piątek, 13 lipca 2012

1899. Mówiłem, że to prawda? Kłamałem.

    Chceszprawdy? Ludzie przez większość życia gonią za białym, zapisanym w świadomościzbiorowej, króliczkiem – tak zwanym sukcesem, osiąganym rzadko iniejednokrotnie z czystego przypadku – który wydaje się im jedynym sposobem naosiągnięcie szczęścia. Widzą jego cień, czasem kawałek puchatej nóżki. Są pewnitego, że za chwilę go złapią i… nie łapią go wcale. Właśnie tak. Ta słodkazłośliwość losu to ich jedyna rzeczywistość. Biegną za nim, by gdzieś przykońcu zdać sobie sprawę z tego, że mimo podstawowego założenia nigdy nieprzyjdzie im wytargać go za długie, zaróżowione uszyska. Tak działa prawogrupy. Jeden na setkę osiąga szczęście. Jeden z tej setki, prowadzony przezświadomość zwycięstwa, zapomina o jego sensie. Ważne jest jednak to by nie pędzićza tym, co wspólne, czy wysyłane z modelu świadomości zbiorowej. Istotne jestbudzenie świadomości indywidualnej. Bez tego można zapomnieć o pułapieszczęścia. Mylenie wyobrażenia zbiorowego ze strefą emocjonalną to błąd, októrym zapomina się nie łatwo i w nie krótkim czasie. Oddzielenie światazewnętrznego od pola wewnętrznych przeżyć to jeszcze nie syndrom pełnegoegoizmu, a jedynie zalążek nowego, lepszego światopoglądu. Własnego. Dystans,umyślnie trzymany do ludzi nieświadomych własnych możliwości, choć graniczący zchłodem emocjonalnym, nie ma w sobie nic, co mogłoby uczynić z człowieka kogośgorszego, jedynie mniej przewidywalnego. Ten niby szary obywatel-racjonalista,trzymający swoje racje blisko siebie, przedstawia sobą typ osoby niezłamanej żadnymizasadami. Nie przejmuje się niesprawiedliwością bytu, frustrującym prawem,rządzącym światem lub, co gorsza, wymaganiami stawianymi przez społeczeństwo, wktóre wdrążył się niejeden nieśmiertelnik, nieświadom roli jaką przyszło muodegrać – cudownego syna, fantastycznego pracownika, idealnego partnera na latatrwałego związku. Beznadziejnego protektora ludzkiej (nie)uczciwości.

     Indywidualista(w przeciwieństwie do pozostałych) wie, kim jest. Jest sobą. I to mu wystarcza.Nie chce być nikim więcej. Nie pragnie sławy, rozgłosu. Nie interesuje sięmodą, trendami. Nie wdrąża się w świat pełen przekupstwa i fałszu. Alboprzeciwnie… robi to nad wyraz często, z fachowym obejściem zajmując miejscena piedestale, stojąc poza szeregiem. Wysoko ponad innymi. Pełniąc rolęmistrzowskiego kompozytora kłamstw, tworzącego melodię na tyle rozbudowaną, byskrajne chamstwo i zakłamanie móc podciągnąć pod zwykły geniusz. Taki jest WayneWilson. Nie daje się wciągnąć w skomplikowane mechanizmy społeczne przy którychzatraca się siebie. Nie przypomina w niczym pociąganej ze wszystkich stron zasznurki marionetki, prędzej sam odgrywa rolę wprawnego lalkarza, czym nigdy sięnie chełpi. Trzeba bowiem wspomnieć, że kiedy już to robi, zwykle jest toproces długotrwały, jeśli nie po prostu stały. Pochwała siebie byłabyrównoznaczna z końcem gry, a on za wszelką cenę dąży do tego, by ta ciągnęłasię w nieskończoność. Co zapewnia mu trwały sukces? Ludzie, którzy pozostająprzy nim najczęściej ze względu na jego wrodzony urok osobisty, zdecydowanie icharyzmę wychodzącą poza normę. Całe to zjawisko przyciągania do siebietowarzystwa przeczy jego naturze samotnika, aczkolwiek nie wyklucza jejcałkowicie – chodzi wśród nich, choć nie jest jednym z nich – tak najłatwiejwytłumaczyć osobliwość tejże relacji.

     Pomimo,że trudno w to uwierzyć Wayne ma w sobie sporą dawkę wyrozumiałości, choćprzyćmioną przez pewność siebie, typową dla siebie specyfikę działań orazświeżość czasem niezrozumianych przez ogół społeczeństwa idei, będących podstawąjego niezachwianego, nieco narcystycznego światopoglądu. Ciągłe intuicyjnepodkreślanie własnej indywidualności sprzyja budzeniu zainteresowania wśródpłci pięknej, acz, również ku jej rozczarowaniu, Wilson rzadko kiedy traktujepartnerstwo na poważnie. Miłość i zauroczenia, jako wartość przodująca uniektórych, u niego plasują się ledwie na podpince listy, bo to głównie sameromanse wybijają się u niego ponad wszystko inne. Zdaje się, że chłopak ten niejest zdolny do przywiązania, o czym świadczy stosunek do rodziny. Nagły wyjazdi brutalne zerwanie kontaktu z bliskimi to dostateczny dowód na to, że relacjapartnerska w jego przypadku pozostaje pojęciem absurdalnym.

     Większaczęść jego życia, ta zdatna do opisania, bo trzymająca się w normach moralnych,mieści się u niego ledwie w pierwszych ośmiu latach dzieciństwa. Wyłączniewtedy trzymał się kodeksu savoir vivre.Przez kolejne lata, gdzieś na drodze ku dorosłości, gubił nauki wpajane mu odmałego przez opiekunki, nie zapominając o tym by wszystko to perfidniewykorzystać dla siebie. Mowa tu o konwenansach towarzyskich, które aktualniestały się u niego podstawą manipulacji niewerbalnej. Nic dziwnego, że wyrósł nazarozumiałego młodzieńca i naturalnego kobieciarza, skoro od małego pławił sięw luksusach Nowego Jorku, czerpiąc swoją siłę ze środowiska. Z pieniędzy,zebranych na funduszu powierniczym, mógłby wykupić sobie cudowną willę,trwoniąc majątek na ciągłych zabawach, bez obawy o jutro, ale zamiast tego wstąpiłdo policji na stanowisku negocjatora. Powód? Adrenalina. To ona jest jegogłówną siłą napędową, Podobnie jak wszelakie, ekstremalne dyscypliny sportu,bez których nie może żyć. Wyczyny na snowboardzie, jazda motocrossowa, walka naringu bokserskim, czy uczestnictwo w wyścigach NASCAR to cała jegorzeczywistość. Przez wzgląd na stratę licencji kierowcy rajdowego musiał jednakzapomnieć o ostatnim – to właśnie wtedy zdecydował się przejść do AkademiiPolicyjnej, licząc na nowe wrażenia. Nigdy nie był wybitnym uczniem ze względuna mało chłonny umysł, ale wyczyny sportowe w jego przypadku rekompensowaływszystko inne. Przez śmiałość działań i odwagę, często graniczącą z czystągłupotą, wybił się na wyżyny swojej profesji, aktualnie, już jakofunkcjonariusz policji, bierze więc udział w jednych z najbardziejskomplikowanych spraw policyjnych. Wayne, mimo wykonywanego zawodu, nie jestjednak złoty i stanowczo nie wpisuje się w model przykładnego obywatela miasta.Przez wzgląd na życiowe doświadczenia wydaje się być równie nieprzewidywalny cowyzwolony życiowo, a granice moralne i wytyczne szefów to coś, co umyka mu międzypalcami równie często co wydawane przez niego bez umiaru pieniądze.


IMIĘ NAZWISKO: WAYNE WILSON
ZAWÓD: NEGOCJATOR POLICYJNY
WIEK: DWADZIEŚCIA PIĘĆ LAT
Motto:
„Jedyny sposób uchronienia własnej samotności to ranić wszystkich, zaczynając od tych, których kochamy.”
- Emil Corian
[zdjęcie do albumu]
Źródło zdjęcia: http://listal.com/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz