poniedziałek, 25 czerwca 2012

1895. By móc oddychać z taką lekkością jak dawniej

28 listopada 2011, Nowy Jork, godzina 22.15

- Anton, ja chyba rodzę – jęknęła rudowłosa ciężarna kobieta, wchodząc do dosyć przyciasnego salonu i tak niezbyt wielkiego mieszkania, gdzie wysoki blondyn po trzydziestce zajmował się wypełnianiem parunastu arkuszy papieru. Na potwierdzenie swoich słów Johanna Wallander-Karevik, bo tak nazywała się owa niewiasta, objęła rękami okrągły brzuszek i zrobiła płaczliwą miną, przywodzącą na myśl smutnego szczeniaka. Kiedy waga słów i gestów żony dotarła do Antona, ten zerwał się z krzesła, starając się, by panika nie przejęła całkowitej kontroli nad jego umysłem.
- Spokojnie Jo, nie denerwuj się – odezwał się kojącym tonem i ze stoickim spokojem pomógł Jo usiąść na kanapie. – Do terminu zostało jeszcze 7 tygodni, to może być fałszywy alarm – dodał, głaszcząc dłonią brzuch Rudej. Jednak kiedy Johanna zapiszczała z bólu i zacisnęła mocno palce na jego dłoni, pod wpływem kolejnego skurczu, nieco zrzedła mu mina. – Zaraz przyniosę buty i płaszcz i zabiorę Cię do szpitala, nie ruszaj się – zapewnił i zniknął w przedpokoju, po chwili wracając z odzieżą.
- To za wcześnie. Anton, boję się, nie wybaczę sobie, jeśli coś się mu stanie…
- Będzie dobrze Jo, proszę Cię, nie denerwuj się. Szkodzisz sobie i małemu. – Anton Karevik w kryzysowych sytuacjach bywał ostoją spokoju. Zrównoważony i unikający gwałtwonych zachowań mężczyzna był doskonałym przeciwieństwem ciut zbyt wybuchowej i impulsywnej Jo. Bóg jeden wie, jakim cudem ta dwójka obdarzyła siebie uczuciem. Widząc panikę żony blondyn musiał zachować zimną krew. Powtarzając uspokajające zwroty pomógł się jej ubrać i zaledwie kilkanaście minut później wbiegł na izbę przyjęć szpitala, w którym pracowała lekarka Johanny, żądając natychmiastowej pomocy.

Trzy godziny później…

- Bierzemy ją na salę, dziecko ma ograniczony dopływ tlenu – niby prosto wypowiedziane zdanie, nawet nie do niego, tylko do jednej z pielęgniarek, ale doskonale uświadomiło Antonowi w jakiej są sytuacji. Rozwarcie było wciąż zbyt małe, Johanna prawie mdlała z bólu i nerwów, a dzidziuś zaczynał się dusić. Po tym zdaniu, które padło z ust doktor Thomson, akcja potoczyła się błyskawicznie, niemal tak samo jak na planie serialu „Chirurgów”. 
Tylko że tym razem Anton nie siedział z wtuloną w siebie żoną na kanapie, a stan jego ducha nie miał absolutnie nic wspólnego z relaksem. Bał się. Chyba jak jeszcze nigdy w życiu. Nie o siebie. O Jo, o malucha. O dwie najważniejsze osoby w jego życiu. Niemal ze łzami w oczach zapewnił żonę, że wszystko będzie dobrze, chyba po raz setny tego wieczora i z rosnącym poczuciem bezsilności i przerażenia obserwował, jak personel medyczny zabiera Johannę na korytarz i wywozi w stronę bloku operacyjnego. Minuty ciągnęły się w nieskończoność, a pomiędzy dziesiątkami czarnych scenariuszy, które pojawiały się w głowie Karevika, pojawiły się przebłyski wspomnień, a jednym z najwyraźniejszych był pewien jesienny poranek sprzed ponad czterech lat…

12 października 2008, godzina 10.15, Nowy Jork, kancelaria adwokacka „Collins & Karevik”

Zauważył ją od razu, gdy tylko otworzyła drzwi do holu jego kancelarii. Od pierwszego spojrzenia uznał, że jest zjawiskowa. Dosyć wysoka, a z obcasami, które nosiła mogła mieć nawet metr osiemdziesiąt. Pofalowane rude włosy, sięgające nieco za ramiona, jasna cera, parę piegów na nosie, ładnie wykrojone usta w oprawie błyszczyka i te oczy o chłodnej barwie stalowoniebieskiej. I to spojrzenie, które mu posłała, kiedy przywitał ją słowami „Anton Karevik, w czym mogę pomóc?”. Spojrzenie, z którego mógł wyczytać ból, zaciętość i determinację.
- Johanna Wallander, potrzebuję pana, by posłać za kratki odpowiedzialnych za śmierć mojej córki – powiedziała tak zdecydowanym tonem, że aż przeszły go ciarki. W tym momencie już wiedział, że musi wygrać tę sprawę. Ta kobieta rzuciła na niego urok, a on sam jak opętany dążył do wymierzenia sprawiedliwości personelowi żłobka, gdzie śmiertelnemu wypadkowi uległa mała Kadee. Niespełna pół roku po ich pierwszym spotkaniu oboje stali na sali rozpraw, słuchając wyroku skazującego opiekunki za nieumyślne spowodowanie śmierci i niedopełnienie zawodowych obowiązków. Słysząc słowa sędziny Anton poczuł satysfakcję, jednak kiedy zerknął na Johannę w jej oczach ujrzał łzy, a pojedyncza kropla popłynęła po jej niemal trupiobladym policzku.
- Dziękuję Ci – rudowłosa skierowała wzrok na swojego pełnomocnika, a kąciki ust uniosły się w niewyraźnym, ale jednak uśmiechu…

15 stycznia 2010, Narwik, Norwegia

- Jedz śnieg! – Zawołała Johanna, bez ostrzeżenia uderzając śnieżką w twarz Antona Karevika, a cały swój akt wandalizmu i przemocy skwitowała głośnym śmiechem. Mężczyzna, przyzwyczajony już do chwilami kompletnie niedojrzałych wybryków swojej narzeczonej, bez słowa starł biały puch ze swojej twarzy i wykorzystując fakt, że rozbawiona Jo straciła czujność, chwycił ją w pasie i bezpardonowo wrzucił w śniegową zaspę.
- He he he – zaśmiał się, z dumą obserwując, jak rudowłosa postać nieco niezgrabnie usiłuje się wygrzebać z tarapatów. – Smacznego słonko…
- Norweska Świnia. – Wallander zebrała się na dosyć mało elegancką obelgę, która wyprowadzała Antona z równowagi.
- I mówi to Szwedzka Wredota, taplająca się w śniegu – zironizował i dołączył do rudej, tak że po chwili oboje wyglądali jak bałwany.
- Wyjdź za mnie, Jo – powiedział nagle Karevik, odgarniając włosy z twarzy Jo.
- Nie ma mowy, bez pierścionka się nie zgadzam, nie ma lekko mój drogi Antonie – wygłosiła melodramatycznie Johanna, interpretując słowa mężczyzny jako zgrabny żart sytuacyjny. Jednak widząc, że Anton wyciąga z kieszeni płaszcza małe pudełeczko i je otwiera ukazując skromny, ale śliczny pierścionek z białego złota. W tej chwili Jo cieszyła się, że i tak leży, bo ten widok zapewne ściąłby ją z nóg.
- Bez jaj…
- Czy wyjdziesz za mnie, Jo? – Anton ponowił pytanie, wbijając w Jo poważne spojrzenie. Tylko swojemu przyjacielowi przyznał się, do tego w stanie upojenia alkoholowego, że bał się jak dzieciak. Bał się, że Jośka po prostu go odrzuci. Ku jego uldze i radości ruda powiedziała krótkie „tak”i wtuliła się w niego ze łzami w oczach. A śnieg nie przestawał padać…


29 listopada 2011, Nowy Jork, godzina 3.15

Anton Karevik stracił całkowicie poczucie czasu. Spacerował bez celu po szpitalnym korytarzu, nasłuchując odgłosów z bloku operacyjnego. Kiedy ujrzał przed sobą postać doktor Thomson omal nie zemdlał z nerwów.

- Panie Karevik, ma pan syna – oznajmiła lekarka, kładąc dłoń na ramieniu Antona. – Jest maleńki ale wszystko powinno być dobrze. Żona jest zmęczona, ale nie ma obaw o jej zdrowie. Gratulacje…


25 czerwca 2012, Nowy Jork, godzina 4.15.

- Powiedz, że zasnął – wymruczała Johanna, unosząc głowę znad poduszki. Anton bez ceregieli wpakował się pod kołdrę i powiedział zmęczonym głosem:
- No mam nadzieję…
- Hmmmm…

Dwadzieścia minut później ciszę w mieszkaniu państwa Karevik przerwał głośny płacz dziecka. Jego rodzice wydali z siebie jęk zawodu.
- Leż, ja pójdę – westchnęła rudowłosa, wstając z łóżka i kierując się w stronę drzwi.
- Ma twój charakter, złośliwiec jeden – skomentował Anton, ale Jo nie miała ochoty na dyskusje. Na ten moment jej głównym celem było spacyfikowanie małego Einara, który od samego urodzenia zaczął przejawiać talent do wydawania z siebie dźwięków. Jo obiecała sobie, że jak tylko nieco podrośnie to wyśle go na lekcje growlu. Szybkim krokiem weszła do pokoiku, który zajmował ich syn i wzięła go w ramiona, na co chłopczyk zareagował zmniejszeniem ilości wydawanych decybeli i wbił w twarz Jo ciekawskie spojrzenie.
- No błagam Cię, młody, nie patrz tak na mnie tylko śpij – powiedziała cicho kobieta, na co Einar głośno się zaśmiał i wyciągnął pulchną rączkę w kierunku nosa mamy.
- Jesteś złośliwy…

—-

Przedstawiam :

Johanna „Jo” Wallander-Karevik

31 lat, obecnie na urlopie wychowawczym

Anton Mats Karevik
36 lat, adwokat, wspólnik w kancelarii „Collins & Karevik”
Einar Johannes Karevik
syn Johanny i Antona
Do galerii proszę dodać zdjęcia Johanny i Einara.  Anton występuje gościnnie, ale pierwszoplanowo xDDD
Witam!
JJ nie chciała ze mną współpracować, to postanowiłam przywrócić postać Jo ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz