- Sutton pospiesz się! Spóźnimy się przez ciebie na samolot!
- Spenc… Wyluzuj. – Siedząca na wielkiej walizce dziewczyna spojrzała na siostrę. – Pomogłabyś mi lepiej… – Stęknęła zmieniając pozycję i próbując po raz kolejny zamknąć walizkę.
- Wypakuj połowę i nie będzie problemu.
- Spencer! Tu są same najważniejsze rzeczy! I to nie wszystkie… – Brunetka po paru minutach walki z zamkiem błyskawicznym w walizce wreszcie odetchnęła z ulgą. – Komu w drogę, temu czas… – Z szerokim uśmiechem przeszła przez swój pokój i stanęła obok siostry przed lustrem w holl’u – Spenc… Spóźnimy się.
„Hakuna matata” było mottem Sutton Hastings od kiedy tylko przyszła na świat, czyli ponad 19 lat. Drobna brunetka o czarnych oczach, w których niezależnie od pory dnia jarzyły się wesołe iskierki, uważała, że zamartwianie się o najdrobniejsze rzeczy i bycie zawsze grzeczną, uprzejmą i miłą dla wszystkich nie leży w jej naturze. Sutton miewała humorki, była nieco nieogarnięta, jak kot chadzała własnymi ścieżkami i w tym właśnie tkwił cały jej urok…
Gdy w dzieciństwie ktoś pytał ją co zamierza robić jak dorośnie, odpowiadała z szerokim uśmiechem – Wszystko. – I nie uważała za konieczne rozwijać swojej wypowiedzi, dla niej wszystko znaczyło po prostu… Wszystko. Począwszy od pieczenia ciasteczek, a skończywszy na podróży na księżyc.
- Spenc… – Starsza, co prawda tylko o 5 minut ale jednak starsza, z sióstr Hastings zsunęła ciemne okulary ze zgrabnego noska przyozdobionego trzema piegami i rozglądała się z zachwytem w oczach po mieście, gdy taksówka wiozła je do apartamentu ojca. – Tu jest niesamowicie…
Spencer z niechęcią musiała przyznać siostrze rację, od opuszczenia lotniska Nowy Jork zaczynał jej się coraz bardziej podobać. Choć wcześniej to miasto kojarzyło jej się tylko z ojcem, który zostawił matkę gdy obie z Sutton były jeszcze małe. A myśl, że ma tu mieszkać przez najbliższe dziesięć miesięcy, jak nie więcej, wydawała jej się nie do zniesienia. Najbardziej jednak nie mogła pojąć tego, dlaczego Sutton była tak zachwycona pomysłem mieszkania w NY i uczęszczania do jednego z tutejszych college’y.
Spencer była tą poważniejszą, grzeczniejszą i, jak sama uważała, nudniejszą z sióstr Hastings. Zawsze robiła to co należało, niczego nie odkładała na później, a sąsiedzi podawali ją za wzór swoim dzieciom. Spencer Hastings – przewodnicząca liceum, do którego chodziły razem z Sutton, wolontariuszka i piątkowa uczennica ale to Sutton była ulubienicą wszystkich, przynajmniej tak uważała Spenc, bez szczypty zazdrości, po prostu stwierdzała fakt.
- Moje maleństwa! – Sutton rzuciła się w otwarte ramiona ojca, Spencer stała obok taksówki przyglądając się tej scenie z dość obojętną miną, a gdy ojciec, nadal ściskając jedną z córek, wreszcie na nią spojrzał podeszła i szybko go uścisnęła, by parę sekund później odsunąć się parę kroków.
- Miło Cię widzieć, tato. – Powiedziała uśmiechając się dość sztywno.
- Tato! Naprawdę nie masz pojęcia jak się cieszymy z tego, że będziemy z tobą mieszkać. I Nowy Jork… Tu jest tak… Tak… – Sutton uśmiechnęła się szeroko.
- Sutton chciała powiedzieć, że to miasto jej się podoba.
- A tobie, Spencer? – Ojciec spojrzał na nią z ciekawością. Wiedział, że córka nadal ma do niego żal za to, że odszedł od ich matki. Dziewczyny, mimo iż fizycznie tak podobne, bardzo się różniły, miały zupełnie odmienny sposób patrzenia na świat i pojmowania otaczającej je rzeczywistości.
- Może być. – Spenc wzruszyła lekko ramionami.
__________________________________
19 letnie bliźniaczki, uczennice NYC, Sutton jest na wychowaniu fizycznym, a Spencer na geografii
zdjęcie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz