile później wyskoczyła z nich młoda kobieta i od razu rzuciła się Charlie na szyję. Znały się od zawsze. Dorastały w jednym mieście, chodziły do jednej szkoły. Były jak siostry, ale kontakt się urwał. Teraz chciały to wszystko nadrobić.

Amy podała przyjaciółce mocną kawę i usiadł naprzeciwko niej. Zmarszczyła brwi, tak jakby ją coś dręczyło.

- Coś nie tak? – spytała po chwili Charlie.

- Nie, tylko. Nie widziałyśmy się tyle lat. Co się stało, że tak nagle zadzwoniłaś?

Obu zrobiło się trochę głupio. Jedna odniosła wrażenie, że jej pytanie mogło wydać się niegrzeczne. Druga zmieszała się, ponieważ wiedziała, że pierwsza miała rację. Ruda powoli odstawiła kubek.

- Miałam ostatnio ciężki okres, o którym chciałam zapomnieć. Dostałam się tutaj na studia i… i wtedy pomyślałam o Tobie. – wytłumaczyła szybko wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. Amy skinęła głową, dając jej znak, że może palić. Zapaliła.

- Co się stało?

- No więc… em… Od czego zacząć? Może od tego, że gdy wyjechałaś poznałam faceta. Zaprosił mnie do Vegas i tak zwieliśmy ślub.

- Ej! To przecież świetna wiadomość! Gratuluje – wykrzyknęła Amy.

Charlie skinęła głową, gasząc przy tym do połowy wypalonego papierosa. Ręce jej drżały, do oczu napłynęły łzy.

- Rozwiedliśmy się.

I ponownie to zakłopotanie. Cisza, której żadna nie miała odwagi przerwać. Tak naprawdę Amy, bardzo cieszyła się z przyjazdu przyjaciółki. Często o niej myślała.

Nie wiedziała tylko, że Ruda jest w totalnej rozsypce. Nie miała motywacji by wstać, ubrać sięi coś zjeść. Najchętniej spędzała by całe dnie w łóżku, przykryta kołdrą po sam czubek piegowatego noska. Przestała nawet malować. A przecież malarstwo było jej pasją. Bardzo się zmieniła. On ją zmienił. Ten, który najpierw zbudował jej życie, a później zniszczył bez żadnych skrupułów. Nie umiała się z tym pogodzić. Nic dziwnego, w końcu był jej pierwszą, prawdziwą miłością. Po rozmowie z Amy, zamknęła się pokoju, gdzie miała spać. Usiadł na parapecie. Miała nadzieję, że to była dobra decyzja. Że jest w dobrym miejscu, o dobrej porze. Już sam przyjazd tu strawił, że częściowo wzięła się w garść. Jeszcze tylko praca. Obojętnie jaka. Ważne by zająć czymś ręce. By nie myśleć o przeszłości. Teraz liczyła się tylko przyszłość. Nie bała się jej. Czuła, że będzie dobrze. W sumie myślała, że gorzej już być nie może. Co na to wszystko jej rodzice? Od początku nie wierzyli w ten związek, dlatego też wiadomość o rozwodzie nie była dla nich zaskoczeniem. Odetchnęli z ulgą wiedząc, że nie mieli wspólnych dzieci.

Następnego dnia Charlie, umówiła się na 3 rozmowy w sprawie pracy. Na uczelni poznała kilka nowych osób i pod koniec dnia uśmiała się z jakiejś głupoty. Do był znak. Znak, że jest w dobrym miejscu, o dobrej porze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz