Dziewczyna wysiadła z samochodu. W ręce trzymała niewielkich rozmiarów walizkę, a mężczyzna idący za nią trzymał resztę jej bagażu. A trochę tego było; Cztery wypchane do granic możliwości, wielkie walizki, z czego dwie były na kółkach, dzięki czemu przeniesienie tego wszystkiego naraz stawało się bardziej realne.
Brązowowłosa uśmiechnęła się czując, jak pierwsze promienie słońca muskają delikatnie jej twarz.
Witaj Nowy Yorku, pomyślała. Weszła do starej, obdrapanej kamienicy, i odszukała na drzwiach numeru 15. Mieszkanie mieściło się na pierwszym z czterech pięter, co ucieszyło Esther, bo w kamienicy nie było windy, a ona należała do osób leniwych.
Dziewczyna postawiła walizkę na podłodze, sięgając do torebki w poszukiwaniu klucza.
- Cholera, gdzie on jest? – Warknęła. Chciała bowiem jak najszybciej zobaczyć mieszkanie, w którym spędzi kilka najlepszych lat swojego życia. W przypływie gniewu wywróciła torebkę, wysypując jej całą zawartość na wycieraczkę.
Telefon, okulary przeciwsłoneczne, chusteczki, błyszczyk… Są i klucze.
Esther, nie zważając na zawartość swojej torebki na wycieraczce, szybko przekręciła kluczyk i weszła do środka. David szybkim ruchem zgarnął rzeczy z wycieraczki wkładając je do czarnej, skórzanej torebki, po czym wszedł za Esther, bo też był ciekaw jak będzie wyglądało mieszkanie zamieszkiwane przez jego siostrę. Uznał, iż kwiecista tapeta w przedpokoju nie pocieszy się długo swoją działalnością, gdyż jego siostra zagraci ściany swoimi obrazami i zdjęciami, których miała setki.
- Jak ci się podoba? – Zapytał David, stawiając walizki obok dużego lustra.
- Jest… – Dziewczyna zawahała się. Jej brat był najbardziej nadopiekuńczym człowiekiem jakiego znała. Nie przeszkadzało jej to w jakimś znacznym stopniu, jednak często nie mogła wyrażać przy nim swojego zdania, ponieważ David brał sobie do serca wszystko, co powiedziała. Dosłownie. Gdyby kazała mu skoczyć z dachu, z pewnością by to zrobił. – Jest świetnie.
Weszła do kuchni. Nie była zbyt duża, miała może z kilka metrów kwadratowych. Na tle żółtych ścian ustawiony był blat, szafka, lodówka i kuchenka. Resztę miejsca zabierał biały stół, przypominający bardziej deskę do prasowania.
Łazienka również nie odznaczała się niczym szczególnym. Było w niej jeszcze mniej miejsca niż w kuchni, ale Esther jakoś szczególnie to nie przeszkadzało. Czarna podłoga podkreślały ciemne kafelki wyłożone do połowy białych ścian. Dziewczyna dziękowała w duchu za swoje sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, bo gdyby mierzyła więcej, z pewnością nie zmieściłaby się do wanny zajmującej całą ścianę przeciwległą do wejścia.
Obok ustawione były już tylko umywalka, i Bóg wie jakim cudem – zmieściła się też pralka.
W sypialni nic ciekawego do oglądania nie było. Dwuosobowe łóżko, biały, puszysty dywan i biała toaletka, na tle pastelowo pomarańczowych ścian.
Salon. I tu, jak w poprzednim pokoju, nie było zbyt wiele do oglądania. Białe ściany, czarna kanapa, a naprzeciw niej czarna meblościanka i płaski telewizor, o kolorze łatwym do zgadnięcia.
I na końcu najlepsze – Przedpokój, korytarz, jak kto woli. To tu Esther planowała zrobić swoją prywatną wystawę zdjęć. Te czarno-białe idealnie kontrastowałyby z tapetą w kwiatki, której zresztą i tak zamierza się pozbyć.
- No, na ciebie już czas. – Zwróciła się do brata.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Idź sobie. I dziękuję. – Odparła, wypychając go za drzwi.
Przytaszczyła walizkę do sypialni, z zamiarem powkładania ubrań do szafy.
- Chwila, chwila… To moje pierwsze chwile samodzielnego życia w Nowym Yorku. Mam wiele innych, ciekawszych zajęć… – Przemknęło jej przez myśl.
Gwałtownie wstała z podłogi i pobiegła na balkon, jak gdyby jej sypialnia płonęła żywym ogniem.
Słońce zdążyło już całkiem wyjść za horyzont. Ulice Nowego Yorku wypełniły się ludźmi śpieszącymi do pracy. Gdzieś w oddali dało się słyszeć muzykę z dopiero co otwartych barów i kawiarni, a w powietrzu unosił się słodki zapach kwiatów.
Widok z balkonu dawał jej widok na całkiem niezły kawałek Nowego Yorku. Jak dla niej, najpiękniejszy kawałek. Nowy York napełniał ją dziwnym optymizmem. Esther była realistką, no, i może miała w sobie coś z pesymistki, a więc gardziła pozytywnym myśleniem. Teraz jednak chciała krzyczeć z radości, skakać i biegać. Powstrzymała się jednak, uznając że to niezbyt dobry pomysł. W każdym bądź razie, bardzo się cieszyła.
Wdrapała się na poręcz balkonu, Bóg jeden wie jakim cudem utrzymując się na niej.
- A więc tak teraz wyglądać będzie moje życie.
No cóż. Poczekamy, zobaczymy.
„Zawsze trzeba wiedzieć, kiedy kończy się jakiś etap w życiu. Jeśli uparcie chcemy w nim trwać dłużej niż to konieczne, tracimy radość i sens tego, co przed nami.”
~Paulo Coelho.
Zdjęcie
Esther Veline Harrison.
Lat 23, asystentka fotografa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz