czwartek, 5 lipca 2012

1898. Życiowe cele

     Co liczy się dla Ciebie w życiu? Albo inaczej – co powinno liczyć się dla Ciebie w życiu? Dla mnie powinna liczyć się rodzina, przyjaciele, praca, chęć ustabilizowania się. Tymczasem realia są zupełnie inne. To pewnie przez to miasto. Ma swój klimat. Swojego rodzaju beztroska, którą da się wyczuć w powietrzu, sprawia, że absolutnie nie myślę o tym, o czym powinnam. 

     W Hiszpanii było inaczej. A to też zadziwiające, że wciąż wracam tam myślami. Zawsze żyłam przekonaniem „tu i teraz”, jednak jedyne co mi teraz zostało, to właśnie wspomnienia. W sumie, dlaczego jeszcze tam nie wróciłam? Mogłabym. Było mi przecież tak dobrze. Mimo wszystko, Nowy Jork ma ten swój cholerny urok, który nie pozwala z niego uciec. Choćbym była na skraju bankructwa a moje mieszkanie zostałoby wystawione na aukcję, pewnie i tak nie ruszyłabym się stąd. Paranoja.
***
     -Powinnam zacząć stawiać sobie cele a nie biernie czekać na coś, co prawdopodobnie nigdy nie będzie miało miejsca, przynajmniej w tym wcieleniu.- powiedziałam, podczas rozmowy na Skype z moją ultraoptymistyczną kuzynką, Giselle.
     -Chcesz mi powiedzieć, że siedzisz w tym swoim Nowym Jorku już niemal półtora roku i nic tam jeszcze nie zrobiłaś? Twoja matka jest święcie przekonana, że pracujesz jako fotograf w najlepszym piśmie modowym, jakie tam mają!- krzyknęła.
     -No bo tak jest! To znaczy, nie do końca, ale bardzo blisko.- odparłam, już lekko mieszając się we własnych kłamstewkach.
     -Co masz konkretnie na myśli, Carmen?- zapytała G., unosząc brwi ku górze.
     -Bo widzisz, ja naprawdę pracuję w jednym z najlepszych pism i nawet znam tego ichniego fotografa, z tym, że…- zawahałam się, czy aby na pewno powiedzieć Giselle prawdę. Chociaż, po co  mam ją dalej okłamywać? Ją i całą pozostałą rodzinę. -Ja jestem asystentką fotografa.- wyznałam, piekielnie bojąc się reakcji mojej, delikatnie mówiąc żywiołowej kuzynki.
     -Boże, już myślałam, że gorzej.- odetchnęła z ulgą Giselle.
     -No chyba nie sądzisz, że przyjechałam do Nowego Jorku się puszczać?- zaśmiałam się, jednak, kiedy zobaczyłam grobową minę kuzynki, to i mnie mina zrzedła. -Jak w ogóle mogłaś tak pomyśleć?- zapytałam głosem pełnym żalu.
     -Wiesz… jesteś w sumie ładna, faceci cię lubią…
     -Ale to chyba nie ma wpływu na to, jaka JA jestem i jakie zasady JA wyznaję, prawda?- przerwałam jej.
     -Dobrze, przepraszam. Nie powinnam była tak pomyśleć.- mruknęła ze skruchą G.
     -W porządku, nie gniewam się. Tylko teraz muszę kończyć. Wiesz, lista celów sama się nie zrobi.
     -Nie ma sprawy. Pisz tam tę swoją listę i zadzwoń, kiedy już skończysz. Trzymaj się, mała!- pożegnała się ze mną Giselle, obdarowując mnie na koniec typowym dla niej, niezwykle uroczym uśmiechem.
     Teraz mogłam zabrać się do pracy. Papier i długopis przygotowałam wcześniej. Okej, tylko od czego zacząć? Już wiem!
1. Znaleźć lepszą i lepiej płatną pracę.
     W sumie, przydałaby się. Nie chcę przecież spędzić całego życia na przynoszeniu kawy, poprawianiu lamp na sesjach i znoszeniu tego cholernego Carla, niespełnionego aktora, któremu rodzice zafundowali studia, pod warunkiem, że to oni wybiorą dla niego kierunek.  Myślał, że  wystarczająco dał im do zrozumienia, że chce iść na studia aktorskie, a tu klops. Nie współczuję mu jednak ani trochę. Buc z niego, jakich mało. Choć wolałabym już, żeby został tym aktorzyną i nie maltretował mnie psychicznie oraz tych swoich chudych modelek, którym i tak zabraniał jeść na 48 godziny przed zdjęciami. Boże, jeszcze nikogo nigdy nie nienawidziłam tak mocno, jak jego.
     Ale wróćmy do rzeczy.
2. Kupić większe mieszkanie.
     W sumie po co mi większe? I tak nie mogę już uporać się z bałaganem tutaj, a co dopiero, kiedy nieład będzie obejmował większą powierzchnię. Oj tam, kiedy będzie mnie stać na większe mieszkanie, będzie mnie również stać na pokojówkę, o.
     Większe mieszkanie, pokojówka, no to samochód też musi być!
3. Kupić sportowe auto.
     Niby wiem, że rower lepszy i zdrowszy zarówno dla mnie, jak dla otoczenia, ale proszę Was, w Nowym Jorku bez samochodu? Już teraz się tego wstydzę.
     A skoro mowa o wstydzie…
4. Latać w Boże Narodzenie i inne ważne święta do domu.
     W tym roku mnie nie było. Czułam się wtedy okropnie. Sama, pośród czterech ścian, z kotem na kolanach, oglądając „Ojca chrzestnego” po raz setny i to właśnie w Boże Narodzenie. Mogłam być przecież wtedy w domu, ale tak jak już mówiłam, jakaś siła wyższa trzyma mnie w tym Nowym Jorku.
     Właśnie, co sprawia, że jestem tu sama? Własna wola? Chyba nie. Już wiem, co znajdzie się w punkcie numer 5.
5. Znaleźć sobie faceta.
     Przyda się. Zawsze to jakaś alternatywa dla kota, który ostatnio zostawia po sobie zbyt dużo sierści. 
     -Tak, za ten punkt chyba zabiorę się od zaraz…- pomyślałam, a już kilka minut później nie było mnie w domu.
__________________________________________________
Wpis trochę wymuszony, stąd ta jakość, jednak musiałam o sobie jakoś przypomnieć.
Przy okazji, prosiłabym o zmianę zdjęcia Carmen w galerii na to: >klik<
i o dodanie do wieku mojej postaci jednego roku.
Z góry bardzo dziękuję admince, a z kolei całą resztę zachęcam do rozpoczynania wątków. Muszę jakoś zacząć odświeżanie zdolności ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz