sobota, 31 marca 2012

1884. Uciekająca Panna Młoda

                Boże, jaki chaos.

Sala raziła jasnymi, pastelowymi kolorami, którymi przyozdobione były ściany. Długie stoły, zastawione drogą, porcelanową zastawą już uginały się od specjałów ze wszystkich zakątków świata i od wykwintnych alkoholi. Kilkuosobowy tłumek złożony z kelnerów i kucharzy rzucał się po całej  Sali, co chwilę poprawiając ułożenie serwetek, dolewając wody do wazonów z kwiatami i dopisując kropki nad „i” w nazwiskach snobistycznych gości, a wśród tego rozgardiaszu, tworzonego przez ubranych w galowe stroje ludzi stała dziewczyna w martensach. Brązowe nastroszone włosy opadały jej na czoło,zakrywając tym samym oczy patrzące w ekran telefonu na którym pisała SMS-a.Wyglądała jakby całe zamieszanie wcale jej nie dotyczyło, albo doskonale ukrywała irytację wywołaną tym mętlikiem. Wszak doskonale wiedziała, że jej siostra tego nie chce, że wychodzi za mąż z obowiązku, bo gdyby mogła razem z Marco żyliby na kocią łapę. Czy Mary zawsze musiała być taka głupia? Nie umiała przeciwstawić się rodzicom? Przecież wystarczyło trochę pokrzyczeć, rozbić wazon, trzasnąć drzwiami i już miałaby to czego tak naprawdę chciała. Ale nie,trzeba było dostosowywać się co do ich najgłębszych żądań. I teraz w słoneczny dzień gotować się w sukni z długim rękawem, bo przecież na ślubie nie wypada odsłaniać ramion.

W tym momencie ktoś mocno szturchnął ją w plecy,dziewczyna odwróciła się leniwie, odrzucając z czoła kaskadę włosów, dając oczom ujrzeć matkę z zaciętym wyrazem twarzy i wycelowanym w nią palcem wskazującym. Oskarżycielsko wycelowanym.

 - Młoda damo,możesz mi powiedzieć, czemu w tym dniu jesteś ubrana jak… zawsze – w tym miejscu chciała chyba powiedzieć menel, ale dalej próbowała udawać kochającą mamuśkę i powstrzymała się przed ubliżaniem córce.

 - Myślę, że Marynie zależy na tym jak będę ubrana – rzuciła dziewczyna ze stoickim spokojem.

 - Myślisz?Myślisz, że w najważniejszym dniu w życiu twojej siostry…

 - Przyznaj się sama przed sobą, mamo – ostatnie słowo wycedziła przez zaciśnięte zęby – to nie jest najważniejszy dzień w życiu Mary, tylko w twoim – matka już miała coś powiedzieć, ale dziewczyna z gracją ją ominęła i wyjmując telefon z kieszeni szortów wymaszerowała na korytarz, by skierować się na dwór.

Stanęła przy balustradzie, osłaniającej taras z którego schodziło się do ogromnego, pełnego zieleni, poprzecinanego strumyczkami ogrodu. Odpaliła papierosa i wyłączyła telefon, najpierw niech jej trochę poszukają. Była druhną, i co z tego? Kochała Mary, kochała ją jak nikogo innego, ale nie chciała udoskonalać dla niej tego dnia. Nie chciała, bo nie mogła się pogodzić z faktem, że jej ukochana siostra od dziś będzie miała ważniejsze zajęcia niż przebywanie z nią. Nie będą chodziły na zakupy, nie będą kradły błyszczyków z drogerii, nie będą upijały się w nocy do nieprzytomności,a potem nie będą tańczyły na balkonie przy dźwiękach lambady. Ani nie będą rano leczyły kaca piwem. Będą zupełnie obce, bo jej siostra teraz ma Marco,przystojnego bruneta, Włocha, który zawładnął jej serce na ich pierwszej wspólnej wycieczce do Italii. Zafascynował ją tak, jak zawsze fascynował ją kraj słońca, kąpieli i zabytków. Po ślubie zamieszkają razem, urodzi im się dwójka pięknych dzieci, a to co teraz było dla Mary najważniejsze i dawało jej najwięcej szczęścia, wkrótce stanie się już tylko głupotą młodości.  A Margarett zostanie sama, zupełnie sama i samotna. Tak jak wtedy kiedy, Mary wyjeżdżała po weekendzie do Nowego Yorku.Tylko, że teraz będzie sama już na zawsze. Nie ważne, że jest mnóstwo znajomych, którzy na każde skinienie palcem są gotowi pójść z nią na imprezę, na piwo, na spacer. Nieważne, że jest tą popularną, że każdy marzy, aby być w paczce Margarett Shalley, nawet nie obchodziło ją to, że był Simon, który niegdyś był dla niej taką fascynacją. Bo był władczy, teraz mogła zrobić z nim co chce. Wszystko w jej krótkim życiu traciło dawną niezwykłość. Potrząsnęła głową, aby nie dać łzom zepsuć makijażu,przyłożyła dłonie do skroni i westchnęła głośno. Zadecydowała.



Drzwi pokoiku w którym, o dziwo samotnie, szykowała się panna młoda uchyliły się i do środka wcisnęła się najpierw głowa z aureolą niepoukładanych, czekoladowych włosów, a potem reszta ciała szczuplutkiej dziewczyny. Mary uśmiechnęła się i przytuliła swoją ukochaną siostrzyczkę.

 - Ślicznie wyglądasz  - rzuciła przesuwając się na malutkim krzesełku, robiąc tym samym miejsce dla Margarett. Teraz siedziały ściśnięte, patrząc na siebie w lustrze.

 - Mama uważa inaczej, obstawiam, że z chęcią zwyzywałaby mnie od żuli, gdyby nie fakt, że nadal próbuje grać tą pokrzywdzoną przez buntowniczą córkę – westchnęła spinając włosy w wysokiego, dokładnego koka.

 - A może faktycznie trochę jest tą pokrzywdzoną? –siostra wyciągnęła z jej włosów,dopiero co wsunięte wsuwki. – Zostaw, bądź sobą, dla mnie właśnie taka jesteś tą najlepszą siksą w mieście – Mary zaśmiała się promiennie.

 - Nie jest, gdyby nie to, jak kiedyś się zachowywała, ja nadal byłabym grzecznym dzieciaczkiem w garsonce. Sama jest sobie winna – Margarett zmrużyła oczy i potrząsnęła głową –Nie chcę być tą brzydką częścią twojej uroczystości, przecież sama chciałabyś żeby wszystko było perfekcyjnie.

 - Nie chciałabym,przecież wiesz, że najchętniej wsiadłabym na motorówkę i odpłynęła gdzieś na Karaiby, wzięłabym tylko ciebie i Marco. Ślub nie jest dowodem miłości, nie moim i nie teraz! – Mary potrząsnęła nerwowo rękami i spojrzała na swoje odbicie, nie wyglądała na szczęśliwą.

 - To czemu nie powiesz im tego wprost? Czemu tego nie zrobisz, czemu nie zapakujesz nas na łódkę?!

 - Bo Marco… -zawahała się siostra.

 - Sama sobie wciskasz kłamstwa? On też tego nie chce i ty sama dobrze o tym wiesz! – Margarett wstała energicznie i pociągnęła siostrę za rękę, zrywając ją tym samym sprzed toaletki. Jakże wielkie było jej szczęście, kiedy Mary uśmiechnęła się niepewnie i stając na środku pokoju zdjęła z siebie suknię ślubną. Rzuciła ją na podłogę i szybko zamieniła na wygodniejsze ciuchy. Rozpuściła włosy,zamieniając się tym samym w „tą” Mary, tą którą Margarett znała i którą ceniła za luz i swobodę. Przylgnęła mocno do siostry i przytuliła ją serdecznie, w sercu czuła radość tak ogromną, że nie przypominała sobie takiego uczucia od dawna.

Dwie młode dziewczyny wymknęły się z sali weselnej tylnymi drzwiami, na parkingu już czekało na nie czarne Volvo, za którego kierownicą siedział przystojny, czarnowłosy mężczyzna. Obie wesoło się zaśmiewając wskoczyły do samochodu i zatrzasnęły za sobą drzwi.

 - Wcale tego nie chciałem wiesz? Gdyby nie twoi rodzice, z chęcią zostawiłbym to wszystko –uśmiechnął się Marco, dotykając lekko ramienia swojej przyszłej nie-żony.

 - Margarett wspaniała znowu zmienia świat – zaśmiała się szatynka, otwierając butelkę  piwa.  Mary spojrzała na nią z pobłażaniem, ale i z rozbawieniem.

 - Nie wiem co teraz zrobimy, ale ja z moim facetem wybieramy się do Włoch, jedziesz z nami?

 - Nie ścierpię tego upału, poza tym nie chcę potem wyglądać jak Marco – dziewczyna zaśmiała się, patrząc na „szwagra”. Miała na myśli jego ciemną, oliwkową karnację, sama była wyjątkowo blada. Tymczasem Mary z uśmiechem zaczęła grzebać na tyłach samochodu. Po chwili wyciągnęła plik dokumentów, klucze i kartę płatniczą.

 - Nowy start w Nowym Yorku? – uśmiechnęła się łobuzersko – Co prawda to mieszkanie z czasów studenckich, więc będziesz je musiała nieco odnowić, ale mi rodzice nigdy kaski nie żałowali, a ja nigdy nie zdążyłam tego wszystkiego wykorzystać.

 - Czy ja wiem?Brzmi nieźle – Margarett wzięła od siostry klucze, od razu czując ciężar ich posiadania, ale zarazem w jej brzuchu zaczęło narastać podniecenie.

 - Czyli za trzy miesiące widzimy się w Central Parku? – uśmiechnął się Marco odwracając głowę do pasażerek na tyłach samochodu. Margarett w skupieniu pokiwała  głową, uśmiechając się do swoich myśli.

Wysiadła na peronie w Nowym Jorku, nie wiedziała dokładnie gdzie, podróż z Kanady do Stanów w niewygodnym pociągu umęczyła ją trochę. Jedyne co wiedziała to jak dojść od miejsca w które trafiła do jej nowego mieszkania. Włączyła telefon. 119 nieodebranych, w tym 60 od Simona.Czyżby już wszyscy dowiedzieli się o zniknięciu siostrzyczek Shalley? Rodzice zapewne zastali po nich tylko wygniecioną suknię ślubną, rzuconą niedbale na środku pokoju. Wykręciła numer do jej byłego już chłopaka. Po dwóch sygnałach w słuchawce odezwał się szczęśliwy, męski głos.

 - Nie masz po co szukać – rzuciła dziewczyna i rozłączyła się. Wzięła głęboki oddech. Była wolna, nie samotna, wolna.





Margarett Shalley

22 lata

poszukująca zajęcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz