niedziela, 26 lutego 2012

1876. Niektórzy uważają, że to tylko zauroczenie…

      Lot z nowego Jorku do Meksyku przebiegł bez zarzutów. Przy lądowaniu trochę trzęsło, ale to chyba normalne. 
Z niecierpliwością wyczekiwałam momentu kiedy moje stopy znowu dotkną ziemi. Mimo tego co mówiłam trochę bałam się latać. Szczęśliwym trafem miałam przy sobie Drake`a który dzielnie stał za mnie murem nie pozwalając abym wpadła w panikę. 
-Wielkie dzięki, że tutaj jesteś. Chyba sama nie dałabym rady tutaj dotrzeć.
-Oczywiście że dałabyś radę. Nigdy nie spotkałem takiej silnej dziewczyny, która przez tyle przeszła. Coś takiego jak wysokość  Cię nie zatrzyma. 
I właśnie tak rozmawiało się z tym chłopakiem. Na każdym kroku podkreślała jaka to niby jestem. Trochę mi to schlebiało, trochę onieśmielało. Jednak cieszyłam się, że mimo wszystko nadal przy mnie jest i tak o mnie myśli.

Była wszystkim co miałem. Była moim największym darem.

    Na lotnisku oczywiście nie zabrakło komitetu powitalnego. Nie mogłam uwierzyć, ze aż tylu ludzi zjechało się żeby się przywitać. Przecież mogli to zrobić w domu babci, który był wielką willą postawioną na wzgórzu, który akurat w tamtym miejscu są rzadkością. 
-Dużą masz tą rodzinę. 
-Przecież ci mówiłam. To tutaj są moje korzenie. Więc to tutaj jest moja rodzina. A Meksykanie mają to do siebie że za rodzinę uznają nawet sąsiadów. Zobacz- wskazałam na łysiejącego pana w czarnym podkoszulku z wielką uśmiechniętą głową – To pan Coldis. Miszka naprzeciwko. Jest stałym bywalcem w domu babci.
-Nadal nie mogę uwierzyć że darzysz swoją babcie takim uczuciem. To dość dziwne zjawisko kiedy zna się twoje podejście do matki.
-Cóż to chyba nie jedyna zagadka, którą kryje moja osoba.

Tajemnicza, piękna i zbuntowana. Taką ją zastałem. 

Tajemnicza, piękna i zbuntowana. Taką ją zapamiętałem.

-Babciu! – Podbiegłam do niskiej kobiety, która już szykowała ramiona w które czym prędzej wskoczyłam. Poczułam zapach świeżych kwiatów, owoców, zupełnie inaczej niż zwykłe zapachy starszych osób.
-Moja malutka Crystal…Jak Ty wyrosłaś.
    

Lubiłem te  ciągłe żarty. Uwielbiałem te ciągłe wygłupy. Ale nade wszystko kochałem te chwile kiedy pokazywała miłość swoim bliskim.

    To co  przeżyłam w ciągu tych dwóch tygodni w Meksyku poszerzyło moje horyzonty. 
Znowu poczułam się jak w domu. Poczułam się kochana. Poznanie zabytków kultury majów nie było dla mnie takim przeżyciem jak zgłębienie wiedzy na temat mojej rodziny. Dowiedziałam się mnóstwa nowych rzeczy. Usłyszałam dużo historii, które pewnie kiedyś wykorzystam w mojej własnej książce. 
Jednak najważniejszą rzeczą, którą przeżyłam w Monterrey była miłość. Miłość do chłopaka, który ciągle przy mnie jest mimo iż czasami tracę kontrolę nad sobą. Że czasami mam gorsze dni i każe mu się wynosić. 
Lecz on zawsze wraca. Wraca chociaż czasami zachowuje się jak drapieżna kocica, która zdolna jest wydrapać oczy aby tylko bronić swojego.

Właśnie tą dzikość w niej podziwiałem. 

Tą szaloną dziewczynę pokochałem.

    Niektórzy uważają, że to tylko zauroczenie. Ja uważam, że zauroczenie w moim przypadku nie istneje. Może i kiedyś źle na tym wyjdę. Może to prawda, że zakochuje się w nieodpowiednich facetach. 
Ale czy nie na tym właśnie polega bycie nastolatką? Na popełnianiu błędów? Szukaniu własnej drogi? 
Jeśli tak to musicie przyznać, że jestem stu precentową nastolatką.
    Drake, może i nie jest najseksowniejszym kolesiem na świecie ale czy wygląd rzeczywiście się liczy? Czy to co jest w sercu jest ważniejsze?
Kocham go za to kim jest. Kocham go za to że ze mną jest. Podziwiam go za tą jego wyrozumiałość, cierpliwość i uczciwość.

Bo to czego szukałem zawsze przy mnie było.

Dobrze że bez kłopotów się obyło.

Właśnie dlatego postanowiłam że ten związek przetrwa. Przeszliśmy przez rzeczy, które trudność sprawiły by niejednemu dorosłemu. Właśnie dlatego powinniśmy nazywać się szczęściarzami.

Crystal była właśnie tą jedyną. Potrafiła sprawić, że w najbardziej pochmurny dzień uśmiech nie będzie schodził z mojej twarzy. Sprawiła,  że przestałem ukrywać się w swojej skorupie. Swoim małym domku, gdzie zło przestało istnieć. To ona nauczyła mnie walczyć. To ona udowodniła, że w świecie tak okrutnym można znaleźć coś co zmieni Twój światopogląd. To właśnie jej zawdzięczam to jaki teraz jestem. 
Kiedy dwa lata temu przyszło mi spotkać ją po raz pierwszy wiedziałem, że nie jest to zwykła dziewczyna jakich mnóstwo. Jednak za długo zwlekałem z decyzją co zrobić. Los zdecydował za mnie. Jednak Fortuna czasami naprawia to zepsuła i na nowo łączy ludzi. Za tą możliwość bardzo Jej dziękuje.

(No to by było na tyle. Wiem krótko, ale czasu teraz jest żebym sobie tego życzyła)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz