środa, 20 czerwca 2012

1893. Matka powraca

Sesja. To czas wielkich dokonań, niespełnionych marzeń i pracy ponadludzkiej. Tak przynajmniej pamiętała to Quin. Teraz jedynie przyglądała się jak mąż cierpi w samotności, kiedy ona wraz z Chrisem spędzali czas na drobnych przyjemnościach jak spacer, lody, czy leżakowanie w łóżku. Jednak bywały dni, kiedy nastrój pani Dawson był niszczony przez krótkie wiadomości od „Pani Matki” i trudne przypadki w pracy, gdy wykonawcy prac remontowych uważali, że krzywe jest proste lub na odwrót. 
W czasie jednego z takich parszywych dni Quin zupełnie nie mogła odnaleźć spokoju na pomyślenie, zaczerpnięcie powietrza i ułożenie planu na najbliższe kilka godzin. Rano wstała, jeszcze przed Ianem, co nie często się zdarza,  wyszykowała siebie i Chrisa, zaprowadziła chłopca do przedszkola, potem pobiegła do starej pracy, żeby zanieść im jakieś notatki potrzebne do oszacowania dzieła, następnie taksówką do wytwórni April na spotkanie z jakimś sponsorem, a całą podróż odbyła ze słuchawką przy uchu. A potem było tylko gorzej. Około trzynastej miała wrażenie, że padnie na fotel i więcej nie wstanie, dlatego na wszelki wypadek nie siadała. Ian zadzwonił, uprzedził, że musi wpaść do pracy po egzaminie, więc nie może odebrać synka. Obiecała, że sama to zrobi, ale gdy nadeszła siedemnasta z trudem wbiegła do autobusu. Ostatkiem sił i rozsądku zmusiła się, żeby wstać i wyjść… a potem na bolących nogach , okutych w koturny dobrnęła do przedszkola. Kiedy tylko przeszła przez próg jedna z opiekunek spojrzała na nią dziwnie, a potem powiedziała nieco niepewnym głosem: 
- Dzień dobry. Pani w jakiejś sprawie?
 Quin zdziwiona wbiła spojrzenie w kobietę. 
- Przyszłam po synka. Chrisa. – Powiedziała drżącym głosem. Czyżby się pomyliła? Może jednak Ian miał odebrać chłopca? Podczas tego zwariowanego dnia wszystko mogło się jej pomieszać. 
- Ale Chrisa odebrała babcia jakąś godzinę temu. – Odrzekła zdziwiona opiekunka. Teraz Quin poważnie się zmieszana. Czy rozmawiała z Polą o Chrisie? A może Pani Dawson miała go zabrać do nich na obiad? Jednak… czy to nie miało być w przyszłym tygodniu? 
- Babcia? A jak wyglądała? – Zapytała powoli, jednocześnie sięgając po telefon do kieszeni.
- Taka wysoka blondynka. Podobna do pani. Przedstawiła się nazwiskiem White i stwierdziła, że jest pani matką. Nie byliśmy pewni, ale pokazała nam w dokumentach, że istotnie jest pani rodzicielką. – Mówiła kobieta nie rozumiejąc dlaczego Quin nagle zbladła i zachwiała się na zmęczonych nogach. – Czy coś się stało? – Zapytała opiekunka w końcu.
- Em… Mam nadzieję, że nie. – Szepnęła Dawson, obróciła się i wyszła na dwór. Oparła się o ogrodzenie i wybrała numer do matki. Pierwszy sygnał. Drugi. Trzeci. Cisza. Czwarty. Piąty. Poczta głosowa. Rozłączyła się. Jeszcze raz. Pierwszy sygnał. Drugi. Trzeci.
- Halo? – Odezwał się głos w słuchawce. 
- Mamo? To ty? – Zapytała cicho Quin. Bała się, że jeśli powie coś głośniej, rodzicielka usłyszy, że głos jej drży. 
- Tak, oczywiście. O co chodzi? – Głos matki był jak zwykle słodki i niepozorny. 
- Czy Chris jest z tobą? Odpowiedz. – Pani Dawson stawała się coraz bardziej pewna siebie. – Jeżeli tak, chcę go usłyszeć.
- Spokojnie, Quintesso. Mojemu wnuczkowi nic nie jest. – Zapewniła, ale w jej głosie pobrzmiewała jakaś podejrzana nuta. – Byliśmy w sklepie z zabawkami i właśnie jemy lody. 
- Gdzie jesteście. Zaraz do was pojadę. 
- Nie spiesz się tak. Nie mieliśmy okazji z Chrisem poznać się bliżej, więc pozwól nam nadrobić stracony czas. 
- O co Ci do diabła chodzi?! – Krzyknęła nagle Quin. Ten dzień był dla niej stanowczo za długi i zbyt męczący. Teraz zwyczajnie panikowała. 
- O nic. Przemyślałam kilka spraw i uznałam, że skoro straciłam córkę, to chcę chociaż mieć kontakt z wnukiem. – Usłyszała całkiem spokojną odpowiedź, która tylko bardziej zdenerwowała młodszą blondynkę. 
- Nie mam pojęcia o co Ci chodzi, ale oddaj moje dziecko! – Ponownie krzyknęła do słuchawki. 
- Uspokój się. – Rozkazujący ton matki spowodował falę dreszczy na plecach Quin. – Podaj mi adres waszego domu, a odwiozę Chrisa za godzinę. 
- To porwanie! Zadzwonię po policję! – Oburzyła się. 
- Nie bądź głupia. Chcesz, żeby odebrali wam prawo do opieki, ponieważ nie potraficie się nim zająć? Odwiozę go. Porozmawiamy spokojnie i bez krzyku. 
 Quin wyraźnie zgrzytała zębami, ale podała adres do ich domu, który tyle czasu ukrywała przed matką. Nie wspominała o tym Ianowi, żeby go nie martwić, ale teraz czuła, że bagatelizując sprawę, tylko ją skomplikowała. 
 Spojrzała na zegarek i pobiegła na przystanek. Wsiadła do pierwszego autobusu, jaki się zjawił, wychodząc z założenia, że musi jak najszybciej znaleźć się w okolicy ich rodzinnego zacisza. W między czasie zadzwoniła do Iana, żeby roztrzęsionym głosem streścić mu to, co się dzieje. Bała się reakcji męża i na szczęście lub nieszczęście nie musiała go wysłuchiwać, ponieważ jej aparat, po całodniowej eksploatacji padł w wyniku wyczerpania baterii. Gdyby nie to, że ludzie zaczęli patrzeć na nią z oburzeniem po pierwszym przekleństwie, jakie padło z ust dziewczyny, pewnie przypomniałaby sobie wszystkie słowa z tego gatunku, jakie miała okazję kiedykolwiek usłyszeć. Biegiem pokonała te przecznice, które dzieliły ją od domu. Na miejscu okazało się, że w budynku nikogo nie ma. Ian jeszcze nie wrócił. Jedynie kot wyszedł jej na spotkanie, spodziewając się swojego ulubionego człowieka, ale gdy zobaczył Quin, jedynie machnął ogonem i wrócił na kanapę. Ona też nie zwróciła na niego szczególnej uwagi, a jedynie odnotowała obecność zwierzaka. Przede wszystkim musiała podłączyć telefon pod ładowarkę. W tym celu wpadła do sypialni. Niestety wraz z rozwojem telefonów wydłużył się czas ich włączania. Nim aplikacje zostały „sprawdzone”, usłyszała dzwonek u drzwi. 
 Pobiegła do nich przez co była bliska stoczenia się ze schodów, ale w końcu stanęła w wejściu i usłyszała radosny głos Chrisa. 
- Mama! – A potem małe, drobne ciałko przytuliło się do niej. Wzięła chłopca na ręce i wtuliła w siebie. – Babcia kupiła mi nowy samochodzik! – Zawołał smyk, a Quin spojrzała na swoją matkę z nieskrywaną złością. 
 Kobieta nieco się postarzała od ich ostatniego spotkania. Miała więcej zmarszczek i mniej kilogramów. Ubrana w żakiet i spódnicę, wyglądała jak każda pracująca w biurze kobieta. Długie blond włosy opięła starym zwyczajem w kok.  Gdy Quin witała się z Chrisem, matka weszła do domu i nie czekając na zaproszenie ruszyła korytarzem dalej. 
- Całkiem nieźle się urządziliście, ale niektóre meble mogły by stać inaczej. – Stwierdziła wchodząc do salonu. Quin starała się opanować buzujące w niej emocje. Nie chciała krzyczeć przy dziecku. 
- Chris… idź pobaw się z kotkiem. – Poprosiła synka, stawiając go na podłodze. Poszła za matką, ale stanęła w progu. – O co Ci chodzi? – zapytała siląc się na spokój. 
 Kobieta spojrzała uważnie na Quin, nabrała powietrza w płuca i zaczęła.
- Porozmawiajmy….

[Ja wiem… że beznadziejne i drętwe  i wymuszone. Zwyczajnie musiałam dać jakoś znać, że żyję, że wracam i tym razem chcę być dłużej. Przepraszam za to wycięcie w ostatnim czasie, ale pisanie wywoływało u mnie mdłości.
Mam nadzieję, że powstanie druga część tej notki, jeśli Ian jeszcze chce ze mną pisać, gdyż bez niego nie miałoby to sensu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz