środa, 25 stycznia 2012

1864. Karmel, ciasto, święta krówka!

    Tak po prawdzie, tegoroczną zimę trudno było nazwać zimą. Inez zmierzająca w stronę postoju taksówek posłała kupkom śniegu będącymi swoistymi niedobitkami wrogie spojrzenie i poprawiła trzymany w dłoni transporter, do którego upchnięte zostały dwa koty. Co by było weselej, w jej torebce, w podziurkowanym do granic możliwości pudełku siedział chomik. I całe szczęście, że Grant posiadała tylko tyle zwierząt, gdyż w każdym innym przypadku raczej ciężko byłoby jej złożyć przyjaciółce niezapowiedzianą wizytę. O ile w ogóle można było tutaj mówić o wizycie; pani ratownik zamierzała bezczelnie wprosić się na cały weekend i doszła do wniosku, że Lea będzie z tego pomysłu zadowolona mniej więcej tak samo jak ona. 
    Wpakowawszy się do taksówki, Nezia oznajmiła, gdzie chce się dostać i po piętnastu minutach kluczenia przez miasto znalazła się na osiedlu domków jednorodzinnych, z których jeden należał do Lei i jej gromadki. 
Dwójka dzieci, babcia, pies, kot, fretka, chomik, papuga i jeszcze coś… Nie powinny jej zrobić różnicy dwa koty i kolejny gryzoń, prawda? 
    Ding dong. Diiiiiiiiing dooooooong.
    Tak, Grant uwielbiała maltretować dzwonki do drzwi.
    Zaś Lea nienawidziła, wręcz nie znosiła, kiedy ludzie wyżywali się w ten sposób na biednych dzwonkach, jednocześnie doprowadzając dredziowe uszy do stanu, w który aż błagały, by wcisnąć w nie koreczki; albo cokolwiek, co zniweluje ten denerwujący dźwięk. 
    Ding dong. Diiiiiiiiing dooooooong. 
    Mamrocąc pod nosem niecenzuralne słowa, zarzekając się, że normalnie ukręci niespodziewanemu gościowi głowę, szatynka z bojową miną otworzyła gwałtownie drzwi i już miała wykrzyczeć na całe gardło, że dzwonek nie powinien być maltretowany, ale stając oko w oko z Inez, zaniemówiła. Zamrugała tylko, mając głupkowatą minę, po czym rzuciła iście genialne: 
    - Nezia.
    - Strzał w dziesiątkę! – zawołała radośnie. – Wygrywasz dwa koty i chomika. No i mnie, tak przy okazji – dodała jeszcze i jak gdyby nigdy nic szatynkę wyminęła, przecisnęła sie przez próg i zaczęła okupować przedpokój, gdzie zrzuciła z siebie zbędne zimowe części garderoby. 
    - Wiesz? Zdecydowałam, że będziesz musiała się ze mną przez weekend pomęczyć. Bo pewnie i tak nie masz nic lepszego do roboty, prawda? A ja sobie nawet piżamkę przyniosłam, więc o nic się nie martw.
Słowotok w wydaniu Inez, rzecz bezcenna. Szczególnie że w towarzystwie Lei słowotok ten przybierał jeszcze bardziej nieogarniętą i pokręconą formę, niż to zazwyczaj bywało.
    Dredzia znowu zamrugała. Po czym, kiedy przyjaciółka skończyła już swój sławny i wszystkim znany słowotok, zerknęła na drzwi wejściowe, zupełnie tak, jakby chciała się czegoś upewnić. 
    - Ale ja nie mam tutaj napisane: przytułek dla zwierząt i Nezi. – Chociaż, jakby tak się nad tym zastanowić, to Lea prowadziła pewnego rodzaju przytułek dla zwierzaków; miała ich pod dachem tyle, że spokojnie mogła otworzyć małe zoo dla dzieci. Tak, dzieci też miała dużo; znaczy dwójkę, ale przy bliźniakach i tak człowiek ma wrażenie, że to czwórka. 
    - Masz jakieś wpisowe? – spytała, zamykając drzwi, co by zimno nie wpadło do środka. – Wiesz, co bym mogła spokojnie cię wpuścić. – Pomijając fakt, że Nezia sama do środka się wpuściła, to Lea za wpisowe uznawała jakieś dobre ciasteczka, krówki, no ewentualnie herbatkę karmelową.
    - A mam – oznajmiła Inez, gdyż wcześniej wszystko to dokładnie sobie przemyślała i wiedziała, że musi zastosować odpowiednią strategię. Jak na razie jednak wypuściła Leona i Kapelutka z transportera, po czym wyciągnęła pudełeczko z Łazikiem z torebki i rozejrzała się wokół nieco bezradnie.
    - Gdzie twój Łazik? – zagadnęła, chcąc swojego Łazika zakwaterować w klatce leowego chomika. Miała nadzieję, że przy okazji zwierzaczki się nie rozmnożą, ale z tego co pamiętała, miały prawdopodobnie tą samą płeć. A jak nie… No trudno, najwyżej założą hodowle chomików. Może jeszcze udałoby im się zbić na tym majątek? Taki jeden chomik kosztował w sklepie zoologicznym około siedmiu dolarów, w miocie przeważnie znajdowało się dużo małych, łysych i ślepych chomiczków… Grant potrząsnęła głową, przestając układać biznesplan i wręczając Dredzi pudełko, zaczęła przeszukiwać torbę w poszukiwaniu wpisowego.
    - Łazik bije rekordy w kołowrotku. Jeszcze chwila, a zacznie mi zasilać przynajmniej jeden pokój – ze śmiechem zabrała od przyjaciółki kartonik z chomikiem i zaglądając do środka, wydobyła małego potworka na światło dzienne i wchodząc do kuchni, zatrzymała się przy parapecie, gdzie stała klatka jej chomika.     - Łaziku mój… – zwróciła się do zwierzątka w ogromniastej klatce, które zapierdzielało w kółku. – …poznaj Łazika – dodała i wpuściła gryzacza do środka. – Te, Nezia wypakuj się i cho na herbatkę.
    Co brunetka mogła innego zrobić? Wypakowała się, a jakże, jak na razie niewielką torbę z rzeczami zostawiając w przedpokoju, gdzie raczej nikomu nie zawadzała. Wyciągnęła z niej tylko kilka fantów, wśród których znajdowało się między innymi ciasto. Ciasto korówkowe i Inez była niemalże pewna, że na jego widok Lea zapieje z zachwytu. 
    - Znowu dostanę ten wielki kubek? – spytała, przykryte jeszcze ciacho układając na stole, a kręcącym się po kuchni kotom rzuciła zabraną z domu myszkę, której ogon niegdyś stanowiły kolorowe piórka; teraz w miejscu ogona widniały zaledwie różnobarwne strzępki.
    - No ba. Litrowe kubki są genialne, praktyczne i nie muszę co chwila chodzić po dolewki – dredzia wyciągnęła z szafki dwa litrowe kubki, ale nie były to te same, których używała ostatnio. – I patrz, jakie mają kubraczki. – Kubki ubrane były w dwa kolorowe wdzianka, mające zapewnić herbatce dłuższą ciepłość.
    - Ty to masz same fajne rzeczy w tym domku – stwierdziła Inez, wygodnie rozsiadając się na kuchennym blacie. – A wiesz co? Myslałam nad małym remontem u mnie. Żeby na przykład jakoś ściany przemalować, nowe dodatki kupić… Coś zmienić. To w razie czego posłużysz mi jako tania siła robocza, dobrze? 
    Na bosaka, bo w domu było przyjemnie ciepło, jako że bliźniaki nie chciały w letniej temperaturze siedzieć, podeszła do kuchennego blatu, zainteresowana czymś innym niż Inez; jej nos wyczuł bowiem karmel i ciasto krówkowe. 
    - Możesz u mnie nawet tydzień siedzieć – stwierdziła i bezczelnie wpakowała palec do ciasta, próbując pysznych słodkości. – Feo ci pomoże, ja mogę dyrygować – powiedziała niewyraźnie, oblizując kciuka, ignorując radosne popiskiwania z klatki, gdzie dwa chomiki rozwalały kołowrotek.
    - Taka opcja też mi odpowiada – stwierdziła i idąc śladami przyjaciółki, również wpakowała palec w ciasto, dochodząc do wniosku, że przecież po co brudzić talerzyki i sztućce? 
    - Dobre – oceniła, z cichym mlaśnięciem palec oblizując i zerknęła na Leę, oczekując od niej podobnej opinii. – Słodkie do bólu, ale co tam. W końcu jesteśmy pogromczyniami słodyczy, co nie?
    I kiedy woda się zagotowała, Grant zeskoczyła z blatu i zalała dwie karmelowe herbatki, pomieszała ja zawzięcie i poleciwszy wziąć Dredzi ciasto, ruszyła do salonu, gdzie panował istny rozgardiasz. Hałasujące w klatce chomiki były niczym w porównaniu z tym, co działo się na puchatym dywanie. Fretka siedziała właśnie na Leonie, gdzieś obok kręcił się pies, a Kapelutek jak gdyby nigdy nic rozwalił się na notatkach Leu, co jakiś czas trącając łapką leżący w pobliżu długopis.
    - Nie sądzisz, że do tej wesołej gromadki powinny dołączyć moje bliźniaki i byłby piękny komplet? – Pytanie było retoryczne, bo Coralie i Jamie pewnie przewyższyli by swoimi pomysłami i harcami zwierzaki, a razem stworzyli by genialne połączenie. – O, i papuga się ożywiła – pacnąwszy na dywanie, od razu poczuła jak na kolana pakuje jej się kociak. Nie wiedziała tylko, czy to Inezwoy, czy może babciny.
    - A właśnie, gdzie one się podziewają? – Inez ustawiła herbaty na kawałku wolnej przestrzeni, jaki udało jej się znaleźć na stole, a że ciasto zostało w pobliżu szatynki, to również rozsiadła się wygodnie na dywanie, by mieć do niego zdecydowanie lepszy dostęp.
    Lea nie musiała odpowiadać przyjaciółce, bo właśnie wejściowe drzwi skrzypnęły, trzasnęły, a do domu z wrzaskiem, śmiechem i tupotem wpadły dwa bliźniaki: Coralie przekrzykiwała brata, a Jamie za wszelką cenę starał się ją wyprzedzić, przez co maluchy zaczęły rozpychać się po korytarzu. 
    - Oto i moje dzieci.
    - Wiesz co? Ten weekend to będzie nasz mały armagedon.

Lea

&

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz