piątek, 27 stycznia 2012

1866. Nadzieję mam, na lepszy świat.

Odgarnęła włosy z czoła i spojrzała w obiektyw wyginając usta w uśmiech, choć serce skręcało jej się z bólu. Flesz błysnął i zamieniła się miejscami z bratem. Uniosła aparat ustawiając go odpowiednio. Pstryk.
- Abigail, uśmiechnij się. Nowy Jork, nowe życie. – zrobił dwa skoczne kroki w jej stronę łapiąc ją w pasie i okręcając. Postawił kobietę na ziemi, żeby po chwili ojcowskim gestem ucałować w czoło. 
Wyrażany przez nią sceptycyzm udzielał mu się, choć zaprzeczał temu jak tylko mógł.
Żal i niepewność jutra, była wpisana w życie, czego ona się zatem obawiała? Nic więcej stracić nie mogła. Parsknęła cynicznym śmiechem, nieświadoma tego, że właśnie myśleli o tym samym, jedynie z innej perspektywy.
- Michaelu, jedźmy już, jestem zmęczona. – mężczyzna spojrzał na nią z wyraźnym wyrzutem. 
- Wiesz, czasem sobie myślę, że gdybyś się częściej uśmiechała, to wyszłabyś za mąż jeszcze przed czterdziestką. – odpowiedział wbijając tym samym siostrze nóż w plecy. Nie odpowiedziała wsiadając do samochodu z trzaskiem drzwi. Michael potarł dwoma palcami skronie. Po raz ostatni spojrzał na tablicę z oznakowaniem drogi i duży napis ,,Witamy w Nowym Jorku”. 
- Bądź nam schronieniem, proszę. – wyszeptał cicho, z nadzieją i lękiem.
Trzydziestoośmioletnia kobieta zalała wodą herbaty, gdzie uprzednio włożyła po saszetce herbaty. Postawiła je na ladzie. 
- Trzy dolary się należy. – oznajmiła młodemu studentowi. Herbata i ciastko, młoda ona i młody on. Zmarszczki na czole kobiety zdawały się pogłębić gdy przez wspomnienia, które przebiegły przez jej myśli. Chłopak rzucił na ladę należne pieniądze, i nie czekając na wydanie reszty, pomknął ku wybrance swojego serca. Uśmiechnęła się do siebie, widząc ich nieśmiałe spojrzenia.
Abigail zdecydowanie lubiła tę pracę, pomimo skojarzeń z więziennymi kucharkami, które jak ona, stały za ladą wydając jedzenie i napoje.
W uniwersyteckim bufecie rzadko panowała idealna cisza, wciąż ktoś przychodził, czy coś zjeść czy spotkać się z przyjaciółmi, nie umknął spojrzeniu kobiety. Obserwowanie ludzi stało się jej pasją, odkąd tylko opuściła życie za kratami. Tam wszystko było takie samo, w pasy.
Ludzie wyobrażali sobie więźniów w pasiakach, niczym ofiary obozów koncentracyjnych, i choć więźniowie ubrani byli w pomarańcz, to Abigaile nie dziwiło to wyobrażenie.
Wszystko było biało-czarne. Albo tak, albo nie. Mogłeś walczyć o swoje, bądź poddać się innym i żyć jako śmieć wyrzutków społeczeństwa.
Abi spędziła w więzieniu prawie dwadzieścia lat swojego życia, słuszny wyrok, słuszna kara. Bez buntu, z pokorą przyjmowała wyrok, a czas, który dostała na przemyślenia, wykorzystała dobrze. W dzień szyła i pracowała, zyskując dobre oceny, opisywała to, co działo się wśród pozostałych, osadzonych z nią kobiet. Po odsiedzeniu wyroku wydała książkę, podpisując się przydomkiem, który nadano jej w więzieniu – Krawcowa.
Każdy dzień spędzony za kratami uczył czego innego, życie przeleciało jej między palcami, z młodej dziewczyny stała się dorosłą kobietą, aby, gdy tylko wejdzie w średni wiek, opuścić więzienne mury i… zginąć w nieznanym i zapomnianym przez nią świecie.
Michael, Michael był jej opoką i ramieniem. Kochany braciszek…
- Zestaw obiadowy, poproszę. – z rozmyślań wyrwał ją głos młodej studentki, otrząsnęła się pobierając pieniądze i podając dziewczynie numerek.
- Za dziesięć minut powinien być. – odpowiedziała kierując swoje kroki do kuchni by złożyć zamówienie.

- Abi? – ktoś zapukał do drzwi i po chwili wszedł do sypialni. – Wychodzę, mam dziś ważne spotkanie. Minnie źle się czuje, zostaje w domu. – mężczyzna odsłonił zegarek na nadgarstku i zaklął cicho. – Lecę, bo się spóźnię. Do zobaczenia po południu, siostrzyczko. – ucałował jej szorstki policzek i dosłownie wyleciał z pokoju. 
Dwa kwadranse później postanowiła w końcu wyjść z pokoju, żeby zaparzyć sobie herbatę. Zmęczone, od ciągłego siedzenia przy maszynie plecy też prosiły już o chwilę przerwy. Stanęła pod drzwiami bratanicy i w ostatniej chwili wstrzymała się z pukaniem. Przystawiła ucho i nasłuchiwała.
- Weź, przestań… To totalna świruska. – usłyszała głos córki brata, szesnastoletniej Minnie. Najwyraźniej prócz niej, w pokoju znajdował się ktoś jeszcze. 
- Poważnie? Dlaczego? – drugi dziewczęcy głosik przepełniony był ciekawością i spragniony informacji.
- Nie wiem. – Abigail nie mogla tego zauważyć, ale nastolatka wzruszyła ramionami przeciągając usta błyszczykiem i odsuwając się na krześle odeszła od toaletki. – Ale czy ktoś kto spędził dwadzieścia lat w więzieniu może być normalny? – zapytała samej siebie siadając na łóżku i zakładając kozaki. Z pewnością szykowała się do wyjścia. – Jest powalona, siedzi tylko przy maszynie, w nocy coś bredzi, mało się odzywa, a jeśli to robi to tylko półsłówkami. Nie wiem czemu ojciec wziął ją do siebie. Dla takich jak ona powinny być jakieś ośrodki, co nie? Żeby nie zrobili komuś krzywdy. – zarzuciła kurtkę na ramiona.
- A co zrobiła takiego? 
- Zabiła mojego dziadka. – Minnie wypowiedziała te słowa z pogardą, nie dla tragicznie zmarłego, a dla tragicznie stojącej pod drzwiami kobiety.
- Żartujesz! 
- Nie, mówiłam ci, że ona jest jakaś powalona. – otworzyła drzwi, zamierając, gdy stanęła oko w oko z zapłakaną postacią: siostrą taty, trzydziestoośmioletnią kobietą, zabójczynię dziadka. 
Abi, zrywając się z miejsca, z którego jeszcze przed chwilą nie mogła się ruszyć, pobiegła do swojej sypialni i tam pozwoliła sobie na dalszy, cichy szloch.

Gubię się, ponad dźwiękową prędkością mam, 
zaraz się roztrzaskam w pył.
Niszczy mnie, tracę przytomnością, próbuję wstać, 
chyba nie nadaję się.
Kilka chwil, chcę mieć by, słuchać jak pada deszcz.


Abigail O’Marry

38 lat.
Prowadzi uniwersytecki bufet

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz