wtorek, 3 lipca 2012

1897. Long Beach

                            Moje stopy niechętnie stąpały po piasku, w którym nie czułem ukojenia,  ale ból,  jeszcze większy niż kiedykolwiek. Modliłem się, aby fale z Long Beach zabrały gdzieś daleko moje emocje, uczucia i łzy. Niech to wszystko wróci do Europy, w której jest pełno wspomnień, ale do której już nigdy nie chcę wracać.

                               Spojrzałem na ocean – był jeszcze bardziej niebieski niż kiedykolwiek, a mimo to, spienione fale nadal były zakrwawione i pełne ognia. Odwróciłem się i spojrzałem na domki na plaży, które stały nieruchomo, obok siebie, jakby nieświadome, tego co zdarzyło się w Kijowie. One takie były – obojętne, nieprzystępne. Nowy Jork to miasto ludzi, którzy nie zważają na swoje życie, tylko biegną gdzieś w dal, w pośpiechu. To co zdarzyło się 11 września, nie zdołało uwrażliwić miasta na ludzką krzywdę. Usiadłem tyłem do okazałych posesji i zamknąłem swoje ciężkie powieki, które chyba jako jedyne domagały się snu. Czułem wiatr, który obejmował moją twarz, moje ramiona i stopy. Powoli odpływałem, aż w końcu udałem się w całkowitą ciemność, w której zobaczyłem moje życie.

                               Urodziłem się na Ukrainie, w 1993 roku. Kijów, moje rodzinne miasto i skromny domek, na jego obrzeżach, to pierwsze co udało mi się zobaczyć. Stał cały, piękny i ozdobiony, a ogródek zachwycał jak nigdy. Dwoje młodych ludzi kroczyło w stronę wejścia, wraz z kołyską dla dziecka, w której leżał ktoś mały, całkiem pozbawiony wolnej woli. Ubrany był w niebieskie śpioszki i siwą czapeczkę. Jego oczy zostały porwane przez sen, tak jak teraz moje. Kiedy zniknęli w progu domu, koszmar powrócił. Skromna posiadłość płonęła, a młody mężczyzna ciągnął kobietę w stronę ulicy, aby mogła oddychać czystym powietrzem, wolnym od tlenków węgla. Potem karetka, która błyskała już z daleka, mocnym i neonowym, granatowym światłem, zabrała kobietę, a mężczyzna biegł w stronę domu, aby ratować swojego ojca, który oczekiwał, wśród czarnej mgły, której nikt nie zdoła pokonać.

                               Zerwałem się na równe nogi, otarłem oczy i spostrzegłem, że słońce zachodzi już powoli za horyzont, który skrywał tajemnicę z mojego miasta. Łzy, które właśnie teraz spadały z nieba, jakby wysłannicy Boga, aby oczyścić moją duszę, obijały się o moją głowę i stopy. Ruszyłem w stronę ulicy, aby złapać autobus na Manhattan. W depozycie czekała na mnie mała torba, z rzeczami, które udało się zachować po pożarze.

                               Gmach uniwersytetu, do którego zmierzałem, wyłonił się wprost zza mgły spalin i zanieczyszczeń wielkiego miasta. Zapłaciłem taksówkarzowi i udałem się w stronę wejścia, podziwiając wielki kamienny napis NEW YORK COLLEGE. Dotknąłem go ręką i przejechałem nią, po pierwszym członie nazwy, ale jak wszystko, był szorstki i nieprzyjemny.

                               Kiedy już potwierdziłem swoją tożsamość i złożyłem wszystkie potrzebne papiery, otrzymałem mały kluczyk, który miał zaprowadzić mnie do mojego nowego życia. Umieściłem go w zamku i przekręciłem. Lekko pchnąłem drzwi, wchodząc do środka. Od razu zauważyłem, że temu miejscu potrzebne jest małe przemeblowanie i udekorowanie. Uwielbiałem to robić! Rzuciłem torbę na podłogę i powoli przeszedłem każdy zakątek pokoju. Na ścianie, przy oknie zauważyłem mały napis. Podszedłem bliżej. ALEX. Moje ciało pulsowało, jak nigdy. Szybko usiadłem na łóżku, które zaskrzypiało, jakby odmawiając mi tej przyjemności. Właśnie wtedy przed oczyma pojawił mi się on, mój ukochany, z którym przed wyjazdem byłem szczęśliwy. Ukrywaliśmy się, bo ludzie w Kijowie nie byli zbyt tolerancyjni, ale chyba kochaliśmy się?

                               Nagle rozległo się długie i mocne pukanie do drzwi…

___________________________________________

  

AntoniMatwijenko, 19 lat, student iberystyki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz