piątek, 18 maja 2012

1889. Wish you were here

 Wiosnę było czuć w powietrzu, dotarła już do każdego zakątka Nowego Jorku – od zielonego Central Parku po ponure i podejrzane uliczki Bronxu. Miasto budziło się z zimowego snu, rozkwitały drzewa i krzewy, przed restauracjami wystawiano już letnie ogródki, a na ulicach pojawiali się pierwsi artyści – grajkowie i aktorzy – sądząc, że dostrzeże ich ktoś znany i uda im się rozpocząć wielką karierę. Rzeczywistość bywała okrutna i rozczarowująca,tylko niewielu z nich udawało się osiągnąć sukces.

Wielkie Jabłko, na co dzień zgniłe i odpychająca, pełne brudu i przemocy, wiosną szczególnie przyciągało turystów z całego świata,którym nie przeszkadzał dym, spaliny, a nawet żebracy na co drugiej stacji metra. Każdy chciał choć raz w życiu zobaczyć miasto, które nigdy nie zasypia,podziwiać na żywo Statuę Wolności, przespacerować się Times Square razem z tysiącami innych ludzi, po prostu poczuć jego niepowtarzalny klimat i moc.Wielu odwiedzających zostawało tutaj na zawsze, Nowy Jork okazywał się spełnianiem ich marzeń i szansą na lepsze życie. Jak wielu z nich wracało do rodzinnych miast bez niczego, okryci hańbą i rozczarowani znaną metropolią?

Ona również przeprowadziła się tutaj z nadzieją na nowe,lepsze życie i udało jej się, miała szczęście. W wielu momentach życia było ono parszywe, los złośliwie szczerzył do niej ostre kły, ale radziła sobie z kłodami, które rzucał jej pod nogi. Była ambitna i uparta, konsekwentnie dążyła do wyznaczonego wcześniej celu. Dzięki swojej ciężkiej pracy, wytrwałości i sumienności bez większych problemów łączyła ze sobą wychowywanie dziecka, naukę i dorywczą pracę. Niektórzy znajomi podziwiali ją za to, sądzili, że to imponująca umiejętność, choć tak naprawdę wiele samotnych matek ją posiadało lub po prostu musiało się jej nauczyć. Ona skromnie odpowiadała, że to nic takiego, choć w rzeczywistości pękała z dumy. Jednakże, gdyby nie wsparcie najbliższych osób, pewnie już dawno rzuciłaby wszystko i wyjechała gdzieś daleko. Nie wytrzymałaby zbyt długo rozstania z Nowym Jorkiem, miała zbyt wiele wspomnień związanych z tym miastem.

 - Nadal chowasz klucz w doniczce z różą? – z zamyślenia wyrwał Rose głos brata. Ian wyszedł na niewielki, zalany słońcem taras, zaraz potem ostrożnie zasuwając za sobą szklane drzwi, które oddzielały jadalnię od ogrodu.

Rose już od roku mieszkała w domku na przedmieściach Nowego Jorku, ale dopiero teraz znalazła czas na to, aby porządnie zająć się jego otoczeniem. Była przecież początkującym architektem, sama urządziła wystrój w budynku, dlatego postanowiła, że spróbuje swoich sił projektując ogródek. W rzeczywistości był to mały teren, nie zasługujący nawet na miano ogrodu, ale chciała mieszkać w otoczeniu zieleni.

 - Nie wytarłeś butów– oznajmiwszy, posłała mu karcące spojrzenie. Nie chciała dać po sobie poznać,że jest zaskoczona i nieco przestraszona odwiedzinami. Jeśli skradając się jak kot chciał zrobić siostrze niespodziankę, nie trafił w jej gust; przerwała jednak przycinanie jednego z krzewów.

W odpowiedzi na jej słowa Ian roześmiał się, kręcąc przy tym głową.

 - Jesteś sama? –zapytał, uważnie przyglądając się Rose.

 - Rae jest w swoim pokoju, rysuje, a Jimmy ma dyżur w szpitalu – odpowiedziawszy, zmarszczyła brwi.

Nie wątpiła w tęsknotę swojego brata, ale podejrzewała, że cel owych odwiedzin jest zupełnie inny. Sam wstęp do rozmowy wzbudził podejrzenia dziewczyny.

 - To dobrze, będziemy mogli swobodnie porozmawiać – wyraźnie zadowolony z odpowiedzi, zatarł dłonie i zajął miejsce w jednym z drewnianych, ogrodowych foteli.

Rozszyfrowała go bez problemu, jego wizyta była starannie zaplanowana. Pan Dawson powinien teraz pilnie uczyć się do zbliżających się wielkimi krokami egzaminów, podobnie jak siostra kończył studia, ale najpierw postanowił przemówić jej do rozsądku. Była młodsza, czuł się za nią odpowiedzialny. Gdyby Quin wiedziała, że wtrąca się w prywatne sprawy Rosalie,pewnie dałaby mu nieźle popalić.

 - Ian, nie zaczynaj!– Rose domyśliła się już, o co chodzi. Zareagowała zanim zdążył przejść do sedna sprawy, nie chciała bowiem kłócić się z bratem.

Doskonale rozumiała, że martwi się o nią, biorąc pod uwagę jej pogmatwane życie troska była w pełni uzasadniona, ale ona była już dorosła i miała prawo do samodzielnego podejmowania decyzji. Nawet jeśli te decyzje mogły wydawać się nieodpowiedzialne, dziewczyna wiedziała co robi i była świadoma ich konsekwencji.

 - Przemyślałaś sobie to wszystko? Nie postępujesz zbyt pochopnie? – zapytał, jakby prośba siostry w ogóle do niego nie dotarła. – Niedawno się rozwiodłaś, a już planujesz nowy związek…

 Usłyszawszy to,roześmiała się. Niczego nie planowała, nawet nie marzyła o szczęściu, które ją teraz spotkało. Obawiała się reakcji rodziny, ale nie widziała powodów, dla których miałaby ukrywać swój związek z Jimmym przed wszystkimi. Mieli w planach wspólne mieszkanie i założenie rodziny, ale bez zbędnego pośpiechu.

 - Jesteś kochany, ale nie musisz się tak o mnie troszczyć. Naprawdę wiem, co robię i jestem pewna, że nie będę żałowała – mówiąc to, Rosalie podeszła do brata i poczochrała mu ciemne włosy. – Ile razy ty oświadczałeś się Quin? Cztery?

 - Trzy – burknął,niezadowolony z tego, że Rose go wyśmiała. Pewnie przesadzał, okazywał się staroświecki, ale nie mógł przewidzieć, w co jeszcze wpakuje się jego siostrzyczka. Polubił jej nowego chłopaka, ale co z tego? Uważał, że miał prawo do wyrażenia swoich wątpliwości, według niego nie był to przejaw wścibstwa, ale rozsądku.

 - Ale to inna sytuacja! Trzy razy oświadczałem się jednej dziewczynie, a ty… – urwał,wymownie przewracając oczami.

Ach, więc o to chodziło?! Ian trochę za późno przypomniał sobie o swoim braterskim obowiązku pilnowania siostry przed natrętnymi adoratorami. Jimmy z pewnością nie był natrętny, pomoc Dawsona tym bardziej była zbędna.

 - A ja? Ja też mam prawo do szczęścia – oznajmiwszy, groźnie zmrużyła oczy, a brązowe tęczówki od razu pociemniały.

Naprawdę nie chciała, żeby jej życie prywatne stało się powodem sporów w rodzinie. Jej rodzice nie mieli jeszcze okazji poznać Jimmy`ego Hendersona, ale ten moment zbliżał się wielkimi krokami. Diane Dawson krytykowała każdą decyzję podjętą przez swoją córkę, nawet jeśli chodziło o zwykłe zakupy w sklepie spożywczym, dziewczyna spodziewała się więc wielu słów krytyki ze strony matki. Nie zamierzała jednak brać tego do siebie. Relacja Rosalie ze swoją rodzicielką wciąż jeszcze była bardzo krucha, nie umiały nawiązać choćby nici porozumienia. Dziewczyna miała żal do swojej matki za to,że ta dowiedziawszy się o ciąży nastoletniej córki, wyrzuciła ją z domu.Doceniała fakt, że Diane jako pierwsza wyciągnęła dłoń na zgodę, ale to nadal było za mało. Pewne rzeczy można wybaczyć, ale bardzo trudno o nich zapomnieć.Zwłaszcza, że charakter pani Dawson nie pozwalał jej na pokorne milczenie, do każdego tematu musiała wtrącić swoją opinię, niekoniecznie pochlebną. Phil Dawson, głowa rodziny, najlepszy ojciec i dziadek na świecie, był człowiekiem posiadającym anielską cierpliwość, Ian sam dobrze o tym wiedział. Zawsze wspierał swoje dzieci w realizacji swoich marzeń i doradzał im, nawet jeśli nie zawsze zgadzał się z podjętymi przez swoje pociechy decyzjami. Nie miał problemu z zaakceptowaniem obecności Rae, urodzonej przez Rose w młodym wieku,czy Chrisa, adoptowanego synka Quin i Iana. Wiedziała, że jej ojciec i Jimmy na pewno znajdą wspólny język.

 - Nie wiesz, jak to jest kiedy w końcu, po wielu problemach i cierpieniach, spotykasz na swojejdrodze kogoś, kto sprawia, że znowu jesteś szczęśliwy? – Rosalie rozchmurzyła się, a jej usta rozciągnęły się w lekkim uśmiechu. Wziąwszy głęboki oddech,odrzuciła na plecy długie, ciemne włosy. – Ja wiem i nie zrezygnuję z tego z powodu czyichś głupich uprzedzeń.

Była zakochana ze wzajemnością, wszystko w jej życiu powoli zaczynało się układać, a Rose odnalazła swoje miejsce.

Widząc, że dalsza rozmowa z siostrą na ten temat nie ma sensu, westchnął cicho. Może miała rację i nie powinien się wtrącać? W końcu,Rose od początku gorąco kibicowała jego związkowi z Quin i wiele razy dostawał od niej po głowie, kiedy coś spieprzył, ale nigdy nie odwracała się od niego.To rzeczywiście była trochę inna sytuacja, ale przecież chodziło o to samo.

 - Wiem – odpowiedział krótko, w zamyśleniu przyglądając się czerwonym różom rosnącym pod płotem. Chwilę później wstał, podszedł do siostry i, objąwszy ją ramieniem, pocałował w czubek głowy. – Masz rację.Przepraszam.

Mogła się tylko domyślać, jak wiele wysiłku kosztowało wypowiedzenie tych słów.

 - Koniec, bo się wzruszę – mruknęła, jednak na krótką chwilę przytuliła się do Iana. Wiedziała,że i tak będzie się martwił, chociaż pewnie nie przyzna się do tego. Dała mu jeszcze lekkiego kuksańca w bok, a potem odwróciła się pod pozorem sięgnięcia po nożyce ogrodowe. Nie chciała, żeby zauważył, że oczy jej się zaszkliły.

 - Może teraz w końcu mi pomożesz? – zapytawszy z udawaną pretensją, wręczyła mu sprzęt do przycinania krzewów, a potem sama rozsiadła się wygodnie z jednym z foteli.

 - Musisz się przecież jakoś zrehabilitować – przypomniała mu, na chwilę znikając w domu.

Kiedy wróciła z kuchni niosąc w ręku dzbanek soku, a potem ustawiła na stole, Ian nadal stał w miejscu z głupim wyrazem twarzy.

 - Pracuj, pracuj. Ja popatrzę – posłała mu złośliwy uśmieszek, który jednak szybko zniknął, kiedy brat przerzucił ją sobie przez ramię i skierował się w stronę oczka wodnego –perełki w miniaturowym ogrodzie Rose.

 - Doigrałaś się –oznajmił tylko, śmiejąc się przy tym.

Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy Rosalie siedziała w drewnianym fotelu, a Joker wylegiwał się u jej stóp. Rachelle siedziała po drugiej stronie stołu, zawzięcie coś rysując. Co jakiś czas spoglądała na swoją matkę, a gdy ich spojrzenia się spotkały, na twarzach obydwu pojawił się lekki uśmiech.

Ian &

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz