środa, 25 kwietnia 2012

1887. Dziecko nyczyje

music
Podobno najgorzej mają dzieci z przypadku. Kiedy ani matka, ani ojciec nie są gotowi na sprostanie tak ogromnej odpowiedzialności. I są tylko dwie drogi na rozwiązanie tego problemu- aborcja, bądź próba wychowania dziecka na ludzi, najczęściej kończąca się fiaskiem. Naprawdę nielicznym udaje się stworzyć z tego piękną historię z prawdziwym happy endem. Ja nie słyszałam żadnej. Wiem, jednak, że nie może być to prawdą, wbrew opinii społeczeństwa. Wiem jak wygląda moje życie, wiem, że moje dzieci są szczęśliwe, choć mają tylko mnie; wiem jak wyglądało moje dzieciństwo pomimo faktu, że byłam dzieckiem w pełni planowanym. I scenariusz w tej bajce był zdecydowanie gorszy. A wszystko przez błahy fakt bycia dziewczynką, zbyt ciekawską, zbyt chętną do śpiewania. Rodzice nigdy nie przejawiali względem mnie żadnych głębszych uczuć, na pewno nie tych pozytywnych. Było za to dużo gniewu, krzyku, złości i bólu, choć nie wiem czy obustronnego. Zawsze wydawało mi się, że bardziej cierpię ja.
Ja- dziecko niczyje.
- Mamo, mamo, mamo!- Andrew z wyraźnym podekscytowanie, stanął przed telewizorem wymachując rękoma w dość chaotyczny sposób, by oderwać wzrok matki od kolorowych kreacji znanych projektantów przewijających się przez ekran.
- Mhhm?- wyraźnie zmęczonym wzrokiem powiodła na swojego synka czekając co tym razem za niespodziankę dla niej szykuję, przygotowując się mentalnie na to by zaraz przeżyć kolejny szok. Jakby za mało atrakcji wydarzyło się w ostatnim czasie… 
- Byłem w piwnicy i patrz co znalazłem!
- Andrew, mówiłam Ci żebyś tam nie chodził.- w jej głosie nawet nie było słychać irytacji, jedynie zwykłą bezsilność. Cokolwiek, by nie mówiła, do Andrew trudno było dotrzeć. Był zbyt upartym dzieckiem, a ona nawet nie miała pojęcia skąd to się wzięło. Nawet ona nie była tak straszną egoistką i małym dyktatorem jak jej złotowłosy synek, choć wiedziała, że zdarzały się chwile, że i do niej ludzie dotrzeć nie potrafili. Jednak w jej przypadku zdarzało się to sporadycznie, gdy zaś chodziło o Andrew, tak było niemal każdego dnia.
- No, ale mamo! Tam taki fajny stary gramofon jest. I namiot znalazłem. Namiot! Możemy go rozłożyć w ogródku i przenocować? 
- Nie po to mamy dom, by sypiać w namiocie.
- No, ale tak fajnie by było. W dodatku jest ciepło. Proszę, proszę, proszę…Proszę. Umma!
- Andrew…- jęknęła rozpaczliwie spoglądając na synka z nadzieją, iż widząc jej desperację i zmęczenie na twarzy od razu zrezygnuje ze swojego pomysłu. Niestety nie podziałało. Nie pozostało jej więc nic innego, jak sięgnąć po pilota, wyłączyć telewizor i ruszyć za synkiem do piwnicy w celu wyniesienia namiotu. Wtedy też rozległ się dzwonek do drzwi. April westchnęła ciężko i posłała synkowi przepraszające spojrzenie, jednocześnie uznając, że Andrew razem z Sun ostrożnie mogą wszystko wynieś na ogródek. Sama zaś poszła otworzyć drzwi przybyszowi, którego bynajmniej się nie spodziewała.
- April…- lekko zachrypnięty, niepewny glos należący do nietrzeźwego mężczyzny opierającego się o framugę drzwi wprawił ją tylko w gorszy nastrój. Jęknęła cicho, a potem posłała mu groźne spojrzenie, chcąc, by jak najszybciej sobie stąd poszedł. Jeszcze zobaczyłyby go dzieci, a to byłaby dopiero tragedia.
- Mówiłam Ci, żebyś nie przychodził.- spokojnym, aczkolwiek znaczącym tonem upomniała swojego ojca, dając mu jasno do zrozumienia, że nie chce mieć z nim nic wspólnego. Otrzymała tylko niepewny śmiech alkoholika w mniemaniu, którego cała sytuacja była najwyraźniej przezabawna. Zwłaszcza chwila, gdy blondynka starała się zamknąć drzwi.
- Mamooo!- usłyszała z salonu krzyk dzieci, które najwyraźniej domagały się jej pomocy. Posłała stojącemu naprzeciw mężczyźnie pełne złości spojrzenie i ostatkiem sił powstrzymała się przed kopnięciem go w piszczel, by przestał mocować się z nią o drzwi.
- Zaraz przyjdę!- zawołała czym prędzej i sprytnie prześliznęła się przez wąską szparę, jednocześnie zamykając wejście do domu. Ostatnia rzeczą jaką pragnęła to zetknięcie się jej dzieci z ich dziadkiem, który był człowiekiem doprawdy żałosnym. Mężczyzną zostawionym przez żonę dla jego własnego szefa, facetem, który zmarnował swoją karierę, kończąc z butelką taniego piwa w ręce i posadą nauczyciela historii w jednym z podrzędnych nowojorskich liceów.- Czy możesz łaskawie pójść? Naprawdę nie mam ochoty na tego typu żary. Prosiłam Cię, żebyś tutaj nie przychodził. Przynajmniej do czasu póki tutaj mieszkam.
- Tak, ale widzisz, tak ostatnio myślałem i…
- Naprawdę mnie to nie obchodzi. Mam mnóstwo spraw na głowie, a przede wszystkim muszę zając się dziećmi, wiec z łaski swojej pójdź.- westchnęła ciężko, patrząc na zataczającego się na trawniku przed budynkiem mężczyznę. Wstyd było nazywać go ojcem, bo kto by się chciał przyznawać do kogoś takiego?
- Widzisz, nigdy nie rozumiałem czemu rodzice tak bardzo uwielbiali moją siostrę, ani tym bardziej Ciebie.- choć zdanie w mniemaniu April nie miało żadnego sensu, to i tak bolało. Zawsze bolało, ilekroć wypominano jej cokolwiek. Czy to, że jest dziewczynką, czy to, że ma zbyt wielu przyjaciół, czy to, że chce zajmować się muzyką… Rodzice czepiali się wszystkiego, dosłownie wszystkiego. Nie rozumiała jednak, co do tego wszystkiego ma świętej pamięci ciotka, która w rodzinie zawsze stanowiła temat tabu. April doskonale pamiętała, jak kiedyś, zupełnie przez przypadek natknęła się na album ze zdjęciami z młodości jej ojca i jego siostry. Matka w jednej chwili brutalnie go jej wyrwała, krzycząc jak nigdy wcześniej. Dziwne, jeśli nie przerażające zdawało się to malutkiej blondyneczce, jednak nigdy więcej nie poruszała tego tematu zwyczajnie nie chcąc powtórki z rozrywki. Raz i tak wystarczył, by zranić dostatecznie mocno.- I czemu Tobie należy się dom…?
Prychnęła cicho mierząc go wzrokiem. Czy naprawdę potrzebował odpowiedzi na to pytanie? Czy nie wystarczyłoby, gdyby przejrzał się w lustrze?
- Jesteś zupełnie taka sama, jak twoja matka.
- Słucham?- gotowa była się roześmiać, choćby za chwilę. Ona podobna do matki? A to dobry żart… Poza kolorem włosów nic ich nie łączyło, wszystko stanowiło tylko bariery, granice niemożliwe do przebycia.
- Widzisz April, moja siostra zmarła młodo. Zawsze jednak rodzice kochali ja bardziej, chociaż była roztrzepana, strasznie głośna, zawsze wesoła i całkiem oddana muzyce. Zawsze było wokół niej pełno mężczyzn… A potem wyjechała z jednym, wbrew woli rodziców, chcąc robić karierę. Gniewali się tylko przez jeden dzień, a potem znów była ich najukochańszym dzieckiem. Nawet wtedy, kiedy staczała się zupełnie… Aż w końcu zmarła.
- Przykro mi, ale…- zaczęła niepewnie czując jak glos zaczyna jej drżeć, w obawie przed kolejnymi zdaniami, jakie miały paść z ust mężczyzny. Co jeśli…
- Strasznie jej zależało jednak byśmy z żoną zajęli się jej dzieckiem. Łatwo to z Tobą April nie było…- uśmiechnął się krzywo, przystawiając butelkę do ust, jakby to co powiedział zupełnie nie robiło na nim wrażenia. W końcu wiedział o wszystkim; wiedział od zawsze. W przeciwieństwie do blondynki, która zasłoniła dłonią usta z nadzieją, że w ten sposób uda jej się powstrzymać wybuch rozpaczy.
- Chyba powinieneś już iść.- dodała ciszej, czym prędzej chcąc uciec stąd, z tego miejsca i zaszyć się gdzieś w samotności. Czym prędzej uciekła do domu zamykając w pośpiechu drzwi. Wzięła głębszy oddech i bez większego zastanowienia zbiegła do piwnicy w celu odnalezienia dobrze znanego sobie, a tak skrzętnie skrywanego od zawsze pudelka z rodzinnymi fotografiami. Chciała chociaż zobaczyć jak wyglądała jej matka, prawdziwa matka.
Drżącymi dłońmi szukała dramatycznie tej malej skrzyneczki, cześć rzeczy zrzucając, część tłucząc, kompletnie nie zawarzając na bałagan jaki w jednej chwili zaczynał tworzyć się w niewielkim pomieszczeniu. Liczyło się tylko jedno niepozorne drewniane pudełko, w którym znalazła jedno cenne zdjęcie.
Uśmiechnięta blondynka na fotografii miała na sobie koszulę w kratę. Czekoladowe tęczówki śmiały się wraz z ich właścicielką, która dumnie prezentowała się siedząc na barze jakiegoś pubu. Równie szczupła, mniej więcej tego samego wzrostu, co sama April.
Rozpłakała się nie potrafiąc dłużej panować nad emocjami. Dwadzieścia siedem lat życia w kłamstwie, dwadzieścia siedem lat bytowania z wujostwem, którzy byli karą, aniżeli jakąkolwiek opieką dla niej. Jak matka mogła jej to zrobić?! Nawet jeśli nie była idealna, jak wynikało z opowiadań jej tak zwanego do dzisiaj ojca, to jakim cudem odważyłaby się na skazanie jej na tak okrutny los? Osiemnaście lat życia męczyła się ze swoimi pseudo rodzicami, którzy tak naprawdę byli jej wujostwem. Ludźmi, którzy nie darzyli jej żadnym, głębszym uczuciem. Te wszystkie lata, ta katorga…
Gdzie w takim razie był jej ojciec?
I wtedy przypomniała sobie słowa byłego szefa, jeszcze za czasów pracy dla jednej z największych światowych wytwórni, tutaj w Nowym Jorku.

Znałem kiedyś kobietę bardzo do Ciebie podobną. Też była blondynką i tez była tak cholernie uparta. Miała nieziemski głos, pisała niesamowite piosenki, miała prawdziwy talent. Coś takiego nie zdarza się często. 
Każdy się w niej kochał, zwłaszcza, kiedy miało się okazję ją usłyszeć podczas któregoś z występów. Potrafiła dosłownie hipnotyzować ludzi. Niestety tłumiła w sobie zbyt wiele uczuć, zbyt wiele chciała i pragnęła jeszcze w życiu spróbować. Skończyła dość tragicznie, ale na szczęście pozostawiła na tym świecie coś bardzo cennego. 
Pamiętaj April, że talent to nie wszystko. Czasami może okazać się wręcz zgubny. Nie każdy nadaje się na gwiazdę.

Więc wszyscy wiedzieli? Przez cały ten czas…
- Mamo, pomożesz?- usłyszała niezadowolony glos synka, który stał na schodkach prowadzących do piwnicy i wpatrywał się w trzęsące się delikatnie ciało rodzicielki. Nie pozostawało jej nic innego, jak otrzeć łzy, uśmiechnąć się i zapewnić Andrew, że już, idą rozkładać namiot.
I wtedy zaczął padać deszcz.
~*~
Jeden sygnał. Drugi, trzeci… Ciche kliknięcie, głośna muzyka, czyjś śmiech, czyjś krzyk, ktoś chyba wymiotował, ktoś wybuchnął gromkim śmiechem. Nie było zwykłego „Halo”, „Hej”, „Nie mogę gadać”. April była wręcz przekonana, że na wpół przytomnie przyjaciel sięgnął po komórkę, byle tylko dała mu spokój, nie bardzo nawet świadom tego, że własnie powinien prowadzić dialog.
- Mhm…?
- Travie, ja…
- Davis!- jak okrutnie wydawało się to brzmieć- nazwisko, którego nawet nie była pewna w połączeniu z wesołym głosem nietrzeźwego mężczyzny.- Jest impreza, chcesz wpaść?
- Nie… Chciałam tylko…
- Weź tam znajdź kogoś do dzieci swoich i wbijaj. Wszyscy tu są.- Wszyscy. Ostatnia deska ratunku została jej odebrana przez niczego nieświadomego przyjaciela, który najnormalniej w świecie spędzał właśnie wolny wieczór. Wszyscy… Więc nie ma szans, by ktoś został z dziećmi.
- Chyba spasuję, mam coś do załatwienia. Myślałam, że ktoś by zajął się maluchami, ale skoro świetnie się tam bawicie to nie zamierzam przeszkadzać…
- Akurat. Co można załatwiać o takiej porze?
- Czy to ważne?
- Nie, chyba nie… Czyli nie przyjdziesz?
- Dzisiaj niestety muszę odmówić.
- Skoro tak… To pozdrów dzieci. Od wszystkich.
- Mhm.- starała się jak mogła, by głos brzmiał normalnie, by pobrzmiewała w nim subtelna nuta wesołości, by to ciche mruknięcie, jak zwykle melodyjnie obwieszczało, że „nie ma sprawy”, a nie brzmiało jak wyraz zrezygnowania. Próbowała z całych sił, ale nie była pewna, czy kogokolwiek udało jej się przekonać. Na pewno nie samą siebie.
Westchnęła ciężko gotowa już odłożyć telefon i nastawiając się na spędzenie tej nocy w domu, gdzie jakoś będzie musiała to wszystko w sobie stłumić i w ciszy się ze wszystkim pogodzić, bo najważniejsze było szczęście dzieci i nie chciała ich czymkolwiek trapić, kiedy uprzytomniła sobie, że jest jeszcze nadzieja. I choć najrozsądniej byłoby 
zadzwonić do Christiana i poprosić, by po prostu z nią został, w swojej zawiłej logice wykluczała ten pomysł już na początku. Jeszcze nie byli małżeństwem, jeszcze zdąży się z nią namęczyć, z jej humorkami i problemami. Nie było sensu zbyt wcześnie go zniechęcać. Dlatego też wybrała numer Quin, wręcz błagając przyjaciółkę, by dzieciaki zostały u niej na noc, tłumacząc to bardzo ważną sprawą służbową, którą wypadła nagle. Na pewno brzmiała przekonująco, nawet jeśli powód wyjścia łatwo mógł być rozszyfrowany jako niewinne kłamstewko, o tle ton głosu faktycznie wyrażał rozpacz. Kiepska z niej była aktorka i nigdy nie potrafiła w pełni ukryć emocji targających jej sercem. Zwłaszcza, gdy czuła się całkiem zagubiona, tak jak dzisiaj. 
Musiała wyjść, po prostu musiała.
~*~
Najchętniej skończyłaby ten wieczór w jakimś klubie. Jakimkolwiek. Gdzieś gdzie by zniknęła pośród tłumu równie mocno pijanych ludzi, którzy tak jak i ona chcieliby po prostu zapomnieć. Wymazać z pamięci wszystkie nieszczęścia, całe zło, jakie spotkało ich w życiu. Chociażby na tę jedną noc, by móc poczuć się lepiej- wolnym od bolesnych wspomnieć, bądź traumatycznej rzeczywistości. Tak byłoby najłatwiej. Jednak nie mogła sobie pozwolić na tak bezmyślne zachowanie. Byłaby taka jak jej do dzisiaj zwany ojciec, równie żałosna. Topiła by smutki w alkoholu z nadzieją, że faktycznie da jej to jakieś ukojenie. Owszem zapomni. Na chwilę, może dwie. Potem pewnie zwróci cały wypity alkohol. Nazajutrz obudzi się z kacem, jeszcze bardziej bezsilna, jeszcze bardziej godna pożałowania. Dlatego też zdecydowała się na znacznie mniej dramatyczną formę odreagowania wydarzeń dnia dzisiejszego. Korzystając z okazji, że deszcz przestał padać, uznała, że mały spacer jej nie zaszkodzi. Ze słuchawkami w uszach, zdobycznym papierosem w ustach i butelką tequili kurczowo ściskaną w prawej dłoni ruszyła na małą wyprawę po mieście.
Początkowo błąkała się bez celu, przyszła aż do centrum i na widok, zbyt licznego grona szczęśliwych, a także zakochanych osób, czuła się tylko gorzej, więc czym prędzej uciekła w jakąś boczną uliczkę, by uniknąć dalszego pogłębiania swojej desperacji. W rezultacie skończyła przed budynkiem swojej wytwórni, wpatrując się w budynek starego magazynu, jakby mogła znaleźć odpowiedź w którejś z szyb, z nadzieją, że podpowiedź co ma dalej robić będzie wypisana na ścianie. Niestety nic takiego nie dostrzegła, lecz jej wzrok zwrócił się w kierunku Mostu Brooklyńskiego- miejsca, które znaczyło dla niej wiele. Dzieliło jej szczęścia, jaki i upadki. Zaprowadzała tam wszystkie ważne jej osoby i każdy przyjaciel April, wiedział, że ilekroć coś się działo złego w jej życiu, najprawdopodobniej znajdzie właśnie tam zapłakaną blondynkę, ze spuszczonymi przez barierkę nogami machającą nimi w powietrzu. Widocznie tak musiało być i tym razem.
W nikłym uśmiechem na twarzy odnalazła swoje ukochane miejsce do przesiadywania. A ponieważ ruch nie był dzisiaj zbyt wielki, bez problemu przemknęła przez jezdnie, by usiąść na Swoim ściśle wytyczonym miejscu.
Ze spokojem patrzyła na ciemną otchłań pod jej stopami, które swobodnie zwisały w powietrzu. Westchnęła cicho, zaciągnęła się dymem, zakaszlała i upiła łyk trunku. Nie, nienawidziła papierosów, nienawidziła tego smrodu, którym najzwyczajniej w świecie się dusiła. Dym brutalnie wdzierał się do płuc powodując ten nieznośny ból i kaszel. Ale czy w takich chwilach nie o to właśnie chodziło? By zająć organizm czymś innym, bólem fizycznym, który odgoniłby myśli od tego co raniło znacznie bardziej. Wolała zagłuszyć całą rozpacz i strach zwykłymi używkami, których jej wątły organizm nie chciał tolerować. 
Siedziała w ciszy słuchając smutnych piosenek sączących się przez słuchawki starając się jakoś zapanować nad sobą. Kiedy papieros się skończył wrzuciła niedopałek do wody, ale na nieszczęście nie miała wtedy już czego wsadzić do ust. Podbródek niebezpiecznie zadrżał, łzy zaczęły powoli spływać po policzkach. Po chwili całe jej drobne ciało trzęsło się w kolejnych spazmach szlochu, kiedy przeklinała ten okrutny świat. Nie mogąc jednak zawrzeć całej swojej złości w słowach rozbiła o barierkę prawie już pustą butelkę. A potem klnąc bezmyślnie na wszystko i wszystkich pozbyła się telefonu, który zginął gdzieś w ciemnym odmęcie wody.
Łzy przesłaniały obraz świata, a uliczny szum zagłuszał jej spazmatyczny szloch. Nikt nie zwróciłby nawet na nią uwagi, nie na taką wątłą blondynkę siedzącą na moście i w dość rozpaczliwy sposób szukającą ukojenia. Ale mogła na to sobie pozwolić tego jednego wieczoru, tej jednej nocy. Jutro wszystko wróci do normy- będzie tą samą uśmiechniętą producentką pragnąca zmienić świat, kochającą matką, zawsze chętną do zabawy, dobrą przyjaciółką. I tylko ten jeden raz na chwilę upadnie, to przecież nic wielkiego, każdemu się zdarza. Jutro będzie nowy dzień i wszystko będzie już dobrze, czyż nie?

Widzisz, nawet nie wiem jak się przedstawić. Powiesz, że nazwisko nie ma znaczenia, je w końcu zawsze można zmienić. Z nikłym uśmiechem pewnie nawet przyznam Ci rację. By po chwili powiedzieć, że bez niego jednak jesteś nikim. Może to głupie, bądź banalne, ale w jakiś sposób świadomość tego jak się nazywasz, kto jest twoimi rodzicami, kształtuje i samego Ciebie. Rodzina jest przecież najważniejsza. Zawsze tak twierdziłam. I zawsze mi jej brakowało, a teraz… teraz nawet nie wiem kim jestem. Widzisz dla Ciebie to nic wielkiego, dla mnie całe życie legło w gruzach. Wydaje się, jakby te dwadzieścia siedem lat z mojego życia były zwykłym, żałosnym żartem. Oczywiście powiem, że nic się nie stało i pójdę na przód. I wszyscy mi uwierzą.


[ Smutno mi się zrobiło, że nagle tak wszystko tutaj ucichło. Niby muszę się uczyć, ale i chwila wolnego potrzebna, więc korzystnie czas spożytkowałam. O :)]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz