czwartek, 16 lutego 2012

1872. Początki nudne, wręcz banalne.

  Mnóstwo guziczków, przycisków, kabli i mikrofonów. Ludzi zresztą też nie braknie. Jeden coś podłącza, drugi lata w poszukiwaniutrzeciego, a czwarty z resztą opiernicza się w barze. W dodatku jeszcze kotbiega w około tego wszystkiego robiąc większe zamieszanie niż wszyscy tuzebrani. A co ja robię?  Siedzę czekającna zbawienie. Bo mogę teraz tylko liczyć na litość Boską, że ktoś wreszciesobie uświadomi, że to całe zgromadzenie nie jest po to żeby się bawić ,tylkozarobić pieniądze. A przecież każdy lubi pieniądze.

- Ogarniecie się czy nie? – wydarłam się jak opętana,wydając z siebie ryk wściekłości. Wszyscy spojrzeli na mnie szeroko otwartymioczami. Od tego całego zamieszania i napiętej atmosfery zaczęło mi się robićgorąco, więc zdjęłam moją beżową ramoneskę w bardzo energiczny sposób rzucającją na krzesło przy którym siedziałam.

- Młoda, opanuj się. Mamy jeszcze czas. Ty lepiej ogarnijtego kota, bo jak nasra na te kable to będzie jeszcze więcej do ogarniania. –niektórzy doskonale wiedzą jak zdenerwować człowieka. Kot, imieniem Karl, stałdokładnie obok mojego wspólnika Marka, którego od początku nie lubiłam za jegomaniery, a raczej ich brak, za styl bycia i podejście do pracy. Żeby być chamem,prostakiem i tak nie szanować swoich współpracowników, trzeba mieć talent. Aleto wszystko nadrabiał swoją profesjonalnością. Gdy zabierał się do pracy,zaczynał i dopóki nie skończył, nie przerywał na krok. Zasiadając do perkusji,robił show jakiego nikt chyba nie widział, był wirtuozem.

  Podeszłam do Marka, spojrzałam mu w oczy poczym schyliłamsię po Karla i wróciłam na swoje miejsce. Po chwili już wszyscy zajęli swojestanowiska, a ja ze spokojem odetchnęłam patrząc na ten idealny porządek wpracy.

- Skoro wszyscy na miejscach – powiedziałam do mikrofonu, byprzekazać zespołowi za szybą parę informacji, spoglądając jednocześnie nazegarek zapięty na moim nadgarstku – i czasu jeszcze jest sporo, to wydaje misię, że możemy w końcu zacząć. Edd, masz tekst? – chłopak skinął głową – całareszta ma nuty i wszystko co potrzeba ? – wszyscy jednocześnie kiwnęli głową. –Dobra, to w takim razie połamania pałeczek, kosteczek i języków. – odłożyłamkota na podłogę i skierowałam moje dłonie na blat z mikserem analogowym.

  Początkowo chłopaki grali jakieś smęty, przy którychodstawiałam tylko brudną robotę dźwiękowca. Tu pogłośnić, tam przyciszyć,poprzełączać i tyle. Zawsze miałam problemy z „bawieniem się” balladami, ale jaszczęście chłopcy dali mi pole do popisu, grając kawałki LimpBizkit. Popierwsze, głośniejsze i szybsze numery są łatwiejsze w miksowaniu, po drugie –kocham muzykę Limpsów.

  Od kiedy usłyszałam jak płynnie zespół przeszedł z piosenkiYoungTheGiant „My Body” na LimpBizkit „Gold Cobra”, uśmiech pojawił mi się natwarzy momentalnie, a głowa zaczęła się kiwać w rymtm utworu. Ręceautomatycznie przesunęły się na scratch, co jakiś czas na syntetyzator, amuzyka jakby sama zaczęła się odtwarzać w ten magicznie zmiksowany sposób. Całaprzyjemność w tym, że nie tylko mi to sprawia radość, ale też reszcie, któracieszy się tak samo jak ja – jakbyśmy byli dzieciakami, które dostały poduuużym lizaku.

  Graliśmy jeszcze mniej więcej do południa, cały czas kiwającsię, czy tupiąc w rytm muzyki, a gdy skończyliśmy, byliśmy zadowoleni ze swojejpracy jak nigdy dotąd. Każdy sobie gratulował wzajemnie, jakbyśmy dostalinagrody Grammy. Nagle ktoś rzucił pomysł, żeby uczcić ten owocny dzień wspólnympójściem do klubu. Wzięłam torebkę, Karla pod pachę i wszyscy razem poszliśmy„na miasto”. Los chciał, że poszliśmy akurat tam, gdzie wieczorami pracuję.Praktycznie wszyscy mnie tam znają, co raczej nie jest złe, ale nie lubię, gdyco druga osoba podchodzi i drze ryja „cześć, ja cie znam !”. Na szczęścietamten nocy, nie miałam „dyżuru”, co oznaczało, że do klubu przychodzili raczejludzie, którzy mojej muzyki nie słuchają. Karl został w garderobie, gdzie byłocicho i bezpiecznie, a ja z resztą upajałam się tą nocą. Szczerze? Nie jestem wstanie określić do której tam byliśmy. Na pewno było baaardzo późno, na ulicachnie było żadnych samochodów, a ja byłam w dużym stanie upojenia alkoholowego.Nie wiem jak dostałam się do własnego mieszkania, nie wiem jakim cudemdoniosłam Karla całego, ani jak się rozebrałam, a rzeczy były idealniepoukładane na krześle przy biurku. Obudziłam się z rana jakby obsłużona przezsłużbę, co wcale mi nie przeszkadzało. „Dzień jak co dzień” powiedziałam dosiebie głaszcząc kota i szukając zegarka. Nadszedł czas, żeby się ogarnąć. I toporządnie ogarnąć…

Alicia „Stina” Stinson (12.01.1990)


http://i44.tinypic.com/6fxcme.jpg

Dźwiękowiec i DJ’ka, od niedawna DJ’ka w jednym z nocnych klubów w Nowym Jorku

Dodatkowe informacje:

-pochodzi z Bostonu

- nigdzie się nie rusza bez swojego kota, Karla (
http://30.media.tumblr.com/tumblr_lvosw6igZs1qh79fwo1_500.gif

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz