czwartek, 22 marca 2012

1882. Opowieści z worka.

- Nikt nie wie, że jest nas dwoje. Znaczy, no bez przesady… Wie tylko ta kobieta, co codziennie jęczy, że moglibyśmy wreszcie opuścić jej ciało. Wie taki Pan, co ciągle gada do brzucha. Codziennie wieczorem, ale to chyba jakaś zabawka, bo mnie to się wydaje, że jest daleko. Wie jakaś kobieta o radosnym głosie, która codziennie nazywa nas swoimi ukochanymi wnuczkami i nie może przestać gaworzyć, chociaż to takie dziecinne…

- Nie pchaj się tak, bo mnie zmiażdżysz!

- Dobra, wybacz nadobna panienko… Tobie trzeba chyba naprawdę salonu. Ja tak szybko nie zniknę, bo chyba wychodzimy razem, no nie?

- Z Tobą to nigdy. Już wiem, że będę Cię nie lubić..

- Jasne, powtarzasz to już dwa miesiące i dalej przymilasz się kiedy chcesz wyegzekwować sobie trochę miejsca w tym ciasnym worku.

- Właśnie, czemu ona nas tu tak trzyma? Nie ma jakiegoś łóżka? No przynajmniej dwóch, bo moje kości potrzebują trochę przestrzeni. Jak pępowinę kocham, kiedyś to zgłoszę jako jawne zaniedbanie!

- Nie gadaj, że Ci tak źle, niedługo Cię stąd wykopię, haha! Właśnie, na czym to ja… Ahh tak. Niwiele osób wie, że my się tu tak gnieździmy. To w sumie fajne, ale mi już brakuje człowieków. Taki pewnie jestem ładny, że chcę, żeby mnie ktoś podziwiał. Tylko bez szczypania za policzki!

- Zapomniałeś jeszcze o tej dziewczyneczce co nas głaszcze wieczorami, zarodku przeklęty!

- Bujaj się płodzie, daj spokój. Ja tu udzielam wywiadu dla potomnych… O, znowu! Haha! Właśnie, i zastanawiamy się tu tak z nadobną panieką kiedy zrobić wielkie BUM i wyskoczyć z worka. Siedzimy tu już trochę i szczerze powiedziawszy mamy tego po dziurki w nosie. Ja pukam codziennie, ale nikt jakoś się nie kwapi, żeby nas wyciągnąć. Zamiast tego rankami słuchamy jakiejś wyjątkowo dennej muzyki, co to niby puszcza jeszcze jeden Pan. Taki tam, przychodzi czasami. Jakiś brat, albo coś w tym stylu. No nie nasz oczywiście, ale jakiś kogoś brat. Myśli on chyba, że nas to cieszy! A niech go grom!

- Stul dzióbasa messer. Nie mów tak brzydko. A jak on Ci będzie kiedyś dawał kieszonkowe?

- Przysięgam. Przysięgam na wszystkie świętości, że jak oni nie wyjdą do jutra, to sama się rozkroję i je wyjmę. Mam dosyć. Dosyć, rozumiesz? Łatwiej mnie przeskoczyć niż obejść.- Gwoli ścisłości rozdrażniony głos należał do nikogo innego jak do Matilde. A rubaszny śmiech chwilę potem- Do jej kuzyna. No tak, no tak! Faceci! Typowe! Nigdy nie byli w ciąży i się tylko śmieją. A ponosiłby tyle kilogramów w macicy, to by dopiero miał szkołę życia!
- Hormony..- Mruknął tylko Christian i odruchowo ukrył się za fotelem. Było to chyba najlepsze rozwiązanie jakie mu przyszło do głowy, zważywszy na fioletowe limo na prawej powiece. Autor? Tysia. Narzędzie? Drewniany świecznik. Powód? Hormony. Nic dziwnego, że facet się po prostu obawiał o swoje życie. 
- Sam jesteś hormony. Nie będę siedziała w domu. Idziemy gdzieś. Do kina, albo gdziekolwiek. Na lodowisko. Do parku. Albo jedziemy za miasto. Albo do Michelle. Albo do Was. Taak, jedziemy do Was!- Zadecydowała ciemnowłosa i z trudem podniosła się z fotela, przywdziewając na siebie kremowy sweter. Zamiast grzecznie poczekać na zgodę mężczyzny jedynie wpakowała sobie kluczyki do samochodu do kieszeni i postanowiła zrobić najtrudniejszą rzecz dzisiejszego dnia- Włożyć buty. Widzący to Christian jedynie mruknął coś pod nosem, podrapał się po nosie, pomógł siostrze i narzucił na siebie płaszcz. O tak, jeszcze drugi, dla własnej, przebrzydłej kuzyneczki.
- I ja prowadzę.- Stwierdziła Tysia, pokazując mu pęk kluczy w dłoniach. Zanim jeszcze twarz mężczyzny zrobiła się czerwona, kobietka sprytnie się odsunęła i schowała je w kieszeni, blokując się rękami. I nie, oczywiście, że nie chodziło tu o fakt, że teoretycznie Matilde może eksplodować dzieciakami w trakcie jazdy. Chodziło o to, że znowu trzeba było regulować siedzenie kierowcy, czego Williams nie znosił. Prawie tak bardzo jak kurczaka.

- Już, teraz, natychmiast!

- Czekaj głąbie, nie możemy teraz. To musi być taki element zaskoczenia.. Nie wiesz jak to robią? Tak słyszałam, że to w takich momentach, w których się nikt niczego nie spodziewa. Dosyć zabawnych, albo ekstremalnych. Ja jestem Twoją lepszą połówką w tym worku, to ja decyduję. Koniec kropka.

- Wredna jędza, nikt Cię nie będzie lubił…

- Mów mi tak jeszcze!

Siedzenie wyregulowane. Najpierw brzuch, potem Tysia, a z boku Christian, którego wyraz twarzy wahał się między rozdrażnieniem i złością, a obawą i lękiem o nagły, niespodziewany poród.  Matilde jednak uodporniła się na tyle, by ignorować zachowania swojego kuzyna i mieć na Williamsa wyspacerowane. Mimo to oboje uśmiechnęli się pod nosem, kiedy do ich uszu dotarł szorstki, mocny dźwięk silnika samochodowego. Tysia zrobiła piękną rzecz i wyjechała z parkingu, kierując się w stronę domku wielkiej rodziny Williamsów. Radio gra, ciepło jest, słońce świeci, żyć nie umierać.. Właśnie. Żyć!
- Baba za kierownicą. Ja czuję, że dzisiaj to się beznadziejnie skończy..- Stwierdził cicho Williams i szybko zapiął pasy, przytulając ogolony pliczek do szyby samochodowej. Z nadzieją, że jakoś przeżyje babską jazdę. Całkiem szybką babską jazdę…
- Pewnie, właśnie mi wody odeszły.- Odgryzła się jedynie Tysia, nie odwracając wzroku od jezdni. Christian nawet nie śmiał na nią spojrzeć, jedynie po tonie jej wypowiedzi mógł wywnioskować, że to tylko kolejna riposta ciężarnej kobiety, nic więcej. Na szczęście. Dzięki Ci Boże!

- Fajnie, kłócą się o nas. I coś burczy, to pewnie jedziemy samochodem, nie?

- Ty cokolwiek wiesz o samochodach, madame?

- Uciekaj do kąta głąbie. Pewnie, że wiem.. Co myślisz, żeby zrobić im mały żarcik? Nie ruszaj się na razie, dobra? Przez chwilę jesteśmy idealnie spokojni. Nawet palcem, głąbie!

- Za te wyzwiska będę Cię maltretował, tam na zewnątrz. Wykopię Cię stąd. Albo lepiej, wyjdę pierwszy i trochę Ci dołożę. Zobaczysz, to za te wszystkie miesiące..

- Oj zamknij się i po prostu się nie ruszaj.

- Już.

- Już.

- Już?

- Jeszcze chwila.

- Noga mi drętwieje, już nie mogę!

- Jesteś kompletną marudą! ale HELL YEAH, TERAZ, JUŻ! Do zobaczenia na zewnątrz mięczaczku, idę pierwsza!

- NIEEEEE, UMRZYJ W BOLEŚCIACH!

- Christian.. Chcesz usłyszeć dobry kawał?- Spytała po chwili Matilde, skupiając się na prowadzeniu samochodu i nie zabiciu czterech osób. Niewinny uśmieszek pod nosem, pełen wewnętrznej ulgi był jakoś dziwnie przekonujący, bo Williams tylko pokiwał głową, oglądając lico kuzynki w lusterku. – Puk puk?
- Kto tam?
- Bliźniaki!
- No czego te hormony nie robią z ludźmi.. Na mózg Ci się rzuciło dziewczyno.- Odpowiedział tylko zdenerwowanym głosem blondasek i wzruszył ramionami, wyciągając z kieszeni płaszcza swojego Ipoda.
- Żeby było śmieszniej Williams, to wody mi odeszły. I prowadzę. I nie ruszę się stąd, bo jak wstanę, to urodzę je na ulicy.- Odpowiedziała całkiem spokojnie jak na rodzącą kobietkę przystało Tysia, zanim jeszcze na jej drobnej twarzy pojawił się grymas bólu.
- Co, gdzie?- Spytał zdezorientowany Christian i mętnym wzrokiem spojrzał na kuzynkę, doszukując się jakiejkolwiek formy żartu. Zamiast tego mógł upewnić się dzięki kilku faktom, że siostra skończyła z głupimi żartami i naprawdę rodzi, prowadząc samochód.
- Ty jesteś nienormalna! Nienormalna! Musimy się przesiąść, natychmiast! Nie możesz prowadzić, nie wiesz nawet jak dojechać do szpitala, zaraz dzieci spadną Ci na pedały, będzie bieda! Zatrzymaj się, ale już! Boże, może po taksówkę? No czemu przyspieszasz? Zatrzymaj się, jak Cię błagam, kobieto! Mam zawał, mam zawał!- Wariactwo. Do tego stopnia, że przerażony, męski pisk zagłuszył w radiu samą Mariah Carey. Tylko Williams umiał dokładnie tak.
- Włącz mi jakiś gps, żebym wiedziała gdzie będzie najbliżej. Zadzwoń do Michelle i koniecznie do Anthony’ego, by rezerwował pierwszy lot bo mu w boleściach dzieci rodzę. Nie bądź baba, mięczaku..- Stwierdziła dziwnie… Nie, bardzo dziwnie Tysia, która raczej była w amoku, a nie właśnie rodziła bliźniaki, siedząc na miejscu kierowcy. Ba, jechała całkiem spokojnie. Tylko Christian wił się z przerażenia na siedzeniu obok i już zaczynał obgryzać paznokcie. Macia widząc kolejną kobietkę obok siebie westchnęła cicho i zabrała mu telefon z ręki, wybierając najpierw numer męża. 
- Bliźniaki Ci rodzę, więc rezerwuj lot do NY. I kup coś mocniejszego, bo Christian wariuje.- Powiedziała tylko do słuchawki i nawet nie czekała na potwierdzenie. Po prostu wybrała drugi numer, zerkając na jezdnię.- Cześć mamo. Nie mogę zbytnio gadać, bo rodzę i prowadzę, a Christian zaraz zwymiotuje z przerażenia, więc.. Oj wiesz co robić chyba, nie?- Również żadnego czekania na potwierdzenie. Tysia rzuciła telefon na tylne siedzenia, skupiając się bardziej na drodze, niż na kolejnych skurczach, które owładnęły jej ciałem. Tylko Williams trząsł się jak osika. Christina Williams, kolejna baba w rodzinie Williamsów!

- Jezu, myślałem, że to będzie szybko.. O tako o. BUM i wyjdziemy, będziemy podziwiani. Czerwony dywan, flesze i te sprawy.. Ostatnio nawet ćwiczyłem różne pozy!

- Przestań gadać głupoty, tylko się posuń! To nie jest takie łatwe! Tu się nie mieści więcej niż mój palec, jak ja mam się tędy przecisnąć? Może jest jakaś inna droga, co? Szukaj, a nie pozujesz, modelu od siedmiu boleśni!

- Naiwna jesteś, jak tu nie ma żadnej innej drogi. Ciśnij się i już. Co jak co, ale to akurat potrafisz. AU! Za co?

- Za kobyle caco. Byś pomógł, to może szybciej by poszło! I tak już nici z kompletnej niespodzianki, samochód stanął. Chyba dojechali do tego szpitala, czy jakoś tam..

- To nic, ciśnij się dalej. Może pomóc?

- Ja tylko rodzę, to nic takiego. Poprosiłabym wózek dla kuzyna, bo ona chyba nie ustanie na własnych nogach.- Stwierdziła dziwnie spokojna, może nawet apatyczna Tysia do przemiłej, czarnoskórej pielęgniarki, która… Zdecydowanie nie pierwszy raz widziała mężczyzn w stanie przedzawałowym. Uniosła jedynie lekko brew, widząc, że Christian nie prowadził, a siedział obok. 
- Dwa wózki! I jakieś leki uspokajające, bo Pan zaraz umrze ze stresu!- Stwierdziła miła pielęgniarka do dwóch sanitariuszy, którzy wymieniali właśnie drobne uśmieszki, widząc mężczyznę, który właśnie rodził dzieci i kobietę, która dostawała z tego powodu zawału. Miła to była zamiana ról.

- To będzie już z pół dnia, dalej nie możesz wyleźć?

- No nie, nijak się nie da.. Przeklęty ten worek. Halo, człowieki! Wyciągnijcie nas, ile można tak męczyć?!

- Daj mi to, odsuń się księżniczko. Ja się sam wypcham i zrobię Ci przejście. Przy okazji zobaczę, czy może jednak nie warto zawrócić z powrotem do worka.. Sama wiesz, tam wcale może nie być tak fajnie, nie?

- Mam nadzieję, że jedynie krzykniesz, żebym została i czlowieki nie dadzą Ci tu wleźć znowu. Będę miała ciszę, spokój, dużo miejsca…

- Typowa materialistka. To idę. Do rychłego nie-zobaczenia!


- Ale pulchne. Patrz na te ręce. Widzisz to? To na pewno po Ledgerach, Anthony takich nie ma.. Mam cichą nadzieję, że oboje odziedziczą więcej Sanwortha niż Tyśki. Sama rozumiesz..- Taki konspiracyjny szept nie mógł należeć do nikogo innego, jak tylko do Williamsa, który naszprycowany lekami chyba wydobrzał. Cichy, kobiecy śmiech był raczej bardziej Michellowaty, ale to przecież nic pewnego. W sali panował kompletny mrok. Albo to po prostu Matilde nie otworzyła jeszcze oczu? Uchyliła jedną powiekę, drugą, ale nie oślepiło jej mocne światło. Przyjemny półmrok, wskazujący na wczesny wieczór.
- Bujaj się..- Chrypnęła tylko i rzuciła kuzynowi pogardliwe spojrzenie. Chciała od razu opowiedzieć matce o tym jak strasznie-bardzo-męski-Christian-Williams ześwirował w aucie, ale jakoś nie miała na to siły. Poza tym była bardziej zainteresowana dwoma brzdącami leżącymi w łóżeczkach. Chyba byli zadowoleni, ale skąd miała się dowiedzieć, skoro smacznie spały?
Poza tym w drzwiach stanął właśnie mężczyzna, który przegapił narodziny swoich dzieci. Z kwiatami i butelką whisky dla Christiana. A za nim wielka rodzina Williamsów, czekająca z niecierpliwością na zobaczenie małych bobasów.

- Żadnych fleszy, czerwonego dywanu.. Ciebie też tak oślepili na wejściu i kazali Ci płakać i krzyczeć?

- Te człowieki to straszne tyrany. Ale na flesze poczekaj ze dwa dni. Coś czuję, że ktoś zadbał tu o jakiś wypasiony aparat…

Miało być inaczej. Miało być fajnie, tak przede wszystkim. Ale wyszło tak. Wszystko jest dobre, byleby nie pisać pracy maturalnej z języka polskiego. Pozdrawiam maturzystów. Szczególnie tych co siedzo na fejsbukach i się nie uczo! 

So… Let me introduce…



Eyre Sophie Sanworth & Ethan Simon Sanworth! Aplaus! (no zdjęcie w aplauzie, wiadomo..)


I poproszu chętnie o zmianę zdjęcia na to. I no moc nowych wątków, bo żem wróciła z wenom!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz